Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kraków magiczny i mityczny

Treść

PIOTR LEGUTKO Niedawno jeden z dzienników zadał publicystom prowokacyjne pytanie "Czy Polska jest sexy?". Jedni podjęli temat serio, inni się oburzyli, bo czy można o swoim kraju mówić w takich kategoriach? Chyba jednak trzeba. Co prawda kraju urodzenia nikt sobie nie wybiera, ale minęły czasy, gdy ten wybór był również zamknięty do grobowej deski. Ojczyzna (obojętnie, mała czy duża) może się podobać albo nie. A że pokolenie urodzone w wolnej Polsce może wybierać, coraz częściej zadaje sobie takie pytania. W wersji mniej prowokacyjnej może ono brzmieć: co mnie tu trzyma? Monika czy Paris? Jako lokalni patrioci odnieśmy to pytanie do Krakowa i rozszerzmy o pytanie pomocne w strategii promocyjnej: co mnie tu przyciąga? Pozostańmy jednak przy metaforyce erotycznej, bo ta na dobre zdominowała język reklamy. Ciekawsze jednak od - w gruncie rzeczy retorycznego - pytania o atrakcyjność wydaje się przywołanie punktu odniesienia, na przykład z panteonu gwiazd filmowych. Otóż Kraków swą niekwestionowaną urodą przypomina Monikę Bellucci, tymczasem od kilku lat próbuje się wmówić odwiedzającym go turystom, że patrzą na Paris Hilton (albo Britney Spears). Wystarczy przywołać obraz, który wita przybysza na Dworcu Głównym. Bramą do miasta, jego mimowolną (bo przecież nie zamierzoną) wizytówką stała się dziś Galeria (nomen omen) Krakowska, z całym jej komercyjnym przepychem. Klasyczna, jedyna w swoim rodzaju piękność, ukrywa się gdzieś w zaułkach starego miasta, a na spotkanie zmęczonemu podróżą turyście wychodzi "dziewczyna miesiąca", typowa calendar girl, którą spotkać możemy w Londynie, Mediolanie czy Moskwie albo w telewizyjnej reklamie. Dziś budząca zainteresowanie, ale jutro obojętność. Produkt przygotowany według aktualnie obowiązujących trendów. A Kraków to nie hit tygodnia, ale evergreen, przebój wiecznie młody. Spacerem, niespiesznie Można się oczywiście pocieszać, że kiedyś w końcu turysta natknie się na piękną Monikę, bo przecież dla niej tu przyjechał... jeśli w ogóle wie o jej istnieniu. I tu docieramy do istoty rzeczy. Przecież perception is reality, rzeczywistość jest taka, jak ją postrzegamy, czy raczej jak nam się ją przedstawia. A dotąd zapraszaliśmy do Krakowa, jako miasta, w którym obowiązuje zasada "nie bawisz się, nie żyjesz". (W tej dziedzinie z pewnością Paris ma więcej atutów niż Monika). Konsultacje społeczne, jakie poprzedzają powstanie nowej strategii promocji miasta, mają służyć temu, by wskazać inną wyróżniającą cechę marki "Kraków"; tę, która decyduje o jej oryginalności i wyjątkowości. Nie jest to zadanie łatwe, bo powodów, dla których ktoś może Kraków pokochać jest wiele, a każdy dobry, jeśli takie uczucie był w stanie wzbudzić. Podczas pierwszej publicznej debaty zorganizowanej w Muzeum Historycznym, inaugurującej prace nad strategią, chyba najcieplej został przyjęty pomysł, by Kraków promować jako miasto, które można poznać... w trakcie spaceru. Praktycznie wszystko, co naprawdę warto tu zobaczyć, jest bowiem osiągalne na piechotę, bez korzystania z samochodu. Jeśli nawet nie jest to do końca prawda - świetnie nadaje się na slogan reklamowy. I oddaje klimat miasta, gdzie czas płynie inaczej, a turysta traci kontakt z pochłaniającą go na co dzień rzeczywistością nie tylko w związku z wizytą w kolejnych pubach. Co z tą kulturą? Z tym, że Kraków jest magiczny zgadzają się wszyscy. Przy prezentacji marki pojawia się jednak problem, jak tę magię pokazać. Natura magii ma to do siebie, że najważniejsze jest w niej to, co nieuchwytne, niewidzialne, wręcz nienazwane. Liczą się więc skojarzenia, asocjacje, a te prowadzą nas w przypadku Krakowa w rejony kultury. I tu zaczynają się prawdziwe schody. Dominuje bowiem w kręgach osób zawodowo zajmujących się promocją przekonanie, że Kraków nie da się sprzedać jako produkt z tej półki. Dawno przestał być kulturalną stolicą Polski (o Europie nie wspominając), nie ma tu wielkich wydarzeń artystycznych, spada ranga festiwali, więdną kulturalne instytucje. Nieważne, na ile jest to prawda, na ile mit. Ważne, że takie jest powszechne przekonanie. Trudno jednak w Krakowie abstrahować od kultury. Myślenie idzie więc w następującym kierunku: stwórzmy dobry produkt kulturalny, wypromujmy go i w ten sposób utwierdzimy siłę słabnącej marki. Tak rodzą się spektakularne koncerty, tworzone na zamówienie tak zwane eventy. Szyte na miarę obowiązujących mód i panujących trendów, z importowanymi gwiazdami w roli głównej. I tak znów docieramy do Brintey Spears (tu akurat w ciele Piotra Rubika). I do pytania, czy dajemy w ten sposób szansę przybyszowi z dalekiego kraju, by zobaczył naszą wyjątkową, niepodrabialną Monikę Bellucci? Witamy w niszy Porównanie, choć trochę efekciarskie, ma też swoją głębię. Zapewne wielu Czytelników nie kojarzy, o jaką aktorkę autorowi chodzi. Tak się bowiem składa, że jest ona podziwiana przez koneserów, pojawia się w filmach o dużej wartości artystycznej, niegromadzących przed ekranem masowej widowni. Natomiast Britney czy Paris są powszechnie znane głównie z tego... że są znane. Nie schodzą z okładek tabloidów, stały się wręcz ikonami popkultury. Stawiając na popkulturalne eventy, telewizyjne gwiazdy i laserowe widowiska, nie wzmacniamy, lecz osłabiamy markę Krakowa. Odzieramy ją z magii, wyjątkowości. Kulturą w tym mieście się oddycha, ona jest w murach kamienic i za murami muzeów. W kościołach... i w knajpach (oczywiście nie wszystkich). Są też wystawy, koncerty, spektakle, tyle że zgoła nie spektakularne. Trzeba ich poszukać (pieszo) i w tym cały smak. One nie są dla wszystkich, bo też do uczestnictwa w kulturze się aspiruje. W takim rozumieniu słowa kultura Kraków wciąż jest niepowtarzalny i bezkonkurencyjny. Bo tworzy naturalne środowisko, w którym rodzą się artyści i w którym chce się żyć inaczej. Studiować i odpoczywać. Czy taki Kraków może być produktem turystycznym? Czy to da się sprzedać? Tak, ponieważ właśnie do takich miejsc chce się przyjeżdżać. Niszowość przyciąga, zwłaszcza do miejsc składających się z wielu przeróżnych nisz. Jak Wiedeń, jak Rzym Podczas przywołanej wcześniej debaty poszukiwano miasta, do którego moglibyśmy się porównywać. To standardowy zabieg ułatwiający korzystanie z doświadczeń innych. Dla Warszawy takim lustrem jest Nowy Jork. A dla Krakowa? Najwięcej głosów padło na Wiedeń. Argumenty są oczywiste. Zanim jednak pójdziemy wiedeńskim śladem, warto zastanowić się, czy bliższy Krakowowi nie jest raczej Rzym. Nie tylko ze względu na Jana Pawła II. Kraków jest dziś w równej mierze mekką poszukiwaczy dobrej rozrywki (patrz poprzednie kampanie promocyjne), jak i celem pielgrzymek. Miastem stu knajp, ale przede wszystkim stu kościołów. W tym tego najmłodszego, Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, które przyciąga wiernych z całego świata. W globalnym Disneylandzie, w świecie do cna sformatowanym i skomercjalizowanym, gwałtownie rosną akcje miejsc wyjątkowych, których magia nie jest wytworem pomysłowych scenarzystów, lecz stanem naturalnym. O wyjątkowości Krakowa decyduje duchowość. To na nią warto postawić. Wiosną tego roku "Dziennik Polski" zaprosił Czytelników do debaty pod hasłem "Nowe szaty Krakowa". Zamieściliśmy na naszych łamach wiele ciekawych głosów na temat: jak promować stolicę Małopolski. Gdzie są nasze atuty, a co nie jest powodem do dumy. Dziś warto do tej debaty wrócić, bowiem trwają konsultacje społeczne nad nową strategią promocji miasta na lata 2008-2012. A zatem - Drodzy Czytelnicy - jak nie teraz, to kiedy? Jak nie Wy, to kto? Przyczyńmy się do powstania nowej strategii promocyjnej Krakowa. Ponieważ najtrudniej jest zacząć, ten obowiązek bierze na siebie redaktor naczelny "Dziennika Polskiego". Czekamy na Państwa głosy i propozycje. Wszystkie przekażemy władzom miasta, najciekawsze opublikujemy. "Dziennik Polski" 2007-11-08

Autor: wa