Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Licząc na spokój i ciężki śnieg

Treść

Rozmowa z Aleksandrem Wierietielnym, trenerem Justyny Kowalczyk, mistrzyni świata w biegach narciarskich
Można już odliczać dni do inauguracji kolejnego sezonu, niezwykle ważnego, olimpijskiego. Jest Pan spokojny o formę swojej podopiecznej?
- Justysia pracowała dobrze, wykonała wszystkie założenia i wygląda naprawdę mocno. Zbudowała bazę, z której będziemy czerpać, cały czas szlifując formę, ćwiczyć technikę, niuanse taktyczne. Rozpocznie sezon z niesamowicie wysokiego pułapu, jako dwukrotna mistrzyni świata i obrończyni Pucharu Świata. Jestem pewien, że stać ją na wiele, ale nie jest to pewność połączona z arogancją i pychą. Przeciwnie, podchodzimy do wszystkiego z pokorą, bo - jak się mówi - "skromność zdobi człowieka". Wiemy - i to na podstawie obserwacji ich treningów - że rywalki będą niesłychanie groźne, a tak w ogóle w sporcie każdy scenariusz jest możliwy.
Igrzyska będą oczywiście najważniejsze, Puchar Świata potraktujemy jako poligon doświadczalny, próbę sił i formę treningu.
Zwykle jest Pan osobą powściągliwą w pochwałach, a tutaj nie może się Pan nachwalić postawy Justyny w okresie przygotowawczym.
- No tak, zachwyciła mnie szczególnie podczas zajęć na lodowisku Dachstein odbywających się na dużej wysokości. Poleciłem jej, by biegała stosunkowo wolno na ulubionych podbiegach, by zachować całą siłę i energię na zjazdy oraz zakręty. Wykonała to idealnie i aż serce mi się radowało, gdy widziałem, jak pięknie kontroluje każdy krok, myśląc o tym, co w danym momencie robi.
Mistrzyni z Liberca jest naturalnie kandydatką do olimpijskiego złota, kibice już ją widzą na najwyższym stopniu podium, a tu trasy w Vancouver kompletnie jej nie leżą. Powiedziała nawet kiedyś, że rozpłakała się na ich widok.
- Bo lubi długie, ciężkie podbiegi, gdzie może zamęczyć rywalki. W Vancouver będzie płasko. Oczywiście trenowaliśmy pod tym kątem, ale nie da się ukryć, że to jest problem. Co może pomóc? Trudne warunki, plusowe temperatury, a co za tym idzie - ciężki, mokry, niezmrożony śnieg. Ale czy tak będzie - nie wiem.
W którym ze stylów Justyna może skuteczniej powalczyć o olimpijski medal, może medale?
- Obywa jej pasują. Co prawda bardziej lubi klasyczny, ale i w dowolnym osiąga znakomite rezultaty. Jeśli prześledzimy tabelę jej sukcesów, to szybko dostrzeżemy, że biegnąc łyżwą, zdobyła olimpijski brąz w Turynie oraz złoto mistrzostw świata. Dlatego w tej materii żadnych obaw nie mamy.
Przed sezonem w "Teamie Kowalczyk" zmienił się serwismen. Może to być problemem?
- Stylu klasycznego jestem pewien. Estończyk Are Mets, który zastąpił Szweda Ulfa Olssona, smarował wcześniej narty swemu rodakowi Andersowi Veerpalu, mistrzowi olimpijskiemu, mistrzowi świata właśnie w klasyku. A jeśli chodzi o łyżwę, to chyba pracować będzie cały zespół; wierzę, że damy radę.
Olimpiada to zawody jedyne w swoim rodzaju, mogące sparaliżować największych nawet mistrzów. Jak odseparuje Pan swoją podopieczną od tej presji, bagażu oczekiwań?
- Presji się nie boimy. W Turynie była kilka lat młodsza i sobie poradziła, choć oczywiście po drodze przeżywaliśmy dramatyczne chwile. Medal jednak zdobyła. Ważne, wręcz kluczowe będzie za to zapewnienie jej spokojnych warunków życia w olimpijskiej wiosce. Tak naprawdę wolelibyśmy mieszkać poza nią, ale to niestety niemożliwe. Justyna bardzo wcześnie wstaje i wcześnie chodzi spać, zwykle o godzinie 21.00. Tymczasem w wiosce może być głośno, łyżwiarze figurowi będą wracać do domów o 1.00 w nocy, hokeiści, saneczkarze jeszcze później. I tego trochę się obawiamy. Jeśli uda nam się zachować normalny rytm dnia, wszystko będzie w porządku.
Kowalczyk była wielką gwiazdą minionego sezonu, ale nie oznacza to, że nie może biegać jeszcze lepiej i skuteczniej. Gdzie dostrzega Pan największe jej rezerwy?
- Przede wszystkim w technice biegania, zjeżdżania, w ćwiczeniu równowagi. Pewne ważne elementy wyszkolenia trzeba wpajać zawodnikowi od najmłodszych lat; Justysia ma pod tym względem zaległości, cały czas je nadrabiamy. Nie jest najlepszym zjazdowcem, a nawet fachowcy w tej materii wywracają się na trasach. Tymczasem ona na upadki nie może sobie pozwolić, podobnie jak na pokonywanie zjazdów, zakrętów ze stratą. To są fragmenty, na których powinna zyskiwać, i do tego zmierzamy. Jak pan zatem widzi, nadal mamy nad czym pracować.
Justyna to niesamowita zawodniczka, niezwykła osoba, co często zresztą Pan podkreśla. Gdzie tkwi klucz do jej fenomenu?
- W jej głowie. Jest dziewczyną mądrą, doskonale wiedzącą, czego chce. Biegi narciarskie to szalenie wyczerpująca, ciężka dyscyplina, tymczasem ona potrafi i chce pracować za dwóch, byle ciągle się piąć. Koszty, wyrzeczenia jej nie przerażają. Ma też charakter. Pamiętam, jak dawno temu, miała wtedy może 16, 17 lat, trenowaliśmy w Dachstein: zjechaliśmy już z góry, zawodnicy zjedli obiad, wrócili do pokojów i padli ze zmęczenia. Ja wyjechałem do miasta załatwić jakieś sprawy, patrzę, a tu ona idzie z plecaczkiem na dół. Zapytałem ją: "Justysiu, dokąd idziesz?". "Do miasta" - odpowiedziała. Oczywiście zaproponowałem, że ją podwiozę, bo nie wyobrażałem sobie, że pokona te pięć kilometrów i w jedną, i w drugą stronę. Nie zgodziła się. "Trenerze, ja uwielbiam czekoladę i mam wielką ochotę ją sobie zjeść. Ale żeby to zrobić i spalić kalorie, muszę swoje przejść i wrócić do domu na piechotę". Taka właśnie jest. Niesamowite, prawda?
Sama Justyna nie ukrywa, że po igrzyskach w Vancouver może sobie zrobić przerwę w startach.
- Ma do tego pełne prawo. Jest przecież normalną dziewczyną, kobietą, myśli o tym, by założyć rodzinę, mieć dzieci. Rok przerwy nie oznaczałby przecież, że nie wróci do sportu i to na najwyższym poziomie. Narty to jej życie, jeszcze długo będzie biegać i cieszyć nas swoimi sukcesami.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-11-05

Autor: wa