Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kto walczy, już jest zwycięzcą

Treść

Rozmowa z Sylwią Jaśkowiec, reprezentantką Polski w biegach narciarskich
Jak Pani zdrowie? Chyba nie sposób rozpocząć naszej rozmowy od innego tematu.
- Leczenie i rehabilitacja przebiegają pomyślnie, rozpoczęłam już treningi, ale zdjęcia kontrolne wykazały, że wciąż nie nastąpił całkowity zrost złamanej kości. Muszę trochę przystopować, jednak nie jest to problem, bo cierpliwości mi nie brakuje. Zdrowie jest najważniejsze, staram się czujnie reagować na każdy niepokojący sygnał.
Koryguje Pani zatem wcześniej ułożony plan przygotowań?
- Na razie nie zmieniam planów. Nieustannie konsultuję się z lekarzem, szukamy jakiegoś wyjścia z całej sytuacji, czyli kompromisu. Z jednej strony nie chcemy bowiem pogłębiać urazu, zbytnio ryzykować, z drugiej - nie chcemy stać w miejscu i przerywać treningu.
Za Panią pierwsze zgrupowanie - w Oberhofie - które miało dać odpowiedź na pytania, co może Pani już robić, a czego jeszcze nie.
- Najbardziej pozytywną informacją było to, że mogę już sobie pobiegać na nartach. Oczywiście bez szaleństw, bardziej na zasadzie ślizgania się i łapania czucia śniegu, ale to jest już mały krok do przodu. Znaczny uczynię, gdy ręka wróci do pełnej sprawności i będę mogła próbować budować siłę. Na to trzeba czasu, na razie wciąż odczuwam ból, i to permanentny. Mogę z nim normalnie funkcjonować, potrafię na moment zapomnieć i skupić się na treningu, ale faktem jest, że mnie nie opuszcza.
Na ile procent jest Pani w stanie dziś wykonywać treningowe założenia?
- Prawdę powiedziawszy, nikt nie odważy się powiedzieć ze stuprocentową pewnością, co mogę robić, a czego nie - to tak jeszcze nawiązując na chwilę do wcześniejszego pytania. Wiele rzeczy odbywa się na zasadzie poszukiwania i próbowania. Przykładowo, na bazie wykonywanych przeze mnie ćwiczeń na siłowni można spekulować, jak szybko osiągnę optymalny poziom. Dziś nie mam jeszcze ruchomości w stawie, nie mam pełnego wyprostu w łokciu, krótko mówiąc - nie mam pełnej sprawności.
Co Pani czuje, gdy wraca wspomnieniami do feralnego wypadku?
- Paradoksalnie nie odczuwam jakiejś goryczy, wielkiego żalu, rozpaczy. Dość szybko udało mi się pogodzić z faktem, że będę musiała przejść operację, zrobić sobie przerwę od sportu, tego, co kocham. Nie załamałam się, miałam cały czas wsparcie w rodzinie, przyjaciołach. Ich bliskość nastrajała mnie pozytywnie, a i sama w sobie wzbudziłam myśl, że warto, ba, trzeba walczyć. Zresztą zawsze wyznawałam zasadę, że dopóki jest choćby cień szansy coś osiągnąć, nie można rezygnować i trzeba robić wszystko, co w mojej mocy. Odnosi się to zarówno do spraw sportowych, jak i innych, nazwijmy je "życiowych".
Udało się Pani - mimo wszystko - zachować pogodę ducha?
- Mam świadomość, że podobne przeżycia bywają straszliwą traumą. Dlatego jest niezwykle istotne, by poradzić sobie z nimi mentalnie, nie dać się czarnym myślom, nie popaść w przygnębienie. Mnie bardzo pomogła wiara. Każdego dnia starałam się i staram nadal powtarzać, że ten wypadek, kontuzja miała mnie czegoś nauczyć. Że to było nowe doświadczenie, które niosło za sobą jakieś przesłanie. Próbuję to wszystko pozytywnie interpretować i doszukiwać się palca Bożego. Nic nie dzieje się przecież przez przypadek. A wiara nie dość, że góry przenosi, to i cuda czyni.
Nie obawiała się Pani powrotu do treningów? Biegi narciarskie to dyscyplina niezwykle ciężka, z ekstremalnymi wręcz obciążeniami treningowymi.
- Wiem, że to złamanie nie było banalne, że jest trudne w leczeniu. Wiem o tym i podchodzę do sprawy rozsądnie. Oczywiście chciałabym jak najszybciej wrócić na trasy, poczuć śnieg pod nartami, spływający pot po skroniach, ale tu czas jest najlepszym lekarstwem. Muszę pozwolić swojemu organizmowi zaadaptować się do nowych warunków, systematycznie, krok po kroku i niezwykle cierpliwie robić swoje.
W myśl zasady, że warto uczynić jeden krok do tyłu, by potem zrobić kilka do przodu?
- Nie przeskoczę teraz nagle kilku etapów przygotowań, nie pozwoli na to moje ciało, które wciąż odczuwa skutki wypadku. Nie zależy mi na jednym sezonie, chciałabym bardzo dobrze przygotować się do kolejnych. Nie chcę zaprzepaścić kariery przez brak cierpliwości czy sztuczne przyspieszanie rehabilitacji.
W historii, także sportu, nie brakuje przykładów zawodników, którzy wracali na trasy po dramatycznych wypadkach i byli jeszcze mocniejsi.
- Oczywiście. Chyba każdy zna przypadek Hermanna Maiera, któremu po wypadku motocyklowym groziła nawet amputacja nogi. Podobne historie pokrzepiają, świadczą o tym, że jeśli człowiek ma w sobie pozytywną, sportową złość, mocną wiarę i wolę walki, to jest w stanie przetrwać niemal wszystko. Często wychodzi z nich mocniejszy, bardziej odporny na przeciwności losu, dojrzalszy. Maier na stok wrócił, osiągał później fantastyczne wyniki, niemalże przecząc zdrowemu rozsądkowi. Bo kto by się spodziewał, że po takich przeżyciach będzie w stanie znów znaleźć się na szczycie? Jego historia jest najbardziej spektakularna, ale nie jedyna. Będzie ciężko, wiem o tym, ale nie złożę broni i zamierzam walczyć o swoje zdrowie i kolejne sezony. Zresztą kto walczy, już jest zwycięzcą.
Nie jest Pani w stanie podać konkretnych dat, ale załóżmy optymistyczny scenariusz - kiedy może Pani znów pojawić się w pucharowych zawodach?
- Chciałabym jak najszybciej, ale wolę się pozytywnie zaskoczyć, niż rozczarować. Dlatego daty nie podam (śmiech). Jeśli w tym sezonie, może nawet w jego drugiej połowie, moja ręka będzie na sto procent sprawna, by podołać wielkiemu wysiłkowi fizycznemu, a trener uzna, że moje biegi wyglądają dobrze, to z radością wystartuję w jakichś zawodach. Będę przeszczęśliwa.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-11-03

Autor: jc