Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Megaskandal w MSZ

Treść

Tego, co działo się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych z rzeczami śp. Tomasza Merty, trudno nie nazwać skandalem, choć na usta cisną się też o wiele bardziej dosadne słowa. Oto do centrali MSZ trafia worek z pocztą kurierską, gdzie znajdowały się przedmioty należące do wiceministra kultury Tomasza Merty, który zginął w katastrofie rządowego tupolewa pod Smoleńskiem. Urzędnicy doskonale wiedzieli, co jest w worku, a mimo to zamiast wszystko oddać rodzinie, co zrobiłby każdy normalny człowiek niepozbawiony empatii wobec rodzin ofiar, podjęli decyzję o spaleniu zawartości. Co gorsza, potem skrzętnie ukrywali fakt zniszczenia dowodu osobistego Tomasza Merty, nie sporządzono protokołu z tej czynności, choć powinno to zostać zrobione. Ukrywano też, że z przesyłki zaginęły jego obrączka, zegarek i portfel.
Jeszcze gorsze jest to, że wdowa była zwodzona i mamiona informacjami, iż rzeczy jej męża na pewno znajdują się w jednostce Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim, tak jak rzeczy innych ofiar katastrofy smoleńskiej, i gdzie bezskutecznie ich poszukiwała. Oszukiwana przez MSZ była też prokuratura, która dostała od Rosjan dokumentację. Wynikało z niej, że dowód zachował się w stanie wręcz idealnym, a przy zmarłym znaleziono także inne rzeczy osobiste. Jednak w kraju tych przedmiotów nie było, a resort spraw zagranicznych nie przyznawał się, że były one w posiadaniu Ambasady RP w Moskwie. Tym samym urzędnicy MSZ odsuwali od siebie podejrzenia, a pozwalali, żeby rodziły się posądzenia, iż przedmioty należące do Tomasza Merty zostały ukradzione przez Rosjan. Takie pomówienia brzmiały wiarygodnie, gdy przypomnimy sobie np. sprawę wypłat pieniędzy z bankomatu w Smoleńsku za pomocą skradzionej przez rosyjskich żołnierzy karty bankowej śp. Andrzeja Przewoźnika. Nietrudno więc było uwierzyć i w to, że ktoś z Rosjan ukradł obrączkę, portfel i zegarek Tomasza Merty. W jakim więc świetle postawił Federację Rosyjską resort Sikorskiego? Mówiąc oględnie, było to bardzo mało "dyplomatyczne" zachowanie. Okazuje się bowiem, że winnych trzeba szukać nie wśród niezidentyfikowanych Rosjan, ale wśród urzędników podległych ministrowi Radosławowi Sikorskiemu. Miejmy nadzieję, że prokuratura prześledzi bardzo dokładnie drogę przesyłki kurierskiej z rzeczami Tomasza Merty z Moskwy do Warszawy i co się z nią działo tam i w Polsce. I dowiemy się, kto konkretnie w MSZ dopuścił się tych działań przestępczych, bo tak trzeba nazwać kradzież obrączki czy portfela i próbę spalenia dowodu osobistego. Takie wyjaśnienia bez wątpienia należą się osobom, które najbardziej na tym ucierpiały: żonie Tomasza Merty i jego dzieciom. Ale należą się też wszystkim Polakom mamionym fantasmagorią, jakoby państwo polskie "zdało egzamin" po katastrofie. A może MSZ ukrywa więcej spraw związanych ze Smoleńskiem?

Krzysztof Losz

Nasz Dziennik Środa, 20 czerwca 2012, Nr 142 (4377)

Autor: au