Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kuli nie ma, jest optymizm

Treść

- Skończyłam ten sezon bardziej optymistycznie nastawiona niż poprzedni. Udowodniłam w nim bowiem sobie, że wciąż mogę wygrywać, a to było dla mnie bardzo ważne - przyznała Justyna Kowalczyk po ostatnim biegu sezonu 2011/2012. Nasza biegaczka nie zdobyła czwartej z rzędu Kryształowej Kuli, przegrała rywalizację z Marit Bjoergen, ale okazała się lepsza od Norweżki w najbardziej prestiżowych i najcięższych zawodach: Tour de Ski. Wygrała też przed własną publicznością, w Szklarskiej Porębie.

Miniony sezon zapowiadał się jako łatwiejszy albo przynajmniej mniej stresujący niż wcześniejszy - olimpijski. W kalendarzu nie zawierał bowiem wielkiej imprezy, takiej jak igrzyska lub mistrzostwa świata. Tą najważniejszą było Tour de Ski, na które szczególnie szykowała się Bjoergen. Norweżka w tym morderczym cyklu, tylko dla najlepszych i najbardziej wytrzymałych, nigdy nie odnosiła sukcesów, często w ogóle rezygnowała ze startów. Tak postąpiła choćby rok wcześniej, by przygotować się do mistrzostw w Oslo. Teraz Norweżka za wszelką cenę chciała wreszcie TdS wygrać. Kowalczyk z kolei po zmaganiach w Oslo zastanawiała się wraz z trenerem Aleksandrem Wierietielnym, czy rozdania 2011/2012 nie potraktować lżej. Czy nie należałoby nieco odpocząć, myśląc już o igrzyskach w Soczi. - Kiedy jednak rozpoczęliśmy przygotowania, stwierdziliśmy, że nie odpuścimy. I to była dobra decyzja - podkreślił szkoleniowiec.
Początek zmagań należał jednak do Bjoergen, i to wyraźnie. Bohaterka sportowej Norwegii wygrała trzy pierwsze biegi, w kolejnym była druga, a potem dwukrotnie znów nie dała rywalkom szans. Po siedmiu eliminacjach miała na koncie aż 546 punktów, podczas gdy Kowalczyk zaledwie 246. Polka zaczęła od 10. miejsca w Sjusjoen, później była 13. w Kuusamo. Aż do połowy grudnia ani razu nie stanęła na podium, a w najlepszym swym biegu była piąta. Taki scenariusz niektórych zaskakiwał, a nie powinien. Zawodniczka z Kasiny Wielkiej nigdy bowiem nie rozpoczynała sezonu z wysokiego c. Stopniowo wchodziła na wysoki poziom, a gdy już tam dotarła, pozostawała na nim. Inaczej rzecz miała i ma się z Bjoergen, która szykowała kilka szczytów formy. Przełom nastąpił 17 grudnia w Rogli. Norweżka do Słowenii się nie wybrała, rzekomo z powodu przeziębienia. Taki podała oficjalny powód, po cichu mówiło się jednak, że chciała odpocząć i nabrać sił przed Tour de Ski. Kowalczyk nieobecność wielkiej rywalki wykorzystała. Wygrała bezapelacyjnie, a styl, w jakim to uczyniła, na każdym wywarł wrażenie. Stało się jasne, że nastąpił moment, gdy nasza reprezentantka włączyła wyższy bieg. TdS zapowiadało się zatem porywająco. Polka chciała udowodnić w nim swą wartość, a Bjoergen nie wyobrażała sobie innego scenariusza niż zwycięstwo. Była tak bojowo nastawiona, że ewentualne niepowodzenie mogło nią wstrząsnąć. Tymczasem już na samym wstępie Kowalczyk wyprowadziła trzy ciosy nokautujące. Wygrała prolog, bieg na 10 km oraz sprint techniką klasyczną. Norweskie media biły na alarm, sugerując, że ich liderka jest zdruzgotana i psychicznie rozbita. Bjoergen się jednak podniosła i potem to ona wygrała cztery kolejne eliminacje. Po przeprowadzce do Val di Fiemme Kowalczyk nie pozostawała rywalce dłużna. W wielkim stylu zwyciężyła na 10 km klasykiem, a potem znokautowała Norweżkę podczas wspinaczki pod Alpe Cermis. To niezwykłe wyzwanie, bo biegaczki wspinają się na szczyt, z którego zazwyczaj zjeżdżają alpejczycy. Kąt nachylenia jest ogromny, wysiłek morderczy, mięśnie odmawiają posłuszeństwa, a głowa zastanawia się, czy nie będzie lepiej zrezygnować. Kowalczyk długo biegła obok Bjoergen, ale gdy przyspieszyła, odjechała jej w sposób mistrzowski. Jakby nagle włączyła turbodoładowanie. Polka znów okazała się w TdS najlepsza, odnosząc wspaniały sukces. Jakby tego było mało, zmniejszyła stratę w klasyfikacji Pucharu Świata do 102 punktów. Rywalizacja o Kryształową Kulę nabrała w tym momencie nowych barw, wszystko stało się możliwe.
Pod koniec stycznia w Otepaeae Kowalczyk wygrała sprint i bieg na 10 km klasykiem. Pierwszy raz w karierze, podczas jednego weekendu w jednym miejscu dwukrotnie stanęła na najwyższym stopniu podium. Gdy na początku lutego okazała się najlepsza w sprincie łyżwą w Moskwie (nigdy wcześniej nie triumfowała w tej konkurencji), zdobyła żółtą koszulkę liderki Pucharu Świata. Po dwóch dniach w Rybińsku straciła ją, ale po kolejnych 24 godzinach odzyskała. Gdy 17 lutego rozpoczynał się pierwszy w dziejach pucharowy bieg w Polsce na prowadzeniu znajdowała się Norweżka. Sprint łyżwą obu paniom nie wyszedł, a następnego dnia Kowalczyk zrealizowała swe marzenie i wygrała w Szklarskiej Porębie 10 km klasykiem. Znów znalazła się na czele. 3 marca, w Lahti, straciła jednak żółtą koszulkę i już jej nie odebrała. Bjoergen na końcówkę zmagań przygotowała bowiem niesamowitą formę. Z ośmiu ostatnich biegów sezonu wygrała aż sześć. Raz była druga i raz czwarta. Kowalczyk, okrutnie zmęczona, z odzywającym się coraz mocniej kontuzjowanym kolanem, nie była w stanie jej dorównać. Mimo to w sobotę w Falun zmobilizowała się i po porywającym występie wygrała rywalizację na swym koronnym dystansie. W minionym sezonie bieg na 10 km klasykiem znalazł się w kalendarzu siedem razy i aż sześć padł łupem naszej reprezentantki. Kolejnego dnia wielką klasę pokazała Bjoergen, triumfując na 10 km stylem dowolnym. Norweżka zakończyła zmagania z dorobkiem 2689 punktów, Kowalczyk uzbierała ich 2419. Zawodniczka z Oslo zdobyła Kryształową Kulę, trzeci raz w karierze - poprzednio w latach 2005-2006. Kowalczyk ma na koncie tyle samo wygranych, jednak mogła zostać pierwszą biegaczką w historii, która dotarła na szczyt cztery lata z rzędu. Trzykrotnie rok po roku Kulę zdobywała, obok Polki, Finka Marjo Matikainen (1986-1988). Najbardziej utytułowaną zawodniczką pozostaje wciąż Rosjanka Jelena Wialbe (1989, 1991-1992, 1995, 1997), przed Norweżką Bente Martinsen-Skari (1999-2000, 2002-2003).
Czy porażka w walce o Kryształową Kulę oznacza, że sezon był w wykonaniu Kowalczyk gorszy albo że może mówić o rozczarowaniu? Absolutnie nie! Rok wcześniej, gdy stanęła na szczycie, miała za sobą tylko dwa zwycięstwa (Tour de Ski oraz w Rybińsku). Teraz na najwyższym stopniu podium stanęła sześciokrotnie, do tego dołożyła kolejny wielki sukces w TdS, którego ranga w narciarskim świecie jest przeogromna. To jak Turniej Czterech Skoczni w skokach. Zrealizowała swój główny cel, jakim była wygrana w Szklarskiej Porębie. Łącznie w czołowej trójce meldowała się jedenaście razy. - Zależało mi też na zwycięstwach w Estonii i to się udało. Do niespodzianek mogę zaliczyć triumf w sprincie w Moskwie, bo nigdy wcześniej nie byłam pierwsza w sprincie łyżwą. Cały sezon oceniam zatem jako jeden z najlepszych w karierze - przyznała Polka, podkreślając: - Udowodniłam sobie, że ciągle mogę wygrywać, a to było dla mnie bardzo ważne. Dzięki temu z nadzieją patrzę w przyszłość. W kolejnym sezonie też chciałabym biegać i szybko, i skutecznie.
Pamiętajmy również o jednym - od listopada do marca Kowalczyk musiała toczyć samotną batalię ze Skandynawkami. Aż pięć Norweżek znalazło się w dziesiątce Pucharu Świata i w każdym niemal biegu współpracowały ze sobą. Gdy trzeba było, rezygnowały z własnych planów, skupiając się na pomocy dla Bjoergen. Polka była sama (inne nasze reprezentantki spisywały się katastrofalnie, to temat do głębokich przemyśleń dla związku), a do tego karierę pokończyły rywalki, na które mogła w przeszłości liczyć albo które potrafiły z koalicją Norweżek skutecznie rywalizować: Słowenka Petra Majdic czy Włoszka Marianna Longa. Patrząc z tej perspektywy, też trzeba chylić przed naszą zawodniczką czoła.
Już jutro Kowalczyk podda się artroskopii prawego kolana, dokuczającego od wielu miesięcy. Kilkanaście dni spędzi w szpitalu, potem wyjedzie na regeneracyjny obóz, na którym zajmie się dokuczającym kręgosłupem. Przygotowania do nowego sezonu ma nadzieję rozpocząć 1 maja. Zdrowa i pełna wiary.

Piotr Skrobisz

Nasz Dziennik Wtorek, 20 marca 2012, Nr 67 (4302)

Autor: au