Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Krytyczne oceny były uprawnione

Treść

- Uważamy, że zgromadzony materiał dowodowy wykazał, że te oceny krytyczne wobec pani Ewy Czaczkowskiej miały swoje podstawy faktyczne - oświadczyła mecenas Krystyna Kosińska reprezentująca "Nasz Dziennik" w procesie o naruszenie dóbr osobistych wytoczony przez dziennikarkę "Rzeczpospolitej". Czaczkowska poczuła się obrażona uwagami naszego publicysty zgłaszanymi do wiarygodności jej materiału poświęconego sprawie ks. abp. Stanisława Wielgusa. Wyrok w tej sprawie ma zapaść 2 października. - Istota problemu w tej sprawie dotyczy odpowiedzialności dziennikarza za słowa - mówiła w swojej mowie obrończej mecenas Krystyna Kosińska. - Do jakich tragicznych skutków może doprowadzić brak tej odpowiedzialności, do zrujnowania życia - zaznaczyła. - Publikacje pani Czaczkowskiej nie były rzetelne, oparte były na materiale nierzetelnym i nierzetelnie wykorzystane - podkreśliła adwokat. - Wszystkie materiały wskazują na uprawnienie przytaczanych przez panią Czaczkowską informacji - przedstawiał swoje argumenty reprezentujący dziennikarkę "Rzeczpospolitej" mecenas Jacek Kondracki. Dodał, że zadaniem dziennikarzy jest informowanie społeczeństwa nawet o sprawach bolesnych. Kosińska jednak ripostowała, że Czaczkowska w swoim materiale nie przedstawiła dowodów pozwalających na tak jednoznaczne wyrokowanie i przypisywanie agenturalnej przeszłości ks. abp. Wielgusowi. - Jedynym dokumentem, w sposób zmanipulowany przedstawionym w tym artykule, jest umowa z 1978 r. sygnowana jako "Grey". Mecenas podkreśliła, że podpis pod zdjęciem ilustrujący artykuł Czaczkowskiej jest "fałszywy i zmanipulowany". Wskazała ponadto, że w postępowaniu prokuratorskim umorzonym ze względu na przedawnienie stwierdzono, iż nie ma podstaw do wskazania na to, że to ks. abp Wielgus podpisał to zobowiązanie. - Te wszystkie wątpliwości, a nawet brak dowodów, przed czytelnikami powódka ukryła, a więc dziennikarze mogli wysunąć wniosek, że uczyniła to świadomie. Nieprawda nazywa się kłamstwem - oceniła Kosińska. Kondracki argumentował, że strona pozwana usiłowała zrobić z tego procesu proces dotyczący lustracji ks. abp. Wielgusa. - Taką prawdę pani Czaczkowska znała i ją przytoczyła - stwierdził. - Tam, gdzie istnieje słabość argumentów, to zastępuje się ją zwrotami nieeleganckimi, brutalnymi. Powiedział, że nie byłoby tego procesu, "gdyby 'Nasz Dziennik' podjął rzeczową dyskusję. Stwierdził, że są słowa łagodniejsze niż 'manipuluje', 'kłamie', a można napisać, że 'myli się', itp.". - To było bolesne przeżycie artykuły pana Karczewskiego. Kieruję się w życiu zawodowym prawdą, zbudowałam swój wizerunek jako osoby rzetelnej, solidnej - przedstawiała swoje stanowisko Ewa Czaczkowska. - To, że napisałam, że abp. Wielgus mógł kogoś skrzywdzić, to wynika z prac Komisji Episkopatu - uzasadniała. - "Nasz Dziennik" wykoślawia mój wizerunek - dodała. - Te materiały prasowe dotyczą drugiej osoby i dlatego tutaj domagać się należy pełnej odpowiedzialności za słowo, czego w tej sprawie powódka nie wykazała - argumentowała Kosińska. - Ocena krytyczna pani warsztatu pod tym względem jest w pełni uzasadniona - podkreśliła. Zwróciła też uwagę, aby Czaczkowska przestała mówić pod nosem podczas jej wypowiedzi, że mecenas kłamie, oraz "stroić groźne miny". Kondracki w imieniu klientki przeprosił za tę sytuację. - Jeżeli w sposób lekkomyślny narusza dobre imię kogoś, to powinna się liczyć z zarzutami - kontynuowała Kosińska. - Te oceny są uprawnione, można z nimi polemizować, ale Czaczkowska z tego nie skorzystała - dodała. Podkreśliła, że sama pozwana mówiła przed sądem, iż nie odniosła żadnych negatywnych skutków, a wręcz spotkała się z wyrazami poparcia. I bynajmniej nie utraciła swojej wiarygodności. Dlatego mecenas Krystyna Kosińska wniosła o oddalenie powództwa. Zenon Baranowski "Nasz Dziennik" 2008-09-19

Autor: wa