Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Małe szkoły - duży problem

Treść

Po reformie edukacji, w wyniku której państwo przekazało szkolnictwo podstawowe samorządom, jest tylko kwestią czasu, kiedy gminy zaczną masowo zamykać małe szkoły, do których muszą dopłacać. W skali kraju dotyczy to blisko 5,5 tys. placówek liczących poniżej 70 uczniów. Najgorsza sytuacja jest w województwie lubelskim, gdzie znajduje się blisko 500 takich placówek.
- Ratunkiem dla małych szkół jest przekazanie ich stowarzyszeniom, które powstaną z inicjatywy rodziców uczniów - taka jest konkluzja konferencji "Mała szkoła - duży problem", zorganizowanej przez Lubelskie Kuratorium Oświaty.
Zbliża się termin, w którym samorządy podejmują decyzję o ewentualnej likwidacji szkoły. W ubiegłym roku w Lubelskiem zlikwidowano 18 szkół podstawowych, filii oraz gimnazjum. W tym roku na razie do kuratorium wpłynął jeden taki wniosek dotyczący trzech placówek w gminie Werbkowice w powiecie hrubieszowskim w miejscowościach Terebin, Gozdowo i Turkowice, ale wiadomo, że samorządy, szukające na każdym kroku oszczędności, jeśli nie w tym roku, to w następnych latach będą zamykały kolejne szkoły.
Aby temu zawczasu zaradzić, lubelskie kuratorium przekonuje środowisko oświatowe o potrzebie zmian. - Przekazanie szkół stowarzyszeniom, które powstaną z inicjatywy rodziców uczniów, i powierzenie im placówki na zasadzie umowy o przekazaniu, a nie poprzez likwidację, jest najlepszym sposobem zapewnienia funkcjonowania małych szkół - powiedział nam lubelski kurator Krzysztof Babisz. - Nie chcemy mówić o likwidacji szkół, tylko o przekształceniach - zastrzega. Jednak w tym roku, w przeciwieństwie do lat poprzednich, kuratorium niewiele ma tu do powiedzenia, gdyż opinia kuratorium w sprawie likwidacji szkoły nie jest dla gminy wiążąca.
O korzyściach płynących z przekształcania małych szkół z gminnych w stowarzyszeniowe przekonuje Fundacja Inicjatyw Oświatowych. - Od 10 lat wspieramy zakładanie Stowarzyszeń Rozwoju Wsi, organizacji pozarządowych prowadzonych przez rodziców i innych mieszkańców wsi po to, aby przejmować likwidowane szkoły - mówi Elżbieta Tołwińska-Królikowska, wiceprezes Federacji Inicjatyw Oświatowych. - Teraz szkoły mają dużo łatwiejszą drogę niż 10 lat temu, kiedy czasami rodzice strajkowali po pół roku, żeby uratować szkołę. Zdaniem Tołwińskiej-Królikowskiej, wielu wójtów tak naprawdę nie chce likwidować szkoły i są gotowi ją utrzymać na innych zasadach, np. jako prowadzoną przez stowarzyszenie, co wiąże się z mniejszymi kosztami. Taka szkoła działa na innych zasadach. Nauczyciele są w niej zatrudniani na podstawie kodeksu pracy, a nie Karty Nauczyciela, choć nadal są nauczycielami, obowiązuje ich awans zawodowy i lata pracy liczą się im do wysługi lat na stanowisku nauczyciela. Z umiarkowanym sceptycyzmem podchodzą do tych zmian w oświacie związkowcy z "Solidarności". - Możliwość przekształcania szkół jest skutkiem ubiegłorocznej zmiany w ustawie o systemie oświaty - mówi Teresa Misiuk, przewodnicząca sekcji oświaty lubelskiej "Solidarności". - Jako oświatowa "Solidarność" generalnie byliśmy krytyczni wobec tych zmian. Przede wszystkim dlatego, że w wyniku przekazania takich szerokich uprawnień jednostkom samorządu terytorialnego tak naprawdę państwo stopniowo pozbywa się odpowiedzialności za oświatę. Będziemy mieli w efekcie tyle systemów oświatowych, ile samorządów. Kondycja finansowa samorządów jest bardzo różna. Problem bierze się stąd, że rząd, przekazując szersze uprawnienia samorządom i zwiększając ich zadania, tak naprawdę nie zwiększył im środków niezbędnych do realizacji tych zadań.
Misiuk wskazuje, że planowane przekształcenia odbywają się kosztem uczniów i nauczycieli.
- Tworzy się sytuację, w której ludzie wykonujący ten sam zawód i realizujący te same zadania i mający te same obowiązki mają tak różny status prawny - twierdzi szefowa oświatowej "Solidarności" na Lubelszczyźnie. - Warunki pracy nauczycieli ulegają znacznemu pogorszeniu z kilku powodów: wydłuża im się czas pracy, niejednokrotnie zmniejsza wynagrodzenie i - co szczególnie dotyczy małych szkół - nie zapewnia się nauczycielowi pensum dydaktycznego w jednej szkole, zmuszając do jeżdżenia po kilku szkołach. Siłą rzeczy możliwość zaangażowania nauczyciela w pracę pozalekcyjną z uczniem staje się iluzoryczne. A jest to z całą pewnością ze szkodą dla ucznia - podkreśla nasza rozmówczyni.
Adam Kruczek, Lublin
Nasz Dziennik 2011-02-04

Autor: jc