Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Krach e-administracji - przyczyny

Treść

Piotr Piętak


Po co do ministerstwa odpowiedzialnego za informatyzację i cyfryzację wepchnięto wyznania religijne i mniejszości narodowe? Po co ustanowiono ten absurdalny twór biurokratyczny, który tylko utrudni - o czym zainteresowani doskonale wiedzą - wydawanie pieniędzy unijnych przeznaczonych na informatyzację? Po co nazwano to ministerstwo ministerstwem cyfryzacji? Taki obyczaj panuje w krajach afrykańskich. Pytań jest więcej i trudno byłoby na nie odpowiedzieć sensownie, gdyby nie wyniki raportu Najwyższej Izby Kontroli, która przeprowadziła audyt wdrażania e-administracji w latach 2007-2010. Wynik jest zatrważający: 2,5 mld zł miała w tym czasie kosztować informatyzacja polskiej administracji. Plan nie został wykonany, a w projektach nieskończonych, porzuconych i źle koordynowanych utopiono setki milionów złotych. Co gorsza, by te projekty ukończyć, trzeba będzie wydać z państwowej kasy 6 mld złotych. Im więcej bałaganu informacyjnego w państwie, tym więcej zarabiają firmy informatyczne. Z 2,5 mld zł zrobiło się 6 mld złotych. Konkluzja smutna, ale niestety, prawdziwa. Z protokołów NIK wynika, że w latach 2007-2010 nastąpiła prawdziwa katastrofa informatyczna w Polsce. Z 28 planowanych projektów działa tylko 5, a 23 projekty nie funkcjonują. Co gorsza, nie wiadomo, co robić, by zadziałały. Państwo pobiło rekord nieudolności. Jednak najważniejszy jest fakt, że Komisja Europejska zaczyna nas karać za nieudolność i korupcję. W lipcu 2010 r. ukarała polską policję kwotą 1 mln euro za zakwestionowany konkurs na system SIS II (kontrola ruchu w strefie Schengen). Ostatnio CBA prowadzi śledztwo w Centrum Projektów Informatycznych i już aresztowało dwóch dyrektorów za korupcję, co może doprowadzić do cofnięcia nam finansowania przez UE największych projektów informatycznych, na które już wydaliśmy setki milionów złotych. W świetle tych faktów - przerażających - przyczyny powołania Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji są ewidentne: w ten biurokratyczno-administracyjny sposób próbuje się ukryć odpowiedzialność za katastrofę e-administracji przed urzędnikami z UE, którzy przyjadą do Polski skontrolować, na co właściwie wydano unijne pieniądze. Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji to sztuczka biurokratów, którzy w ten sposób chcą uniemożliwić znalezienie odpowiedzialnych za największą klęskę cywilizacyjną rządów Tuska. Jakie są konkretne przyczyny krachu e-administracji? Pierwszą i - moim zdaniem - najważniejszą przyczyną jest ogólna filozofia liberałów, którą najprecyzyjniej wyraził minister Jacek Rostowski, stwierdzając w polemice z Beatą Kempą, że "my, PO, w przeciwieństwie do was mamy zaufanie do ludzi (czytaj urzędników)". Otóż w administracji państwowej nie funkcjonuje coś takiego jak "zaufanie do urzędników", ale istnieją precyzyjne procedury administracyjne umożliwiające władzy kontrolę nad aparatem administracyjnym. Drugi powód klęski e-administracji jest powiązany z pierwszym. Otóż w rządzie premiera Tuska - szczególnie w informatyzacji, wiceministrowie nie nadzorowali merytorycznie podległych im departamentów. Wyznał to ze szczerością charakterystyczną dla młodych, skrajnie zarozumiałych ludzi Tuska wiceminister ds. informatyzacji Witold Drożdż w wywiadzie udzielonym tygodnikowi "ComputerWorld", opublikowanym w 2008 roku. Na pytanie: "Jak zatem widzi Pan swoją rolę w projekcie i w zarządzaniu projektami teleinformatycznymi w MSWiA?", wiceminister odpowiedział: "Zamierzam się trzymać z daleka od szczegółów technicznych. To zadanie szefów projektów. Moje zaś nadzorować i wspomagać tam zespół, gdzie jest konieczne bezpośrednie zaangażowanie wiceministra. Aby zaś usprawnić funkcjonowanie podległych mi departamentów, powołujemy w MSWiA Centrum Projektów Informatycznych, w skład którego wejdą zespoły projektowe PESEL 2, e-PUAP i pl.ID". Wyznanie kuriozalne. Jak można nadzorować pracę informatyków, "trzymając się z daleka od szczegółów technicznych". Obowiązkiem wiceministra nie jest "wspomaganie zespołu informatyków", lecz jego nadzorowanie, ale, rzecz jasna, jest to niemożliwe, jeżeli nie zna się szczegółów technicznych, czyli informatyki. Obie przyczyny krachu e-administracji mają wspólny mianownik: są antypisowskie. Jeżeli wy z PiS tylko kontrolujecie urzędników, to my, tolerancyjni i postępowi z PO, zostawimy ich samych sobie. Jeżeli wasi wiceministrowie nadzorowali merytorycznie projekty informatyczne, a to był fakt powszechnie znany, to my robić tego nie będziemy, jak stwierdza wiceminister Drożdż. Taka postawa przyczyniła się do destrukcji informatycznej państwa w latach 2007-2011.
Sztandarowym projektem rządu premiera Jarosława Kaczyńskiego był PESEL2. Czym on się charakteryzował? Jego założenia i realizacja były transparentne, o tym projekcie urzędnicy MSWiA dyskutowali wielokrotnie ze stowarzyszeniami informatycznymi, z opinią publiczną. Aby nie być gołosłownym, przytoczę głos wiceprezesa Instytutu Sobieskiego, który przedstawił bardzo krytyczny raport o projekcie PESEL2. Po jego opublikowaniu MSWiA zaproponowało dyskusję przy odsłoniętej kurtynie.
W wywiadzie dla "ComputerWorld" wiceprezes Instytutu na pytanie: "Jakie są Pańskie wnioski i przemyślenia po tej dyskusji?", odpowiedział: "Pierwsze moje przemyślenie jest takie, że jestem 25-26 lat w branży informatycznej i jest to pierwsza tego typu dyskusja z przedstawicielami rządu, toteż wniosek jest oczywisty, że ten rząd jest otwarty na tego typu dyskusję i jest to dla mnie bardzo optymistyczny wniosek. Warto było ten raport napisać, choćby po to, żeby móc taką dyskusję przeprowadzić. Jest to ewenement dla mnie wręcz nieprawdopodobny".


Autor jest z zawodu informatykiem, w latach 2005-2007 pełnił funkcję wiceministra spraw wewnętrznych i administracji w rządzie PiS.
Nasz Dziennik Środa, 4 stycznia 2012, Nr 3 (4238)

Autor: jc