Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Krzyk rozpaczy Siemoniaka

Treść

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Z gen. rez. Romanem Polką, byłym dowódcą jednostki specjalnej GROM i wiceszefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Szef MON ma nadzieję, że od wrześniowego szczytu NATO w Newport będziemy budowali znaczącą obecność sił Paktu w Polsce. Podziela Pan ten optymizm?

– W pełni popierałbym pana ministra Tomasza Siemoniaka, gdyby od tego zaczął swoje urzędowanie na stanowisku ministra obrony narodowej, a zdaje się, że jest na nim już parę lat. Przypomnę, że rozpoczął je od rozwiązania 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, nawet nie zapoznając się z tym, co się w tej jednostce dzieje. Swe urzędowanie zaczął więc od niszczenia, a nie budowania czegokolwiek. To, że teraz mówi, iż „ma nadzieję”, nic nie zmienia. To ja czy pan możemy powiedzieć, że mamy nadzieję na większą obecność sił NATO w Polsce, bo jesteśmy poza strukturami. Ktoś, kto jest ministrem obrony, powinien raczej rozliczyć się z tego, co zrobił do tej pory w tym zakresie, żeby zmienić strategię NATO, patrząc na nasze granice jako na granice NATO-wskie i transferując tutaj w związku z tym technologie, bo nawet z tym mieliśmy problemy. Co pan minister Siemoniak zrobił do tej pory, by w Polsce prowadzone były ćwiczenia o wyższym poziomie zaangażowania naszych partnerów NATO-wskich? Bo to, co w tej chwili mówi, to jakiś okrzyk frustrata, który zorientował się, że zmarnował dobrych parę lat.

Zdaniem ministra tegoroczny szczyt będzie najważniejszy od wejścia Polski w struktury NATO.

– Od ministrów i ludzi na strategicznym szczeblu zarządzania przede wszystkim wymaga się wyobraźni, myślenia dalekosiężnego oraz zdolności dyplomatycznych, czyli przekonywania partnerów do swoich racji. Skoro do tej pory w tym zakresie naprawdę nic nie zrobiono, to rzeczywiście trudno liczyć na cud. Przypomnę, że wtedy, kiedy śp. prezydent Lech Kaczyński dostrzegał kwestie bezpieczeństwa energetycznego i głośno mówił o budowie terminalu gazowego i dywersyfikacji dostaw gazowych, doprowadził do takiej sytuacji, że na szczycie NATO dyskutowaliśmy o kwestiach energetycznych. To leżało w interesie Polski, więc działał skutecznie. Tu zaś mamy do czynienia z hasłami bez pokrycia rzucanymi pod publikę, i to jeszcze na rynku krajowym. Jestem niestety przekonany, że z tego szczytu tak naprawdę nic nie wyniknie i żadnej zwiększonej obecności sił NATO w Polsce nie będzie.

Sądzi Pan, że zwiększona w Polsce liczba żołnierzy sił NATO, ćwiczących tutaj na stałe, nowe lotniska, koszary, magazyny na sprzęt etc., to tylko czcze deklaracje?

– Taka jest prawda, bo jeżeli dyplomata działa skutecznie, to te sprawy rozwiązuje po cichu i dopiero później przedstawia konkrety szerokiej publiczności. Taki minister wie, że przekonują czyny, a nie puste deklaracje. Wystąpienie Siemoniaka to jedynie demonstrowanie na głos swojego chciejstwa. Zapewne po szczycie, kiedy okaże się, że to wszystko nie ma miejsca, powie nam, że nie wyszło, ale się starał. To nie jest zachowanie godne męża stanu, polityka, który odpowiada za bezpieczeństwo narodowe w sytuacji kryzysowej. Przypomina bardziej zachowanie uczniaka, który nie przygotował się do zajęć, przespał cały semestr i na koniec, kiedy grozi mu powtarzanie klasy, przekonuje swoją nauczycielkę, że przecież on się bardzo starał.

Nie jest to poważne, by ktoś przed szczytem mówił podobne jak on rzeczy. Byłbym bardziej przekonany, gdyby minister powiedział na przykład, że odbył serię spotkań, rozmawiając m.in. z ministrem obrony Niemiec czy Wielkiej Brytanii i przekonał go do własnych racji. Gdyby powiedział, że jest duża szansa, bo Niemcy czy Brytyjczycy zadeklarowali, że wyślą do nas takie a takie siły, że są już wstępne przygotowania, jest odpowiedni harmonogram i mamy nadzieję, że szczyt NATO to zatwierdzi. Dla mnie to jest przekonujące, a mówienie, że coś chcielibyśmy, ale tak naprawdę do końca nie wiadomo co, jest niepoważne.

Ale przecież słyszymy o bliżej niesprecyzowanych „planach obrony, za którymi idą realne jednostki wojskowe” oraz „wszystkie elementy, które są wzmocnieniem reagowania kryzysowego”.

– Zapewne będzie tak jak w tamtym roku. Ogłoszono supermanewry, a przyjechał jedynie pluton z Niemiec. Więc teraz wzmocnienie będzie polegało na przysłaniu drużyny kucharzy? Jeszcze raz powtarzam, że tu zupełnie brakuje konkretów. To tylko rzucanie haseł z nadzieją, że minister obrony Niemiec czy Francji je przeczyta i powie: „No tak, skoro Siemoniak to powiedział, to musimy to realizować”. Niestety, ale na tym stanowisku należy wykazać się kunsztem dyplomatycznym i dużo rzeczy załatwiać bez publiczności, tylko ze swoimi partnerami. Po szczycie należy zapytać Siemoniaka, co z tymi zapowiedziami i dlaczego się nie udało. Mówię tak, bo niestety na razie nie słyszałem, by minister przekonał zachodnich partnerów do swoich racji. Na razie jego partnerem jest chyba tylko ten dowódca kompanii amerykańskiej w stopniu kapitana, który tutaj przyleciał. Bo skoro go tu witał z tak wielkimi honorami, to znaczy, że są partnerami. To była parodia, przyjechało kilkudziesięciu amerykańskich żołnierzy, a witało ich o wiele więcej od nich celebrytów i generałów.

Jedną z propozycji MON jest wzmocnienie Korpusu Północ-Wschód w Szczecinie, by stopień gotowości tej jednostki był taki, jak innych korpusów NATO i mógł on dowodzić ćwiczeniami.

– Z informacji, które miałem od śp. gen. Tadeusza Buka, wynika, że korpus ten niejednokrotnie realizował już ćwiczenia. Pytanie do ministra Siemoniaka brzmi: co by się miało zmienić w stosunku do obecnej sytuacji, jakie nowe zdolności miałby on posiąść. To, co mówi, przypomina mi ogłaszanie jako nowość czegoś, co już przecież funkcjonuje.

Minister ocenia, że trudnym tematem szczytu będzie zwiększenie budżetów obronnych poszczególnych państw do zalecanego przez Sojusz poziomu 2 proc. PKB.

– Naciskają na to bardzo mocno Amerykanie. Niepoważne ze strony partnerów europejskich jest to, że całe bezpieczeństwo przekazują w ręce amerykańskie, a sami redukują własne budżety. Dziś bardzo mocno widać kontrast między Rosją, która wzmacnia swój budżet i modernizuje siły zbrojne, a Europą, której za parę lat może grozić w tej kwestii bardzo poważna zapaść.

Wierzy Pan w to, że w ciągu kilku lub kilkunastu lat pojawią się u nas tysiące żołnierzy NATO?

– Mam nadzieję, że tak będzie, ale na pewno nie wtedy, kiedy będziemy otrąbiać jako potężny sukces – tak jak w tamtym roku – że w ogóle jakiekolwiek ćwiczenia odbyły się w Polsce. To był błąd, bo to były ćwiczenia na mikroskalę, na skalę taktyczną. Trzeba mówić otwarcie o problemach, a nie zamiatać je pod dywan, bo wtedy tak naprawdę sami przyłączamy się do tych, którzy degradują nasze bezpieczeństwo.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Czartoryski-Sziler
Nasz Dziennik, 12 sierpnia 2014

Autor: mj