Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Michnik naczelnym obrońcą

Treść

W poniedziałkowy wieczór na antenie TVP 2 w programie "Tomasz Lis na żywo" gościł redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik. Lis nie mógł się nacieszyć, iż udało mu się skłonić ten "autorytet" do przybycia do studia. Przygotował nawet z tej okazji swoiste laurki w postaci materiałów filmowych. Bohaterem jednej z nich był generał Wojciech Jaruzelski. Adam Michnik po raz kolejny bronił generała oraz agenta SB Lesława Maleszkę. - Podczas programu Michnik stwierdził mimochodem, że jego koledzy Rosjanie podpowiadają mu, iż Jaruzelskiemu należy się pomnik. Korzystając ze sposobności, powiedział również, iż: "sadzać na ławie oskarżenia człowieka, który ma tak wielką zasługę dla Polski, jaką jest współautorstwo pokojowego demontażu komunistycznej dyktatury, to jest niegodziwość". W trakcie rozmowy naczelny "Gazety Wyborczej" zgodził się z sugestią Tomasza Lisa, że "Okrągły Stół to miał jakąś moc rozgrzeszającą". Lecz przecież, jeśli nawet przyjąć ten tok rozumowania, to i tak występuje konieczność poniesienia kary za popełnione czyny. Nie można natomiast przyznawać nagród w postaci chociażby wysokich emerytur, tak jak jest to w przypadku Wojciecha Jaruzelskiego i licznych przedstawicieli aparatu przemocy PRL. Lecz z tym - zdawałoby się - oczywistym stanem rzeczy Michnik nie był skłonny się zgodzić, gdyż w jego mniemaniu Jaruzelski jest człowiekiem wielkich zasług. Starając się przekonać prowadzącego program oraz widzów, stwierdził: "To, że dzisiaj tu siedzimy i możemy rozmawiać bez cenzury, to jest w fundamentalnej mierze zasługa dwóch osób, które stały na czele dwóch wówczas zwaśnionych i skonfliktowanych obozów. Jednym z nich jest Lech Wałęsa, a drugim jest generał Jaruzelski. Gdyby nie doszło do kompromisu między tymi ludźmi, a zatem między tymi stronami, który owocował pokojowym demontażem dyktatury komunistycznej i w sumie harmonijnym procesem demokratycznym, to byśmy tutaj tak nie rozmawiali". Tymczasem komuniści w 1989 r. przy Okrągłym Stole tylko podzielili się władzą, by nie utracić swych apanaży. A służby specjalne miały zadbać o "właściwy" przebieg zmiany systemu. Agentura została rozlokowana w każdym z kluczowych sektorów - również w mediach. - Michnik nie omieszkał bronić również postępowania "Gazety Wyborczej" w sprawie Lesława Maleszki. Przypomnijmy, iż ten wieloletni dziennikarz "Wyborczej" okazał się agentem SB o pseudonimie "Ketman", zamieszanym w śmierć Stanisława Pyjasa. Michnik stwierdził, iż "Gazeta Wyborcza" zrobiła wszystko, co powinna zrobić w tej sprawie, gdyż "wszyscy naczelni redaktorzy z imienia i z nazwiska nazwali ten fakt po imieniu, napisali, co o tym myślą, i powiedzieli, że dziennikarz Leszek Maleszka na łamach 'Gazety Wyborczej' przestaje istnieć". Lecz wspomniane oświadczenie z 2001 r., w którym czytamy m.in.: "Leszek Maleszka stracił w naszych oczach wiarygodność i szacunek. Jego nazwisko musi na długie lata zniknąć z łam", było tak naprawdę zasłoną dymną. Gdyż jak ujawnił Aleksander Kaczorowski, będący niegdyś szefem działu publicystyki "Gazety Wyborczej", decyzją redakcji Maleszka pozostał pracownikiem "Wyborczej" i nie tylko adiustował teksty, tak jak to sugeruje Michnik, ale również publikował, tyle że pod pseudonimem ELEM. Z Maleszką "Gazeta" rozstała się dopiero w czerwcu br., gdyż - jak czytamy w wydanym wówczas oświadczeniu - "film 'Trzech kumpli' skłonił kierownictwo redakcji do powtórnego przemyślenia ówczesnej decyzji". Przypomnijmy, iż w tym filmie wyraźnie widać, jak Maleszka przez telefon redaguje artykuł w "Wyborczej", nakazując osobie w redakcji wprowadzenie zmian we wstępie do mającego się ukazać tekstu. Trudno też przypuszczać, by Michnik jako osoba kierująca redakcją o zakresie obowiązków swojego podwładnego nie wiedział. Wydaje się, że wiele w tej sprawie tłumaczy wypowiedź Adama Michnika z 1992 r., kiedy to tygodnik "Wprost" zapytał go, czy nie przeszkadzałoby mu, gdyby w "Gazecie Wyborczej" pracowali agenci. Michnik oznajmił wówczas: "(...) uważam, że tacy ludzie mogą pracować w redakcji pod warunkiem, że nikomu nie wyrządzają żadnej krzywdy". To, że krzywdę wyrządzali, pokazała historia. A redaktor Michnik jest przecież z wykształcenia historykiem, lecz może podejście do historii odziedziczył po swojej matce Helenie Michnik, która w Polsce Ludowej była autorką ideologicznych podręczników do historii. Paweł Pasionek "Nasz Dziennik" 2008-11-08

Autor: wa