Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Meldunek pod publikę

Treść

W wojsku nie ma zwyczaju sporządzania notatek, i to w dodatku po ponad dwóch latach od wydarzenia. Po locie pilot składa meldunek, a taki dokument nie powinien znaleźć się w obiegu innym niż wojskowy. Jak ustalił "Nasz Dziennik", taki meldunek złożył kpt. Grzegorz Pietruczuk w 2008 roku, ale na pewno dziennikarz "Gazety Wyborczej" nie mógł go - wbrew publicznym zapewnieniom - znaleźć w aktach postępowania prokuratorskiego prowadzonego w związku z incydentem. Dlaczego? Bo go tam nie ma.
W odgrzanym na łamach "Gazety Wyborczej" materiale o incydencie gruzińskim z 2008 roku Wojciech Czuchnowski, powołując się na meldunek kpt. Grzegorza Pietruczuka z tamtego okresu, ujawnił szeroką relację pilota na temat wydarzeń z 12 sierpnia 2008 roku. Jak się okazało, źródłem informacji do materiału "GW" była notatka wykonana w tym roku na polecenie gen. Artura Kołosowskiego, dyrektora Departamentu Kadr MON. Czuchnowski tłumaczył później, że otrzymał dokument bez daty i że był on tożsamy z tym, co Pietruczuk zamieścił w meldunku z 2008 roku. Jak zaznaczył autor tekstu, z meldunkiem zapoznał się podczas lektury akt umorzonego postępowania Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie w sprawie incydentu. "Nasz Dziennik" dotarł do tych dokumentów, ale w aktach prokuratorskich nie ma meldunku kpt. Pietruczuka. Taki dokument trafił do rąk szefa MON i dowódcy Sił Powietrznych. Skąd pozyskał go Czuchnowski i dlaczego w rozmowie z dziennikarzem Telewizji Trwam minął się z prawdą?
Owszem, w aktach sprawy znajduje się relacja kpt. Pietruczuka, ale jest to efekt tzw. prokuratorskiego rozpytania z 5 września 2008 roku. Jak się dowiadujemy, pilot rzeczywiście otrzymał polecenie od prezydenta RP, by lądować w Tbilisi. Taki wariant lotu sygnalizował jeszcze przed wylotem z Warszawy płk Krzysztof Olszowiec, szef ochrony prezydenta RP. Ale w formie niezobowiązującej. Jak informował, prezydent RP planował lot do Ganji i stamtąd podróż pojazdem opancerzonym do Tbilisi, ale nie wykluczał też lotu do Tbilisi. Postawa Lecha Kaczyńskiego co do zmiany trasy przelotu była spowodowana podpowiedziami ambasadora Gruzji w Warszawie, który był na pokładzie samolotu i sugerował, że lądowanie w Tbilisi jest możliwe, a wszelkie zgody na taki przelot jest w stanie załatwić "na telefon". Tak się jednak nie stało. W Simferopolu pilot po analizie możliwości wykonania lotu do Tbilisi uznał, że jest to zbyt niebezpieczne, ponieważ w przestrzeni powietrznej Gruzji operują rosyjskie myśliwce, nie ma też danych o stanie infrastruktury lotniskowej ani zgody dyplomatycznej na przelot, a tupolew nie posiada nawet urządzeń w systemie rozpoznania swój - obcy. Podobne zdanie wyraził płk Krzysztof Olszowiec, który nie był w stanie zagwarantować VIP-om bezpieczeństwa w przypadku zmiany trasy lotu. W rozmowie z Pietruczukiem Olszowiec zapewnił, że będzie starał się nakłonić prezydenta do zaniechania pomysłu z lądowaniem w Tbilisi. Stanowisko załogi poparł ówczesny szef specpułku płk Tomasz Pietrzak, z którym osobiście kontaktował się Lech Kaczyński. Kapitan Pietruczuk rozmawiał też z gen. Krzysztofem Załęskim, zastępcą dowódcy Sił Powietrznych, zapoznał go z aktualną sytuacją i poinformował o podjętej decyzji. Po rozmowie z pilotem gen. Załęski "nieco stonował swoje wypowiedzi" - czytamy w rozpytaniu Pietruczuka. Finalnie o wykonaniu lotu zgodnie z planem poinformował pilotów płk Olszowiec, przekazując, że Lech Kaczyński polecił wykonać lot do Ganji. Dzień później płk Tomasz Pietrzak, ówczesny szef 36. SPLT, dzwonił do Pietruczuka z informacją o pozyskaniu zgody dyplomatycznej na przelot z Ganji do Tbilisi, skąd prezydencka delegacja wróciła do Warszawy.
Jak tłumaczył prokuratorowi ppłk. Kazimierzowi Haładajowi adiutant Lecha Kaczyńskiego płk Krzysztof Olszowiec, "w samolocie ścierały się różne opcje polityczne. Jedni byli za lądowaniem w Ganji, inni w Tbilisi". Za tym ostatnim lobbował obecny na pokładzie ambasador Gruzji w Polsce. W pewnym momencie minister Maciej Łopiński, szef prezydenckiego gabinetu, uznał, że "trzeba to w końcu przerwać i jest polecenie lotu do Ganji". Według relacji Olszowca, który o całym zajściu rozmawiał jeszcze z Lechem Kaczyńskim po powrocie do kraju, prezydent nie miał pretensji do pilota, "mówił nawet, że dobrze się stało, że polecieli do Ganji".
Z analizy akt sprawy zgromadzonych w Wojskowej Prokuraturze Okręgowej w Warszawie, która prowadziła postępowanie sprawdzające, wynika też, że inaczej trzeba interpretować przywoływany przez "GW" rozkaz gen. Krzysztofa Załęskiego, który polecił wykonanie lotu z Ganji do Tbilisi, gdy w chwili opisywanego incydentu samolot znajdował się w Simferopolu. Polecenie wydane 12 sierpnia 2008 r. zainicjowało proces późniejszego przebazowania Tu-154M na lotnisko w Tbilisi (właśnie z Ganji), by umożliwić polskiej delegacji powrót drogą powietrzną. Jak czytamy w aktach, decyzja załogi o rezygnacji z lotu z delegacją do Tbilisi okazała się słuszna, bo podstawiany samolot nie mógł korzystać z pomocy uszkodzonego na lotnisku w Tbilisi radaru. Pietruczuk lądował w sytuacji, gdy urządzenia lotniskowe tam nie działały. W aktach nie ma też śladu gróźb Lecha Kaczyńskiego wobec pilota Pietruczuka, które znalazły się w notatce zamówionej w tym roku przez MON.
Po co notatka po dwóch latach?
Okolicznościami powstawania meldunku, notatki "na zamówienie" i jej wydostaniem się do mediów w oryginalnej formie zdziwieni są wojskowi. - W czasie całej swojej kariery wojskowej nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją, by zwierzchnik nakazywał żołnierzowi sporządzanie notatek z wydarzeń sprzed ponad dwóch lat. To dziwna sprawa i zdaje się, że robiona "pod publikę". Przecież żadne papiery sporządzone przez żołnierza na polecenie dowódcy nie powinny wychodzić poza wojsko. Tu zostały one natychmiast przekazane dziennikarzom - ocenił w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" doświadczony pilot wojskowy w służbie czynnej w stopniu majora. Jak dodał, dziwi fakt, że kiedy po incydencie gruzińskim sprawa badana była przez prokuraturę, to w czasie tego postępowania nie pojawiły się szczegóły, które po ponad dwóch latach zostały dokładnie opisane - jak wynika z tłumaczeń MON - w związku z zainteresowaniem się sprawą dziennikarzy. - Nie przemawia do mnie takie tłumaczenie. Jestem przekonany, że kpt. Grzegorz Pietruczuk nie napisałby takiej notatki, gdyby domagały się jej media. Sądzę też, że on sam nie spodziewał się, iż jego relacja zostanie wprost przekazana dziennikarzom, a nie w formie komunikatu dowództwa czy rzecznika prasowego - dodał. Jak zauważył, już samo polecenie napisania notatki jest dziwne, gdyż żołnierz po wykonanym locie sporządza meldunek (tak stało się w 2008 roku) i nie robi się dodatkowych notatek.
Jak ocenił, w 2008 roku z Dowództwa Sił Powietrznych może i padła sugestia, by piloci zamienili się miejscami, ale załoga nie chciała tego uczynić i postanowiła wykonać zadanie tak, jak zostało ono postawione. - To, co w kwitach było zapisane, było w tym momencie dla nich ważne. W tamtych warunkach nie było takiej możliwości, by załoga poddała się naciskom z zewnątrz - zaznacza nasz rozmówca. Ponadto piloci nie zamieniają się miejscami, bo tego rodzaju roszady są dozwolone jedynie w wyjątkowych sytuacjach. - Oczywiście bywa tak, że drugi pilot może przejąć obowiązki dowódcy, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach. W normalnych warunkach tego rodzaju zamian się nie wykonuje - dodał. Jak ocenił, sugestie DSP, by wykonać polecenie prezydenta RP, można odbierać jedynie jako próbę uniknięcia konfliktu i wyjścia z twarzą z trudnej sytuacji.
Jak przyznał pilot, naciski na wojskowe załogi samolotów nie są czymś wyjątkowym i lotnicy potrafią sobie radzić w takich sytuacjach. - W kontaktach z dysponentami samolotów piloci na co dzień spotykają się z różnego rodzaju naciskami. Nieraz próbuje się np. lot przyspieszyć i załoga nie może w pełni wypocząć albo zabrać do samolotu "coś więcej". Ci ludzie często nie są świadomi pewnych niuansów lotniczych, ale dowódca samolotu potrafi im pokazać, że są w błędzie. Oczywiście w takich sytuacjach wiele zależy od asertywności i doświadczenia załogi. Zawsze jednak za bezpieczeństwo lotu odpowiada dowódca statku powietrznego i jeżeli dochodzi do wymiany zdań w tym temacie, to on zawsze ma rację - podkreślił.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik 2011-03-17

Autor: jc