Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Konflikt na szczytach władzy to nie wina Konstytucji

Treść

Z senatorem Piotrem Łukaszem Andrzejewskim (PiS), konstytucjonalistą, rozmawia Zenon Baranowski

Byli prezesi Trybunału Konstytucyjnego wskazują, że z powodu konfliktu na szczytach władzy trzeba zmienić Konstytucję...
- Konflikt na szczytach władzy nie wynika z Konstytucji, ale z braku zgodnego współdziałania najwyższych organów władzy dla dobra państwa w celu zrealizowania podstawowych wartości, dla których te organy zostały powołane. Stąd inicjatywa trzech byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego jest uzasadniona, ale nie z racji treści Konstytucji, tylko z racji sposobu funkcjonowania konstytucyjnych organów w państwie.

Według byłych prezesów, nie sprawdza się założenie zachowania równowagi między władzą parlamentu, prezydenta i premiera...
- Racjonalność współdziałania prezydenta i premiera jako reprezentanta władzy wykonawczej jest wpisana w założenia Konstytucji, ale nie jest wpisana w naszą rzeczywistość polityczną. Przy braku nadrzędności kierowania się interesem państwa i rozgrywaniu własnych interesów politycznych należy podzielić uwagi co do większego zaostrzenia precyzji tego, co w jakim zakresie wynika z podziału władzy wykonawczej. Należałoby nałożyć kaganiec uprawnień i zobowiązań na naczelne organy podzielonej władzy wykonawczej. Wydaje się to niezbędnym zabiegiem interwencyjnym.

Czyli należy rozgraniczyć kompetencje prezydenta i premiera, żeby nie było kolizji...
- Zarówno aktualna Konstytucja, jak i większość poprzednich, nie przewiduje norm kolizyjnych między organami władzy wykonawczej. Wydaje mi się, że nawet pozostawienie Konstytucji takiej, jaka jest, wymagałoby uzupełnienia jej o jednoznaczne normy kolizyjne. Niezbitym faktem jest, że w Polsce najlepiej funkcjonowała władza wtedy, kiedy prezydent i premier byli z jednego obozu politycznego.

Bliższy jest Panu model prezydencki czy gabinetowy?
- Uczestnicząc w przygotowaniu trzech projektów Konstytucji, w tym i aktualnej, byłem zwolennikiem systemu prezydenckiego jako budującego jednoznaczną odpowiedzialność prezydenta za funkcjonowanie władzy wykonawczej. Przy tworzeniu aktualnej Konstytucji, po zakończeniu pracy poszczególnych podkomisji, na jakiś czas wstrzymano działania, czekając, kto będzie prezydentem, czy Lech Wałęsa, czy Aleksander Kwaśniewski. Wydaje się, że wybór Kwaśniewskiego przy kadencji Sejmu, w którym przewagę miał układ SLD - PSL, zadecydował o takim, a nie innym określeniu kompetencji prezydenta jako organu najwyższego władzy wykonawczej oraz rządu. Najbardziej jestem zwolennikiem amerykańskiego systemu prezydenckiego.

Gdzie prezydent jest jednocześnie premierem...
- Wybory prezydenta byłyby powszechne, natomiast odwołanie przez parlament następowałoby przy obniżonym progu wnioskującym i odwołującym. Gdy parlamentowi nie udałoby się odwołać prezydenta, ten mógłby wnioskować o jego rozwiązanie.

Uważa Pan, że jest szansa przyjęcia takiego rozwiązania? W Europie systemy prezydenckie, jak np. we Francji, zachowują stanowisko premiera.
- Nie wiem, ale uważam, że trzeba zastosować kompilację z różnicy rozwiązań.

Mówi się o likwidacji Senatu...
- Rola Senatu powinna ulec zmianie, ponieważ utrzymanie go jako tylko drugiej instancji ustawodawczej traci sens. Opowiadam się za opcją sformułowaną przez siebie w 2001 roku, aby Senat przekształcić w izbę rozsądku, refleksji i statecznik państwa. W izbie zasiadałoby po dwóch senatorów z każdego województwa i marszałek województwa, który posiada silny mandat z powszechnych wyborów samorządowych, oraz wszyscy byli prezydenci.

Politycy w ostatnich propozycjach mówią także o zmniejszeniu liczby parlamentarzystów...
- Myśmy przewidywali w jednym z projektów 222 posłów. Obecną liczbę posłów, która nawiązuje do reprezentacji z okresu II Rzeczypospolitej, kiedy terytorium państwa było większe, można by zredukować bez szkody dla funkcjonowania Sejmu.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-02-09

Autor: wa