Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kryzys to zły czas na wyprzedaż

Treść

Rządowy program prywatyzacji może przynieść chwilowe korzyści dla budżetu państwa, ale oznacza utratę kontroli przez państwo nad strategicznymi spółkami. Przyspieszanie procesów prywatyzacyjnych, by osiągnąć ponad 36 mld zł na zasypanie dziury budżetowej, jest nierozsądne i krótkowzroczne - oceniają politycy opozycji, ale wątpliwości mają także eksperci. Ich zdaniem, kryzys nie jest dobrym czasem na pozbywanie się przez państwo swojego majątku. Szybkie transakcje obarczone są dużym ryzykiem tzw. wrogich przejęć i utraty przez państwo kontroli nad strategicznymi dla kraju spółkami.

Według planów ministra skarbu Aleksandra Grada do końca przyszłego roku wpływy z prywatyzacji przekroczą kwotę 36 mld złotych. Rząd chce się pozbyć części udziałów w takich firmach jak KGHM Polska Miedź, Lotos, w spółkach energetycznych czy chemicznych. Pieniądze są potrzebne, by uzupełnić deficyt budżetowy. - Osobiście uważam, że jest to rozkradanie majątku narodowego. Zawsze byłem zwolennikiem, że to, co narodowe, jest w rękach państwa. PO prowadzi bardzo ostrą politykę liberalną i chce wszystko sprzedać. Tu jednak trzeba patrzeć długofalowo. Co będą robiły kolejne pokolenia? Będą niewolnikami we własnym kraju? Dlatego na pewno nie będę popierał pomysłów ministra Grada - skomentował w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" senator Stanisław Kogut (PiS).
Za pochopną wyprzedażą udziałów kryje się także ryzyko wrogich przejęć zakładów oraz utrata kontroli nad strategicznymi spółkami. - Tonący brzytwy się chwyta. Rozumiem, że musimy podejść do kryzysu w sposób racjonalny, ale taka szalona prywatyzacja dla łatania dziury budżetowej nie może być usprawiedliwieniem dla nieprzemyślanych działań - dodała senator Dorota Arciszewska-Mielewczyk (PiS). Jej zdaniem, rząd powinien lepiej przyjrzeć się praktykom państw Europy w tym zakresie, a te nie pozbywają się udziałów w strategicznych dla gospodarki branżach. - Jestem przerażona tymi pomysłami, oczywiście do wszystkiego można dorobić ideologię, ale te działania będą brzemienne w skutkach dla przyszłości naszej gospodarki, dlatego radziłabym tu ostrożność - dodała.
Jak zauważyli senatorowie, KGHM to "kura znosząca złote jaja", więc pomysły na jej sprzedaż tym bardziej dziwią. W ocenie senatora Koguta, tego typu ruchy noszą znamię zamachu na przedsiębiorstwo, doprowadzenia do jego likwidacji i wyprzedaży majątku za bezcen.
Do pomysłów ministra Grada krytycznie podchodzi także dr Marek Dietl, ekspert w dziedzinie gospodarki z Instytutu Sobieskiego. - Każdy wie, że obecna chwila nie jest najlepsza na sprzedawanie aktywów. Inwestorzy, którzy nie muszą tego czynić, raczej się powstrzymują, bo wyceny nie są wysokie - zauważył. Dietl podkreślił, że celem działań rządu nie powinno być realizowanie z góry założonego planu, ale zapewnienie maksymalizacji zysków dla państwa. - Skoro wiemy, że sytuacja do sprzedawania nie jest dobra, a jednocześnie państwo jest w potrzebie, to co robić? Póki sprzedaż udziałów odbywa się do funduszy emerytalnych, to choć wprawdzie wyceny są niskie, to w przyszłości chociaż część tych pieniędzy, jako społeczeństwo, odzyskamy w postaci wyższych emerytur. Inny rodzaj sprzedaży jest dziś dość wątpliwy - dodał.
Tego typu decyzje mają też wymiar strategiczny. Sprzedaż udziałów zmniejsza kontrolę nad spółką. To sprawia, że przy okazji kolejnej dekoniunktury firmy - także te strategiczne - mogą stać się łatwym łupem konkurencji i mogą "uciec" z polskich rąk. - Przez działania rządu przedziera się rozpacz. W sytuacji, kiedy PO nie chce zwiększać deficytu budżetowego, nie chce zwiększać podatków, prywatyzacja jest dla niego ostatnią deską ratunku - podkreślił Marek Dietl. Zauważył on także, że prywatyzacyjne propozycje Grada są jeszcze bardzo mało konkretne. Może się też okazać, że kryzys dobiega końca i rząd zacznie wycofywać się ze swoich wcześniejszych pomysłów.
Senatorowie PiS wytykają rządowi także granie na emocjach Polaków, a sugestie polityków PO o konieczności podwyższenia podatków lub szybszej prywatyzacji traktują jako szantaż. - To jest znana zagrywka, że najpierw trzeba podatników zastraszyć, a później pokazuje się "mniejsze zło" - zauważył Stanisław Kogut. Także Dorota Arciszewska-Mielewczyk na polityce rządu PO nie zostawiła suchej nitki. - Nie można społeczeństwa szantażować, a ten rząd posuwa się do ubliżania czy to związkom zawodowym, czy to kupcom, czy to innym grupom zawodowym, które walczą o swoje prawa. Widać, jak Platformie daleko jest do "obywatelskiej" - zauważyła.
Marcin Austyn
"Nasz Dziennik" 2009-07-24

Autor: wa