Kraków potrafi zranić, ale jest najukochańszy
Treść
Ze Stanisławem Markowskim, artystą fotografikiem, rozmawia Piotr Skrobisz
O Krakowie napisano i powiedziano już bardzo dużo, ale jubileusz 750-lecia lokacji jest doskonałą okazją, by jeszcze raz o nim porozmawiać. Na czym polega jego fenomen? Bodaj jak żadne inne miasto w Polsce budzi bowiem emocje, przyciąga, fascynuje.
- Bo właśnie Kraków jest fundamentem, bez którego rozwój Polski byłby niemożliwy. Tu znajdowało się źródło, z którego czerpały pozostałe miasta, cały kraj. To tu żyli i dawali świadectwo nasi najwięksi święci: Stanisław, Jadwiga, Karol Wojtyła. Tu żyli królowie, rządzący z wielkim dynamizmem politycznym i społecznym, często bardzo uduchowieni. Przykładem niech będzie Bolesław Wstydliwy ze swoją żoną świętą Kingą. To on 750 lat temu skierował Kraków na drogę rozwoju, charakterystyczną dla największych i najnowocześniejszych metropolii Europy - podpisując akt lokacyjny miasta na prawie magdeburskim. Tu kształtowała się myśl uniwersytecka - zawsze idąca w parze z umiłowaniem Ojczyzny i rozwojem szlachetnych postaw. Tu wreszcie dokonano wielu znaczących odkryć naukowych.
Kraków jest miastem niezwykłym, potrafi zauroczyć, ale też sprawić ból. Dlatego tak aktualne są słowa Jana Matejki, wyjątkowego malarza, ale i miejskiego rajcy, starającego się, by Kraków zachował jedyny w swoim rodzaju charakter i klimat podwawelskiego grodu: "W moim Krakowie kamienie mają serca, a ludzie mają serca jak z kamienia". Wielki malarz spotykał się na każdym niemal kroku z oporem i niechęcią tych, dla których aspekt historyczny miasta, jego tradycja nie miały decydującego znaczenia - egocentryków i indywidualistów stawiających własne wygodnictwo ponad powinnością i obowiązkiem służenia społeczeństwu. I tak niestety jest do dziś. Kraków, w tym duża część jego tzw. elit obrosła w pychę, uważa się za pępek świata, z pogardą podchodzi do wartości nadrzędnych, do patriotyzmu, tak w wymiarze szerokim, jak i lokalnym.
A przecież Kraków do czegoś zobowiązuje. Jego dzieje, mnóstwo kościołów, piękny układ urbanistyczny, cudowne kamieniczki są dla nas prawdziwym darem, do którego musimy podchodzić z pokorą i szacunkiem. Miasto przetrwało do naszych czasów w prawie niezmienionej postaci - to niezwykłe. My dziś wypełniamy je życiem i obyśmy czynili to godnie. Pieniądz nie może być wyznacznikiem celów, a często niestety tak jest.
Trochę sobie ponarzekałem na ten mój kochany Kraków, ale dlatego że jest mi bliski.
Zatem może mniej rozmawiajmy o ludziach, a więcej o tych kamieniach, które mają serce. O Krakowie często mówi się też, że ma "duszę" - zgadza się Pan z tym?
- Tak. Proszę przyjrzeć się jego warstwie urbanistycznej i architekturze - stare budowle są nie tylko piękne, ale i funkcjonalne. Miasto powstało i rozwijało się po to, by służyć swoim mieszkańcom. Ale nie jest to miasto jak od cyrkla i ekierki, chociaż projektowali je wielcy urbaniści i architekci. Mnie fascynują krakowskie asymetrie. Choćby kościół Mariacki z dwiema wieżami o różnym kształcie i wysokości nie jest wpisany idealnie w prostokąt Rynku. Mnóstwo budowli ma jakieś odchylenia od czystej geometrii, rozwiązań liniowych, jest w nich sporo kontrapunktów i uskoków. Przez to mamy wrażenie, że Kraków jest bliższy człowiekowi, niesztampowy, ciągle zaskakujący.
Kraków ma Błonia, ewenement na skalę światową. Nigdzie indziej w centrum miasta nie ma tak wielkiej zielonej, niezagospodarowanej płaskiej przestrzeni. Jeszcze 15-20 lat temu pasły się na Błoniach krowy. Niesamowite. Kraków ma inną urodę o wschodzie słońca, inną na wiosnę, jesienią, zimą. Jest to bardzo widoczne. W innych miastach tego się tak nie czuje.
Ale Kraków dziś zaczyna być szpecony. Nie trzeba długo szukać przykładów, wystarczy przespacerować się jego uliczkami, by dostrzec to tu, to tam rosnące betonowe nadbudówki na kamienicach, nowoczesne hotele źle wpisujące się w zabytkowe otoczenie. W kilku miejscach zepsuto piękne osie widokowe, w tym najwspanialszą i przez papieskie pielgrzymki najbardziej ukochaną - z Błoń na Wawel. Szpecą cztery wieże oświetleniowe na stadionie Cracovii, przesłaniające Wawel. Niektórzy decydenci zachowują się tak, jakby mieli za nic historię miasta. A przecież Kraków był stolicą Polski, tu żyli królowie, święci, wielcy artyści, naukowcy, tu wykładnię moralności dawał święty Stanisław, tu porywał ludzi swymi kazaniami ksiądz Piotr Skarga. To ich miasto i to nas do czegoś zobowiązuje. Acz to zobowiązanie się nie narzuca - trzeba je samemu odkryć. Trzeba chcieć je odkryć. Ale by tak się stało, niezbędna jest pokora. Dziś towar deficytowy.
Kiedy Kraków jest najpiękniejszy?
- Piękny jest w maju, gdy zaczyna pojawiać się zieleń, gdy słońce przedziera się w cudowny sposób przez drobne listki na drzewach, gdy kwitną pierwsze kwiaty. Niezwykle wygląda rankiem, gdy spowija go lekka mgła. Ale piękny jest i jesienią, kiedy spadają liście szumiące pod nogami, gdy powoli zaczyna się odsłaniać architektura. Wśród tych liści - żółtych, czerwonych, pomarańczowych, nabiera ona dodatkowego uroku i czaru. A potem przychodzi zima - nie ma liści, drzewa są jak grafiki, padające słońce ostro rysuje cienie gałązek na murach kamienic. Cudownie wyglądają drzewa pokryte mokrym, świeżym śniegiem. Kraków jest wtedy cichy, bo śnieg tłumi odgłosy, jest jasny wieczorem, bo biały puch dodatkowo odbija światło ulicznych latarenek i księżyca. Wtedy noce są zawsze jasne. Uwielbiam ten czas - z jednej strony cisza, spokój, nad nami granatowe niebo, a pomarańczowe światełka w oknach mówią: tu żyją ludzie.
Mój syn Piotr bardzo lubi w mgliste, wczesne poranki wymykać się z domu z aparatem fotograficznym i korzystając z przeróżnych wysoko położonych miejsc - rusztowań, dźwigów, wież - robić zdjęcia dachów Krakowa. Potem oglądam jego prace - są wspaniałe. Oddają niezwykły klimat i urodę miejsc, które jeszcze nie zostały do końca odkryte i wciąż czekają...
Kraków to Wawel, Skałka, Rynek, kościół Mariacki, ale nie tylko. To także piękne boczne uliczki, kamienice, podwórka.
- O tak. I powiem szczerze, że bardziej wzruszał mnie nawet wówczas, gdy był trochę zaniedbany, niemodernizowany. To ocena subiektywna i pewnie nie do końca sprawiedliwa, ale co na to poradzę? Zawsze fascynowały mnie krakowskie podwórka, te nietknięte, surowe, niekiedy niszczejące. Był w nich jakiś romantyzm, czar dawnych czasów. Wspaniałe, drewniane, często przeszklone ganeczki, schodki na zewnątrz, przejścia z jednego podwórka na drugie. O tak, w tych miejscach czułem się wyjątkowo. Żal mi, że powoli zanikają.
Siedzimy sobie teraz w jednym z kawiarnianych podwórek na ulicy Karmelickiej i oczy mi się śmieją. Naprzeciwko jest piękny "obraz", przyglądam mu się od dłuższego czasu. Patrzę na samotne okienko utopione w morzu zieleni, na ścianę porośniętą dzikim winem. Stara, drewniana framuga, lekko pod skos w tle za szybą firanka - to gotowy kadr do wzruszającego zdjęcia. I to jest Kraków, który kocham. Nie napuszony, nie za bardzo elegancki, nie upstrzony zachodnimi napisami i parasolami z reklamami piwa. Kraków skromniejszy, ludzki.
Godny podkreślenia jest też fenomen krakowskich piwnic, które zachowały się do dziś w znakomitym stanie. Odnawiane, w większości zamienione zostały na kawiarnie, restauracje i - według mnie zbyt rzadko - dobre kluby muzyczne.
Kraków to także... precle, borówki...
- Tak, tak, tu pewne rzeczy, słowa i zwroty urosły wręcz do rangi symbolu. Gdy pójdę do sklepu kupić drożdżówkę z jagodami, to sprzedająca pani nieraz mnie poprawia, mówiąc "z borówkami". Tu można też dostać pączki z różą, za którymi nie przepadam. Uważam, że róża jest pięknym kwiatem, cudownie pachnie i należy do sfery estetyki. Nie powinna iść wprost do brzucha [śmiech]. Ale krakowianie się przyzwyczaili, że pączek bez róży nie jest prawdziwy. Ja mówię: "wychodzę na dwór", a moja żona i synowie na to: "tato, na pole!". No, ale ja urodziłem się w Częstochowie, która była w zaborze rosyjskim. Kraków to Galicja. Z jednej strony takie pryncypialne podejście krakusów mi się podoba, ale z drugiej brakuje mi w nim poczucia humoru. To może zabrzmi dziwne, bo pod Wawelem jest sporo kabaretów, ale uważam, że krakowianie nie potrafią się śmiać. Nie mają poczucia humoru, tej lekkości, wrażliwości, tak charakterystycznej dla dawnego, polskiego Lwowa. Mało rozwinięty jest lokalny patriotyzm, proszę zobaczyć, jak niewiele powstało o Krakowie piosenek. Ostatnimi czasy zaczął się też tanio sprzedawać. Władze reklamują go jako idealne miasto na zabawę i rozrywkę, oferując piwo i dyskoteki. Owszem, gości z Anglii, Szkocji, Niemiec czy Włoch przybywa, ale czy koniecznie właśnie takich potrzebujemy? Wystarczy przejść się w piątkowy lub sobotni wieczór do centrum, by odpowiedzieć, że nie. Większość urzędników całowałaby każdego turystę po rękach i nogach. O co tu chodzi? O pieniądze, statystykę czy może to zwykłe kompleksy? To budzi mój sprzeciw. Prawdziwy Kraków nie zależy od chciejstwa urzędników głowiących się nad różnymi formami jego promocji. Prawdziwy Kraków musi być odkrywany przez tych, którzy szukają tu przede wszystkim historii, piękna w ponadczasowości i kameralności tego niewielkiego przecież miasta.
Ma Pan swoje ulubione miejsce w Krakowie?
- Szczególnym sentymentem darzę Planty. Kocham bowiem styk przyrody, natury, zieleni i architektury. To jest coś najwspanialszego i najpiękniejszego. Do tego harmonia i czystość Plant nie jest zakłócona, dlatego można się na nich czuć nie tylko dobrze, lecz i swobodnie. To moje ulubione miejsce do spacerów i rowerowych przejażdżek. Wiosna na Plantach, cóż to za cudowne przeżycie. Czysta zieleń, kwiaty, budząca się do życia przyroda. Ale i jesień, gdy chodniki spowijają liście - oby je jak najrzadziej uprzątano. Warto przyjść tu wczesnym rankiem i tuż przed zachodem słońca, gdy jest najpiękniejsze światło. Tylko wówczas niskie i ciepłe słońce kształtuje idealnie rzeźbę terenu. Dla fotografa to najlepsza okazja do zrobienia niezapomnianego zdjęcia.
Zwiedzając Kraków, nie zawsze trzeba posługiwać się folderami i przewodnikami. Warto przeznaczyć trochę czasu na wałęsanie się po mieście, z pozoru nawet bezcelowe. Wejść w jedną uliczkę, potem skręcić w prawo, w lewo itd. Takie chodzenie pozwala prawdziwie delektować się widokami, samemu odkrywać miejsca, o których książki nawet nie wspominają. Ileż jest osi widokowych w samym tylko obrębie Plant. Czasem wystarczy jeden krok w bok, by dostrzec coś niezwykłego.
O Krakowie zwykło się mawiać, że czas płynie w nim wolniej. Że pozwala na chwilę zadumy i refleksji, że daje moment wytchnienia tym, którzy w życiu pędzą ponad miarę. Jest tak nadal?
- Tak, ale nadmiar turystów sprawia, że można już odczuć pewien dyskomfort. W obrębie Rynku zrobiło się po prostu za ciasno i zbyt głośno. Co chwilę urządza się tam koncerty, imprezy plenerowe, często tandetne, w czasie których nie przestrzega się żadnych norm nagłośnienia. Przez to drżą mury zabytkowych kościołów, ratusza, kamienic, pękają uszy. Powtórzę raz jeszcze - każdemu miastu powinno zależeć na turystach, ale nie za wszelką cenę. Czy Kraków burd, wrzasków i pijaństwa jest atrakcyjny? Powinien być bardziej wyciszony i kameralny. Na szczęście jest jeszcze sporo miejsc, w których można na chwilę pobyć samemu ze sobą i oddać się zadumie. Oby jak najdłużej przetrwały.
Kraków potrafi zadać ból, zasmucić, zezłościć. Potrafi zranić. Nie znaczy to jednak, że wówczas miłość do niego jest mniejsza. Trudniejsza - na pewno. Ale za nic nie zmieniłbym tego miasta. Jest najpiękniejsze i najbardziej kochane. Po prostu i mimo wszystko.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz, "Nasz Dziennik" 2007-06-04
Autor: ea