Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Komorowski wybrał Kreml

Treść

Dobrym gruntem do tego nowego otwarcia w kontaktach polsko-rosyjskich miała być rosyjska empatia po katastrofie smoleńskiej, potwierdzona gestami premiera i prezydenta Rosji, palenie przez nich świec w cerkwi i ogłoszenie żałoby narodowej. Od tego momentu następuje skokowy wzrost aktywności Bronisława Komorowskiego w kontaktach z Kremlem - przede wszystkim z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem.
Działania Bronisława Komorowskiego w sferze symbolicznej to m.in. udział w tzw. dniu zwycięstwa 9 maja ub.r. w Moskwie (wraz z akcją palenia świeczek na grobach sowieckich żołnierzy w Polsce), budowa upamiętnienia dla żołnierzy bolszewickich pod Ossowem i obrona tego pomysłu przed jego krytykami. Kulminacją forsowanego za wszelka cenę "ocieplania stosunków" było równie symboliczne zaproszenie na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego PRL-owskiego dyktatora Wojciecha Jaruzelskiego tuż przed grudniową wizytą Miedwiediewa w Warszawie oraz sama jego wizyta w naszym kraju. Podczas niej padło wiele zapewnień o dalszej współpracy, ale bez konkretów odnoszących się do bardzo trudnych relacji polsko-rosyjskich szczególnie związanych z wyjaśnianiem katastrofy smoleńskiej. Bo pomiędzy spektakularnym wyrażaniem sympatii do Polaków w ciągu tych kilku dni kwietnia ubiegłego roku do grudnia wydarzyło się bardzo wiele zdarzeń niepokojących, które są logiczną konsekwencją bardzo ostrego kursu Rosji wobec Polski. Kursu, który został obrany już ponad 10 lat temu.
Od kwietnia 2010 roku Rosjanie wielokrotnie łamali konwencję chicagowską, o czym alarmował akredytowany przy MAK płk Edmund Klich. Do dziś, praktycznie rzecz biorąc, wrak Tu-154M nie jest odpowiednio zabezpieczony. Nie mówiąc o haniebnym potraktowaniu szczątków ofiar, które jeszcze kilka tygodni potem znajdywano na miejscu katastrofy. Rosjanie nie lepiej zachowali się, jeśli chodzi o traktowanie części rodzin podczas identyfikacji ciał w Moskwie. Okazało się, że w czasie, gdy premier Władimir Putin w blasku fleszy i świateł kamer czule obejmował Donalda Tuska, Rosjanie mieli już plan narzucenia Polakom rozwiązań prawnych wynikających z konwencji chicagowskiej, które bez sprzeciwu przyjął rząd PO - PSL. Rozwiązań fatalnych, niedających państwu polskiemu nawet możliwości do odwołania się w instytucjach międzynarodowych. Chwilę potem odmówiono Polsce przekazania nagrań z wieży, a ostatecznie podczas kampanii prezydenckiej, w której kandydatem do najwyższego urzędu w państwie był przecież Bronisław Komorowski, przesłano do Polski stenogramy z odczytanych rejestratorów, w których sugerowano, że winny katastrofy jest naciskający na załogę prezydent RP. Zostały one wtedy ujawnione na wniosek premiera, a ich fragmenty przedstawione liderom partii politycznych na innym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego zwołanej przez p.o. prezydenta. Dziś wiadomo, że część z tych zapisów była po prostu sfałszowana. Listę zarzutów pod adresem kremlowskich polityków można mnożyć.
Na kolanach przed Rosją
W tym samym czasie jednak linia ugody wobec Rosji, przyjęta przez Komorowskiego, wcale się nie zmieniała. Dlaczego tak się dzieje? Co jeszcze poświęci dla urzeczywistnienia projektu polsko-rosyjskiego porozumienia? Jeszcze w grudniu ubiegłego roku, gdy rząd znał już wstępny i właściwie niewiele różniący się od ostatecznej wersji raport MAK o przyczynach katastrofy, premier Tusk mówił wprost, że jest on nie do przyjęcia. Tymczasem tuż przed końcem roku Komorowski stwierdzał - nie mając ku temu podstaw - jak się później okazało, że "w katastrofie smoleńskiej najważniejsze było to, że podjęto próbę lądowania w warunkach klimatycznych (...), w których absolutnie ta próba lądowania nie powinna mieć miejsca". Co - w jego ocenie - jest sprawą "w sposób arcybolesny prostą". Prezydent polskiego państwa wygłosił tak brzmiące oświadczenie, kierowane do milionów Polaków i opinii międzynarodowej w momencie, gdy w kręgach rządowych wiadomo było już, że piloci w Smoleńsku nie lądowali, nie wskazano im lotniska zapasowego i podano fałszywe dane na temat widoczności, sytuacji pogodowej oraz kursu i położenia. Te wszystkie informacje zawierały polskie uwagi do raportu MAK, ale mimo to prezydent polskiego państwa wpisał się po raz kolejny w kłamliwą narrację wymyśloną w Moskwie. Potem nastąpiło nieoczekiwane i - jak twierdzą zgodnie niemal wszyscy komentatorzy - upokarzające dla szefa rządu oraz państwa polskiego ujawnienie raportu komisji Tatiany Anodiny z tezą o winie polskich pilotów, którzy pod presją będącego pod wpływem alkoholu generała Andrzeja Błasika oraz prezydenta Lecha Kaczyńskiego za wszelką cenę podjęli próbę lądowania. Bronisław Komorowski przez wiele dni milczał. Dziś warto się zapytać: dlaczego? Czy dlatego, że zgadzał się z rosyjską teorią? Zamiast zaprotestować przeciw upokorzeniu premiera oraz nieżyjącego polskiego prezydenta i generała, zatelefonował do Dmitrija Miedwiediewa, potwierdzając plany wspólnych obchodów pierwszej rocznicy katastrofy smoleńskiej. Dokładnie w tym czasie, gdy część rodzin, ofiar, w tym wdowa po generale Błasiku, odebrało raport MAK jako osobiste upokorzenie. Tymczasem jak wiemy jedynie z wydanych oficjalnych komunikatów, "w toku rozmowy wyrażono wzajemną wolę kontynuowania konstruktywnego dialogu w duchu zasad uzgodnionych podczas wizyty prezydenta Rosji w Polsce 6 grudnia 2010 roku". Gdzie są więc granice tego "konstruktywnego dialogu", jaki jest jego cel i jakie będą jego konsekwencje dla Polski?
Zasadniczo jest za
Dopiero spóźniony o dwa dni i bardzo łagodny sprzeciw premiera wobec rosyjskiego raportu skłonił prezydenta Komorowskiego do oświadczenia, w którym, poza wytknięciem Rosjanom "pominięcia błędów i słabości techniczno-organizacyjnych", padło kuriozalne zapewnienie, że "strona polska nie ma zasadniczych zastrzeżeń do ustaleń MAK". Bo jak sam raz jeszcze powtórzył, jest "osobiście przekonany, że w jednym i drugim dokumencie, ewentualnie w aneksie polskim i w dokumencie rosyjskim nikt nie zakwestionuje tego, że głównym powodem czy przyczyną katastrofy była próba lądowania podjęta w warunkach pogodowych, które się do tego absolutnie nie nadawały". Co ciekawe, w rozmowie z Moniką Olejnik podziękował Rosjanom za umieszczenie w raporcie MAK części polskich uwag, co pokazuje, jak słabym merytorycznie jest prezydentem. Dziękował za coś, do czego Rosjanie zobowiązani byli na podstawie konwencji chicagowskiej.
Na tym zapewne nie zakończy się aktywność głowy państwa na polu "polsko-rosyjskiego porozumienia". Tylko na czym ono ma polegać, skoro jeszcze tydzień temu premier Tusk mówił z mównicy sejmowej, że jednym z celów działań podjętych przez rząd po 10 kwietnia było "wygranie pokoju"? To w jakiej realnie sytuacji znajduje się państwo polskie? Prominentni politycy Platformy Obywatelskiej, wchodząc w grę z rządzącymi Rosją ludźmi wywodzącymi się ze służb specjalnych, doprowadzili do sytuacji, w której Polska z pozycji krnąbrnego i walczącego o swoje interesy rywala została sprowadzona do poziomu klienta słono płacącego za utrzymanie niekorzystnego już status quo. Odpowiedzialność za to ponosi nie tylko premier Donald Tusk, ale również prezydent Bronisław Komorowski.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik 2011-02-02

Autor: jc