Matura to dopiero wyzwanie
Treść
Rozmowa z Agnieszką Radwańską, najlepszą polską tenisistką
Wygrywałaś już z Venus Williams i Jeleną Dementiewą, ale chyba niedawne zwycięstwo nad Martiną Hingis było najważniejsze w dotychczasowej karierze?
- Tak, wydaje mi się, że wygrana z Hingis była największym sukcesem. Martina jest przecież wspaniałą zawodniczką, ma niesamowity tenisowy życiorys, masę wygranych turniejów na koncie.
Czym ją zaskoczyłaś?
- Oj, to trzeba ją o to zapytać (śmiech). Wyszłam na kort, wiedząc, iż to ona jest zdecydowaną faworytką, że to ona musi wygrać. Ja nie miałam nic do stracenia. Dlatego... zaatakowałam i zrobiłam wszystko, by już na początku przejąć inicjatywę i utrzymać ją do samego końca. Miałam znakomity dzień, wychodziło mi praktycznie wszystko, i się udało.
To był najlepszy jak dotąd mecz w Twoim wykonaniu?
- Trudno mi powiedzieć. Za mną już kilka naprawdę dobrych pojedynków, ale ten na pewno był jednym z lepszych. Może nawet najlepszy.
Sukces smakował także dlatego, że Hingis jest - czego nie ukrywasz - Twoim sportowym wzorem. Jakie to uczucie pokonać idolkę?
- Znakomite! A Martina faktycznie jest moją idolką. Potrafiła w bardzo młodym wieku dojść na sam szczyt, później przeżywała wielkie kłopoty, pożegnała się z tenisem, by powrócić w wielkim stylu. To niesamowita zawodniczka.
Wielu Cię do niej zresztą często porównuje...
- To prawda, spotkałam się z takimi zdaniami. Myślę, że mamy podobny styl gry, lubimy zmieniać rytm, często próbujemy skrótów, lobów, słowem - preferujemy tenis kombinacyjny. I ona, i ja nie wychodzimy na kort po to, by z całej siły "ładować" piłkę na drugą stronę siatki. Podoba nam się tenis ładny dla oka, który kibice chcą oglądać.
Czego można nauczyć się od Martiny?
- Na pewno spokoju. Ona na korcie często się uśmiecha, jest wyluzowana, potrafi odnaleźć się w trudnych sytuacjach. Poza tym ma dużo doświadczenia, wiele lat gry, meczów za sobą. Tego najbardziej mi brakuje.
Pokonując Szwajcarkę, raz jeszcze udowodniłaś, iż nie straszna Ci żadna rywalka. Nie masz w ogóle kompleksów!
- Wychodzę z założenia, że w sporcie wszystko jest możliwe. My nie jesteśmy maszynami zaprogramowanymi na wygrywanie, cały czas funkcjonującymi na najwyższym poziomie. Każdego można zatem pokonać, ale i z każdym... przegrać. Dużo zależy więc od nastawienia. Jeśli przed meczem z Martiną bym się bała, nie wierzyła w sukces - mecz na pewno zakończyłby się inaczej. Grając z nią, nie miałam przecież nic do stracenia, a do zyskania wiele. Przegrywając, nie musiałabym rwać włosów z głowy, bo to wielka gwiazda.
Podobne sukcesy umacniają Twoją wiarę w siebie, ale i podnoszą poprzeczkę, oczekiwania, presję. Stajesz się coraz bardziej znaną postacią w tenisowym świecie, każda rywalka już wie, kim jest Agnieszka Radwańska i na co ją stać.
- W czołowej pięćdziesiątce rankingu już nikt nikogo nie lekceważy. Tu wszystko bowiem może się zdarzyć, zależy od dnia, dyspozycji, nawierzchni kortu. Wielki wpływ może mieć nawet najmniejszy czynnik. Na pewno podniosłam sobie poprzeczkę, mam tego świadomość. Wiem, że przesunąć się teraz o jedno nawet "oczko" w rankingu będzie bardzo ciężko. Konkurencja i ścisk są ogromne.
Zaczynasz już odczuwać presję względem swojej osoby?
- Staram się o tym nie myśleć. Wychodzę na kort, by zagrać najlepiej jak potrafię i to jest dla mnie najważniejsze. Poza tym robię to, co kocham - tenis jest moją pasją. Gram już trzynaście lat. Na początku była to zabawa, potem hobby, teraz zawód i sposób na życie. Po drodze pojawiło się więcej wyrzeczeń i pracy, ale tenisa nie przestałam lubić. Dzięki temu łatwiej znieść poświęcenia. Sport dużo wymaga, ale od samego początku rodzice mi to wpajali. Bez pracy nie można myśleć o sukcesach, a ja się jej nie boję.
Teraz jednak odpoczniesz nieco od tenisa, przed Tobą kolejne wyzwanie - matura.
- Tak. I wiele na to wskazuje, że wszystkie egzaminy będę zdawała w jednym tygodniu. Będzie ciężko, ale sama o to prosiłam, gdyż w tym czasie czekają mnie ważne turnieje. Wierzę, że sobie poradzę, choć zaległości mam sporo, a czasu do nadrobienia nie za dużo.
Co Cię bardziej stresuje - mecz z Hingis czy matura?
- Pewnie, że matura. To przecież jeden z najważniejszych egzaminów w życiu. A z Hingis mogę się spotkać jeszcze nieraz i nieraz ją pokonać (śmiech).
Jakie przedmioty wybrałaś do egzaminu?
- Polski, angielski i geografię. Wierzę po cichu, że moje podróże i wizyty w najdalszych zakątkach świata troszkę mi pomogą.
Kiedy wracasz na kort?
- W połowie kwietnia gram w Pucharze Federacji, ale to zmagania drużynowe. Pierwszy występ indywidualny czeka mnie w warszawskim turnieju J&S Cup. W przypadku awansu do ćwierćfinału będę musiała połączyć sport z... maturą. To może być dopiero wyzwanie - rano egzamin w Krakowie, po południu mecz w Warszawie. A czego oczekuję po sezonie? Od maja do października będę broniła punktów zdobytych w zeszłym roku. To cel numer jeden.
Dziękuję za rozmowę i powodzenia, "Nasz Dziennik" 2007-04-11
Autor: ea