Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kryzys wiarygodności

Treść

Dla prawicowej opinii publicznej PiS traci wiarygodność jako reprezentant narodowych interesów. Idąc bowiem ręka w rękę z PO w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego przez parlament, tak przecież fundamentalnej dla przyszłości Polski kwestii, pokazuje zupełnie inne oblicze niż to, które znamy z oficjalnych deklaracji programowych. Ostatnie badanie opinii publicznej ujawniło wyraźny spadek poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości. W porównaniu z wyborami jest to ubytek już około połowy wyborców. Jednak największy spadek nastąpił w ostatnim miesiącu. Przemysław Gosiewski, pytany o jego przyczyny, nie potrafił go wyjaśnić. Uznał, że w ostatnim miesiącu nic takiego się nie wydarzyło, co mogłoby tłumaczyć takie tąpnięcie. Niektórzy publicyści tłumaczą to nadmiernie agresywną kampanią antyrządową. Niewątpliwie ostry język, często pełen insynuacji, a nawet nienawiści, nie pomaga w budowaniu zaufania i powagi wśród wyborców. Polacy raczej wolą opozycję merytoryczną i spokojną, która wytyka rządowi jego rzeczywiste słabości i błędy, a nie prowadzenie permanentnej wojny, gdzie nie liczą się argumenty, a tylko emocje. Ale ten język pisowskiej propagandy jest niewystarczający do zrozumienia tak wyraźnej zmiany nastrojów, zwłaszcza że rząd nie ma prawie żadnych argumentów, by bronić swojej faktycznej bezczynności. Pomimo iż przewodniczący Klubu PiS niczego nie zauważył, w ostatnim okresie "coś się jednak wydarzyło". Otóż, wśród prawicowej opinii publicznej nasila się zaniepokojenie przyśpieszonym tempem ratyfikacji traktatu lizbońskiego. I choć w mediach (z niewielkimi wyjątkami) prawie zupełnie nie ma debaty publicznej na temat tego degradującego Polskę w strukturach Unii Europejskiej traktatu, to jednak wśród prawicowej opinii publicznej nie tylko narasta zainteresowanie negatywnymi konsekwencjami traktatu, ale także protest przeciwko samej jego ratyfikacji. Ta postawa owocuje zarówno żądaniem opóźnienia samego procesu ratyfikacyjnego, choćby do czasu wyjaśnienia sytuacji w krajach, gdzie ratyfikacja jest wątpliwa, jak też postulatem odrzucenia ratyfikacji oraz przeprowadzenia ogólnokrajowego referendum. Traktat degradujący Ogromne poparcie, jakiego prawicowa opinia publiczna udzieliła PiS w czasie wyborów, oparte było na publicznie deklarowanym programie tej partii, wyrażającym aspiracje i dążenia znacznego odłamu opinii publicznej. Ten program, zawierający także postulaty w zakresie polityki europejskiej, ogłoszony został w dokumencie PiS "Silna Polska w Europie". Formułuje on szczegółowe wytyczne polityki europejskiej zgodnej z polskim interesem narodowym, w tym również postulat przeprowadzenia referendum ratyfikacyjnego traktatu zmieniającego funkcjonowanie Unii Europejskiej. Program ten zakładał bezwzględną akceptację dla chrześcijańskiej tożsamości europejskiej kultury, dla silnej, opartej o rozwiązania nicejskie pozycji Polski, solidarystycznej koncepcji Unii. A tymczasem w czerwcu ubiegłego roku prezydent Lech Kaczyński wynegocjował traktat, który jego brat Jarosław ogłosił wielkim sukcesem. Kryzys rządowy tuż po brukselskim szczycie, a następnie cały proces wyborczy utrudniły opinii publicznej dokładne zapoznaniem się z tym "sukcesem". Społeczeństwo w czasie wyborów podejmowało więc decyzje nie w oparciu o wiedzę o tym traktacie, ale na podstawie publicznych deklaracji programowych. Nic też dziwnego, że z narastającym zdziwieniem Polacy zaczęli dowiadywać się o rzeczywistych zapisach traktatu lizbońskiego, który w swej istocie jest samym zaprzeczeniem europejskiego programu PiS. Traktat bowiem nie tylko nie afirmuje chrześcijańskiej tożsamości europejskiej kultury, ale zupełnie ruguje z przestrzeni publicznej wartości chrześcijańskie. Wyrazem takiej postawy jest choćby - uderzający w rodzinę - zakaz "dyskryminacji" orientacji seksualnej. Wśród praw i wartości tego traktatu nie ma nawet wzmianki o prawach rodziny. Zachowano w całej pełni ateistyczną preambułę, w całości przepisaną z odrzuconego traktatu konstytucyjnego, a polski prezydent nawet nie podjął tej kwestii w czasie negocjacji. Traktat degraduje pozycję Polski w strukturach unijnych. Gdy w obowiązującym jeszcze traktacie nicejskim wartość polskiego głosu jest równa 93 proc. wartości głosu niemieckiego, to w traktacie reformującym spada do poziomu 48 procent. Traktat zastępuje dotychczasową solidarystyczną formułę integracji formułą hegemonistyczną, z dominacją największych państw w Unii. Dziś nie można żadnej ważnej decyzji przeforsować wbrew stanowisku Polski, po ratyfikacji traktatu będzie można pominąć stanowisko nawet 12 państw. Takie rozwiązania zostały ogłoszone przez Jarosława Kaczyńskiego jako "sukces"! Nic więc dziwnego, że prezes PiS nie chce referendum, wtedy bowiem cała, a nie tylko prawicowa część opinii publicznej, dowiedziałaby się o wartości tego "sukcesu". Dlatego Jarosław Kaczyński wraz z Donaldem Tuskiem tak przyśpieszyli proces ratyfikacji, aby nie tylko nie było referendum, ale nawet czasu na żadną poważną debatę publiczną nad traktatem, aby zarówno PiS, jak i PO nie poniosły strat w poparciu opinii publicznej dla swej polityki. Dobro partii czy Polski Niemniej jednak dla prawicowej opinii publicznej, która bardziej orientuje się w charakterze traktatu lizbońskiego, PiS traci wiarygodność jako reprezentant narodowych interesów. Idąc bowiem ręka w rękę z PO w tej tak przecież fundamentalnej dla przyszłości Polski kwestii, pokazuje zupełnie inne oblicze niż to, które znamy z oficjalnych deklaracji programowych. Jest to oblicze ugrupowania nie tylko gotowego do rezygnacji z fundamentalnych interesów narodowych, ale ugrupowania, które wprowadza w błąd opinię publiczną odnośnie do swych prawdziwych intencji i zamiarów politycznych. Nie słowa, ale czyny świadczą o prawdziwym obliczu danej partii. A czyny są takie, że PiS ma wystarczającą ilość głosów do zablokowania ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Bez zgody Polski, tak jak bez zgody jakiegokolwiek innego państwa członkowskiego, traktat nie wejdzie w życie. Wymagana jest tu całkowita zgoda wszystkich państw unijnych. Być może także w innych krajach traktat może być odrzucony. Zgoda PiS na przyśpieszoną ratyfikację w parlamencie pokazuje prawdziwe, a nie propagandowe oblicze PiS. Pod pozorem różnych zdań Jarosław Kaczyński zgodził się na różne stanowiska w swoim klubie parlamentarnym odnośnie do trybu ratyfikacji, ale nie miało to żadnego znaczenia faktycznego. Celem tej dopuszczonej różnicy zdań było tylko dążenie do utrzymania poparcia prawicowej części elektoratu dla partii. Chodziło o pokazanie, że wśród posłów PiS znajdują się także tacy, którzy są za referendum, w domyśle przeciwko traktatowi, a nie za zablokowaniem traktatu. Polityka jest czymś innym niż tylko wyrażaniem własnych opinii. Mamy więc tu do czynienia z polityczną maskaradą, której celem jest przeforsowanie traktatu i uniknięcie strat w poparciu społecznym. Właśnie fakt zderzenia słów z faktycznymi działaniami jest prawdziwą przyczyną spadku popularności PiS. Nie jest to pierwszy przypadek, gdy słowom polityków PiS przeczą czyny. Tak było w przypadku polityki prorodzinnej, gdy klub tej partii głosował przeciwko dużej uldze podatkowej na dzieci. Tak było z poprawkami konstytucyjnymi o ochronie życia od poczęcia, i tak jest dziś z ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Takie rozmijanie się słów z czynami oznacza, że deklaracje wyborcze są traktowane nie jako społeczne zobowiązywanie, a jedynie jako hasło do oszukania i zmanipulowania opinii publicznej. W tym tkwi źródło spadku poparcia i kryzysu wiarygodności PiS. Partia, która kłamie, która manipuluje opinią publiczną, nie zasługuje na poparcie. Świadomość tego stanu rzeczy coraz bardziej dociera do świadomości publicznej. I dlatego, aby uniknąć spadku poparcia, Jarosław Kaczyński z pewnością wymyśli nowy propagandowy chwyt, który pozwoli i ratyfikować traktat, i zachować poparcie opinii publicznej. Ale powtarzam, PiS ma wystarczającą ilość głosów, aby zablokować ten traktat. Być może Kaczyński każe zwiększyć liczbę posłów głosujących przeciwko traktatowi, być może nakaże celową absencję w trakcie głosowania, ale każde takie działanie byłoby jedynie próbą oszukania społeczeństwa. Tylko pełna obecność wszystkich posłów PiS w czasie głosowania i solidarne opowiedzenie się wszystkich przeciwko traktatowi byłoby szczerym wywiązaniem się z zobowiązań wyborczych. Każde "wyłamanie" się z takiej dyscypliny będzie manipulacją. Jarosław Kaczyński potrafił wymuszać nie takie zachowania na swoich posłach. Teraz tylko jednolite głosowanie wszystkich parlamentarzystów PiS może zablokować przyjęcie szkodliwego traktatu. W przeciwnym razie Prawo i Sprawiedliwość poniesie całkowitą odpowiedzialność za wprowadzenie go w życie. Marian Piłka "Nasz Dziennik" 2008-03-10

Autor: wa