Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Między kłamstwem a obmową

Treść

W sobotę, 24 lutego br., na łamach "Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł informujący o tym, że Stolica Apostolska wyraziła życzenie, by ks. abp Stanisław Wielgus wycofał wniosek o autolustrację i wyjechał z Warszawy. Była to informacja nieprawdziwa, gdyż Stolica Apostolska nie skierowała takich życzeń wobec byłego metropolity warszawskiego. Obok Elżbiety Południk współautorką owej publikacji była Ewa Czaczkowska, która w 2002 roku otrzymała Nagrodę im. Biskupa Jana Chrapka "Ślad" "za profesjonalizm dziennikarski w trudnym dziele przybliżania problematyki religijnej współczesnemu odbiorcy". Choć sobotnia informacja obu pań była nieprawdziwa, w poniedziałek, 26 lutego, jej rzekomej prawdziwości postanowiły bronić w inny sposób. Napisały m.in.: "Z informacji "Rz" wynika, że we wtorek, podczas spotkania Rady Stałej w episkopacie, wszyscy jego uczestnicy byli zgodni: abp Wielgus powinien się wycofać z pomysłu autolustracji i wyjechać ze stolicy. Opowiadał się za tym abp Józef Kowalczyk, nuncjusz apostolski. Zdaniem jednych źródeł "Rz" przedstawiał to jako życzenia Watykanu, według innych - jako prywatną opinię". Aby jednak podtrzymać informację, że jest to jednak życzenie Watykanu, przytoczono wypowiedź ks. Kazimierza Sowy, który dowodził: "Jeżeli na jakimś spotkaniu episkopatu czy Rady pojawia się nuncjusz, to nie przychodzi jako osoba prywatna. Zawsze reprezentuje Stolicę Apostolską". Tu ks. Sowa ma rację. Jednak kilka rzeczy warto w tym miejscu podkreślić. Po pierwsze, nuncjusz apostolski Watykanu jest szefem misji dyplomatycznej Stolicy Apostolskiej, a nie Stolicą Apostolską. Po drugie, pisząc o "życzeniu Stolicy Apostolskiej", pani Czaczkowska bez wątpienia chciała zasugerować swoim czytelnikom, że jest to życzenie samego Papieża lub - w ostateczności - watykańskiej Kongregacji ds. Biskupów, a nie nuncjusza apostolskiego w Polsce. O tym dobrze wie zarówno ona sama, jak i usprawiedliwiający ją ks. Sowa. W świecie manipulacji Nie było to jedyne kłamstwo pani Czaczkowskiej zamieszczone na łamach "Rzeczpospolitej". Ewa Czaczkowska napisała nieprawdę, twierdząc, iż z dokumentów wynika, "że przez ponad 20 lat nowy metropolita warszawski był tajnym, świadomym współpracownikiem SB", ponieważ z dokumentów nic takiego nie wynika. Kłamała, pisząc, że "komisję do zbadania akt arcybiskupa Wielgusa powołał też rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski", skoro sam rzecznik stwierdził, że żadnej komisji w tej sprawie nie powoływał. Nie jest prawdą również twierdzenie pani Czaczkowskiej, że "abp Wielgus został zmuszony do rezygnacji", ponieważ nikt go do rezygnacji nie zmuszał. Uczynił to z miłości do Kościoła, co wyraźnie podkreślił nawet Benedykt XVI, wbrew temu, co stwierdziła pani Czaczkowska, próbując dowieść, iż ks. abp Wielgus "pokazał, że nie jest dla niego ważne dobro Kościoła i archidiecezji...". W sprawie ks. abp. Stanisława Wielgusa mieliśmy do czynienia ze świadomymi manipulacjami ze strony Ewy Czaczkowskiej. Oto jeden z przykładów. Następnego dnia po opublikowaniu w internecie materiałów z teczki ks. Wielgusa, napisała ona na łamach "Rzeczpospolitej": "Nie ma już wątpliwości: w czasach PRL abp Stanisław Wielgus był świadomym współpracownikiem tajnej policji i wywiadu PRL". Publicystka podkreśliła, iż nie możemy być do końca pewni zapewnień arcybiskupa, który utrzymuje, że nikogo nigdy nie skrzywdził, ponieważ nie wiadomo, czy np. informacje o KUL, które ksiądz przekazywał, nikomu nie zaszkodziły. Pomijając fakt, że pani Czaczkowska przyjęła zawarte w materiałach służb specjalnych PRL informacje jako prawdę absolutną, manipulacja widoczna jest również w innym miejscu. Skoro bowiem wyraża wątpliwość, czy informacje o KUL, które ksiądz przekazywał, nikomu nie zaszkodziły, to znaczy, że przyjmuje za pewnik, iż ks. Wielgus przekazywał SB jakieś informacje o KUL. Skąd jednak wie, że ks. Wielgus przekazywał jakieś informacje o KUL, skoro w dokumentach nie ma na to żadnych dowodów? Jeśli nawet przyjmiemy, że informacje jakieś przekazywał, to sama przyznaje, iż nie można stwierdzić, czy komukolwiek one zaszkodziły. Jeżeli zatem nie można stwierdzić, czy komukolwiek zaszkodziły, to dlaczego wychodzi z założenia, że zaszkodziły? Fałszywe świadectwo O wiele bardziej powściągliwa była Ewa Czaczkowska w przypadku ks. Michała Czajkowskiego. Nawet po jego przyznaniu się do winy, poprzedzonym uporczywym zapieraniem się, w swoich artykułach na ten temat powstrzymała się od wszelkich negatywnych komentarzy. Wręcz przeciwnie, wykorzystała każdą sposobność, by możliwie najszerzej usprawiedliwić współpracę ks. Czajkowskiego ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Wystarczy zwrócić uwagę na ton jednego z artykułów zamieszczonych w "Rzeczpospolitej" 11 lipca 2006 roku, w którym autorka pisała: "Nie wiadomo, czy funkcjonariusz posłużył się groźbą represji za udział w wypadkach poznańskich, ale ks. Czajkowski - jak wspomina - odczuwał takie zagrożenie. Po rozmowie dotyczącej seminarium, kleryków i księży, odręcznie napisał zobowiązanie do zachowania w ścisłej tajemnicy treści rozmowy, zapewniając, że będzie informować o wszelkich spostrzeżeniach w sprawie 'działalności wrogich elementów'. Ks. Czajkowski twierdzi dzisiaj‚ że tego rutynowego tekstu nie uważał za zobowiązanie do współpracy. Inaczej widział to ppor. Tadeusz Rutkowski‚ który nadał mu pseudonim 'Janek'. Sześć tygodni później Czajkowski, który przeniósł się do seminarium we Wrocławiu, listownie odwołał współpracę". Jeszcze ciekawszy jest fragment, w którym czytamy: "W ciągu następnych czterech lat nie ma żadnych śladów kontaktów z aparatem bezpieczeństwa. Do ponownego ich nawiązania doszło w sierpniu 1960 r. Ks. Czajkowski, wyświęcony w 1958 r., był wówczas studentem KUL. Starał się o uzyskanie paszportu, aby wyjechać na studia do Włoch, dokąd skierował go biskup wrocławski Bolesław Kominek. SB postanowiło wykorzystać ten moment. Esbecy posłużyli się szantażem. 'Wedle dzisiejszej relacji ks. Czajkowskiego to drobne wydarzenie‚ które stało się przedmiotem szantażu - na skutek groźby kompromitacji‚ jaką wmówił mu funkcjonariusz - urosło do rangi wiszącego nad nim 'miecza Damoklesa' i stało się powodem jego uległości wobec SB' - napisali autorzy 'Więzi'. Z raportów wynika też, że ks. Czajkowskiemu bardzo zależało na wyjeździe do Rzymu. Esbecy uzależniali pomoc w uzyskaniu paszportu od tego, na ile będzie z nimi szczery". W dalszej części artykułu autorka stwierdza m. in.: "(...) Według esbeka Mrozowicza w grudniu 1960 r. wręczył on ks. Czajkowskiemu 2000 zł. Informacje o przekazywaniu pieniędzy (także w dolarach) i prezentów pojawiają się w materiałach kilkakrotnie". Natychmiast jednak publicystka podkreśliła: "Ks. Czajkowski stanowczo zaprzeczył‚ że brał pieniądze od funkcjonariuszy SB. W jego teczkach nie zachowały się żadne pokwitowania". Ton, w jakim Ewa Czaczkowska pisała o sprawie ks. Czajkowskiego, jest o wiele łagodniejszy niż ton jej dzisiejszych wypowiedzi na temat ks. abp. Stanisława Wielgusa. Jest to tym bardziej ciekawe, że licząca blisko 900 stron akt dokumentacja współpracy ks. Czajkowskiego z SB nie budzi wątpliwości, w odróżnieniu od niespełna 60 stron budzących wiele wątpliwości akt ks. Wielgusa. Warto przypomnieć jeszcze jeden fragment, w którym Ewa Czaczkowska, powołując się na dotyczącą współpracy ks. Czajkowskiego publikację miesięcznika "Więź", podkreśliła: "Autorzy nie wykluczają, że do teczki 'Jankowskiego' oficer prowadzący w tym czasie z jakichś powodów wkładał raporty sporządzone przez innego księdza agenta. Jednocześnie podkreślają: 'w omawianym okresie współpraca ks. Michała Czajkowskiego z funkcjonariuszami SB musiała być w pełni świadoma'. Świadczy o tym przekazywanie dokumentów kościelnych‚ liczba pisemnych raportów‚ rozległość i wielowątkowość ich tematyki‚ wyraźny związek kolejnych opracowań przygotowywanych przez 'Jankowskiego' z zadaniami‚ jakie stawiali mu funkcjonariusze (nawet jeśli przyjmie się, że nie był on autorem wszystkich opracowań). W kolejnym okresie - 1972-1976 - kontakty 'Jankowskiego' z SB są rzadsze. Ks. Czajkowski, odsunięty od wykładów w seminarium wrocławskim, był wówczas proboszczem parafii w Zgorzelcu-Ujeździe. Od 1975 SB wyraźnie zmieniła strategię postępowania wobec 'Jankowskiego'. Oficer SB Marian Bedka nie stawiał mu żadnych zadań, nie oczekiwał pisemnych raportów. W rozmowach, które nagrywał na magnetofonie, wydobywał potrzebne SB informacje i plotki. Zdaniem dziennikarzy 'Więzi' zmiana częstotliwości spotkań i ich charakteru mogła spowodować, że w mniemaniu ks. Czajkowskiego współpraca w sensie ścisłym się zakończyła. W 1976 roku ks. Czajkowski rozpoczął pracę na ATK w Warszawie. Co najmniej od 1978 r. oficerem prowadzącym 'Jankowskiego' był płk Adam Pietruszka, zastępca naczelnika Wydziału I Departamentu IV, później skazany w procesie zabójców ks. Popiełuszki. W latach 1978-1984 Pietruszka spotykał się z 'Jankowskim' co najmniej 73 razy. (...) Sposób prowadzenia 'Jankowskiego' mógł sprawić‚ że ks. Czajkowski spotkania z Pietruszką uważał za nieszkodliwe. Dzisiaj mówi, że zdawał sobie sprawę‚ jaki resort reprezentuje 'pan Adam', bo tak mu się przedstawiał. Spotkania zaś zapamiętał jako rozmowy z 'inteligentnym partnerem'. 'Mówi‚ że - utożsamiając się z Kościołem i 'Solidarnością' - prezentował swemu rozmówcy argumenty na rzecz słuszności tez opozycji'. Autorzy raportu podkreślają, że istnieją wątpliwości co do wiarygodności niektórych zapisów Pietruszki. Niekiedy rozmija się on z prawdą. Ale potwierdzają prawdziwość, w większości nieznanych powszechnie, relacji 'Jankowskiego' na temat ks. Popiełuszki. W trakcie weryfikacji materiałów jedna informacja, dotycząca karetki oczekującej pod kościołem Stanisława Kostki na wypadek próby aresztowania księdza, okazała się bzdurą. Ks. Czajkowski twierdzi zaś, że nie miał o ks. Popiełuszce takiej wiedzy, jak wskazują dokumenty. Nie odwiedzał też chorej Grażyny Kuroń, co miał zlecić mu Pietruszka. Historia współpracy ks. Czajkowskiego zakończyła się 28 października 1984 r. Wstrząśnięty śmiercią ks. Popiełuszki oświadczył płk. Pietruszce - jego roli w zamordowaniu księdza jeszcze nie znał - że kończy spotkania i współpracę. '(...) Za śmierć brata w kapłaństwie nie może być u niego żadnego wybaczenia. To jest zbrodnia kainowa‚ której kapłan rozgrzeszyć nie może'". Na podstawie powyższych fragmentów można wyraźnie dostrzec - w odróżnieniu od artykułów dotyczących ks. abp. Stanisława Wielgusa - ogromną powściągliwość w jakiejkolwiek ocenie ks. Czajkowskiego. W artykule przemilczane są wszystkie najbardziej obciążające postać tego ostatniego aspekty współpracy. Pojawia się natomiast wiele wątpliwości, które z kolei zostały skrzętnie pominięte w przypadku ks. abp. Wielgusa. Nie stało się to bez przyczyny. Jedną z nich jest to, że ks. abp. Stanisława Wielgusa określano jako "związanego z Radiem Maryja", o którym Ewa Czaczkowska w swoich publikacjach niemal zawsze wyrażała się z pogardą daleką kulturze chrześcijańskiej. Co innego ks. Michał Czajkowski, który na ten temat wypowiadał się w podobnym tonie. Jemu to 24 października 2002 roku publicystka "Rzeczpospolitej" przygotowała wyjątkową laurkę. W opublikowanym na łamach tej gazety artykule pt. "Wierny prawdzie i Ewangelii" pani Czaczkowska napisała m.in.: "Jego bezkompromisowość w oczyszczaniu wzajemnej pamięci, w likwidowaniu uprzedzeń i stereotypów, połączona z wyjątkową umiejętnością wsłuchiwania się w racje drugiej strony sprawia, że wywołuje emocje. Przez wiele środowisk jest niezwykle wysoko ceniony, uważany za autorytet. (...) Ks. Michał Czajkowski zawsze staje w obronie słabszych, odrzuconych i poszukujących, ludzi trochę z marginesu Kościoła. Zabiegany, z dużym poczuciem humoru, nie odmawia nikomu, kto zgłosi się do niego po pomoc duchową, także np. homoseksualistom, którzy czują się chrześcijanami. Uważa, że episkopat powinien otoczyć tę grupę opieką, powołać dla niej duszpasterza. Nie waha się zabierać publicznie głosu na tematy dla Kościoła drażliwe, dotyczące afer takich, jak nadużycia seksualne w USA czy sprawa arcybiskupa Juliusza Paetza. Kiedy inni odmawiali wypowiedzi w mediach, on powtarzał biblijne słowa 'Prawda was wyzwoli' i dodawał, że arcybiskup, jeżeli zarzuty się potwierdzą, musi ponieść konsekwencje. Nie obawia się także ostracyzmu Radia Maryja. Niedawno mówił publicznie o biurach RM, gdy wielu obawiało się komentować decyzję prymasa o zamknięciu w archidiecezji warszawskiej tych, które nie będą miały pozwolenia na swoją działalność". W tym samym czasie, gdy Ewa Czaczkowska opublikowała powyższy artykuł, wiedziała o wątpliwościach wysuwanych w stosunku do osoby ks. Czajkowskiego przez wiele środowisk kościelnych, w tym Prymasa Polski. Gdy okazało się, że to one miały rację, bo ks. Czajkowski nie był wierny ani prawdzie, ani Ewangelii, nawet nie próbowała przeprosić za "minięcie się z prawdą" i krzywdy spowodowane tym artykułem... Odbierając w 2002 roku Nagrodę im. Biskupa Jana Chrapka "Ślad", w wywiadzie udzielonym Katolickiej Agencji Informacyjnej Ewa Czaczkowska stwierdziła, że pisanie o Kościele to przywilej. Z tego przywileju trzeba jednak umieć odpowiedzialnie korzystać. Trzeba nieustannie pamiętać, iż droga do prawdy nie wiedzie przez kłamstwo, a dobro nigdy nie rodzi się z pogardy dla drugiego człowieka. Trzeba też wiedzieć, że rozgłaszanie nieprawdziwych grzechów jest kłamstwem, a rozgłaszanie prawdziwych obmową. Zarówno jedno, jak i drugie jest grzechem. Nie mniejszym niż współpraca z SB... Sebastian Karczewski, "Nasz Dziennik" 2007-03-05

Autor: ea