Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Komorowski eskaluje konflikt

Treść

Smutny finał akcji zainicjowanej przez Bronisława Komorowskiego, który 10 lipca na łamach "Gazety Wyborczej" dał hasło do błyskawicznej rozprawy z harcerskim krzyżem pod Pałacem Prezydenckim. Krzyż wprawdzie pozostał na swoim miejscu, ale konfrontacja tysięcy zdeterminowanych do trwania pod nim ludzi z setkami funkcjonariuszy warszawskiej straży miejskiej, policji i Biura Ochrony Rządu to osobista "zasługa" prezydenta elekta. Zszokowani zajściem, skalą reakcji ludzi na próbę siłowego przeniesienia najważniejszego symbolu chrześcijaństwa upamiętniającego ofiary katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, byli zarówno księża, jak i harcerze. Część młodziutkich druhen płakała. Rażąco kontrastowało z tym zachowanie roześmianego Jacka Michałowskiego, szefa prezydenckiej kancelarii.
Krzyż przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie pozostał wczoraj na swoim miejscu. Zdecydowany protest w obronie wzniesionego przez harcerzy symbolu, upamiętniającego ofiary katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem, uniemożliwił zaplanowane wcześniej jego usunięcie i przeniesienie do kościoła św. Anny.
Bezpośrednią przyczyną rezygnacji z usunięcia krzyża był zdecydowany protest wielu tysięcy osób. Ludzie, którzy modlili się przed krzyżem od 10 kwietnia, czyli od dnia katastrofy rządowego samolotu pod Smoleńskiem, zaczęli gromadzić się przed Pałacem Prezydenckim od wczesnych godzin rannych. Zajmowali miejsca poza ustawionymi wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia barierkami i kordonem funkcjonariuszy straży miejskiej. Ludzie przychodzili z własnymi krzyżami, kwiatami, flagami narodowymi i transparentami. Bezpośrednio przy samym krzyżu ustawionym przez harcerzy pozostało ok. 20 osób, które spędziły tam noc na czuwaniu. Tę grupkę oddzielał od krzyża kordon umundurowanych funkcjonariuszy policji, straży miejskiej i Biura Ochrony Rządu.
Ludzi przybywało dosłownie z minuty na minutę. Tłum wokół Pałacu Prezydenckiego gęstniał z godziny na godzinę. Tuż przed godz. 13.00 przestrzeń naprzeciw pałacowego dziedzińca wypełniona była nadzwyczaj szczelnie. "Tu jest Polska, a nie Moskwa", "Judasze", "Czerwona mafia", "Hańba" - skandowali zgromadzeni pod adresem przygotowujących się do demontażu krzyża służb. W pewnej chwili napór na barierki był tak silny, że ustawionym wzdłuż nich funkcjonariuszom straży miejskiej z trudem udało się opanować sytuację. Użyli gazu łzawiącego.
Harcerze, którzy przybyli nieco wcześniej na miejsce, przynieśli wydrukowane programy mającej odbyć się uroczystości, zawierające również śpiewy i modlitwy. Na rozdanie ich zgromadzonym przed Pałacem jednak się nie zdecydowali.
Gdy o godz. 13.00, poprzedzani przez pięciu księży, na miejsce dotarli harcerze, którzy zgodnie z planem mieli przenieść procesyjnie krzyż do kościoła św. Anny, wokół rozległy się gwizdy. Protestujący najbliżej krzyża podjęli rozmowę z księżmi. Do protestujących nie odważył się wyjść szef Kancelarii Prezydenta RP Jacek Michałowski, który w szczelnym kordonie funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu i policji obserwował tylko sytuację spoza jednego z kamiennych lwów "strzegących" Pałacu Prezydenckiego.
Po kilkunastu minutach oczekiwania skonsternowani sytuacją kapłani nie zdecydowali się na rozpoczęcie procesji. O godz. 13.35 zapadła decyzja, że krzyż pozostanie na miejscu.
- Zależy nam jedynie na tym, by jako symbol pamięci ten krzyż pozostawić do czasu wyjaśnienia przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem - podkreśla jedna z protestujących kobiet. - Chcemy pokojowego rozwiązania. Jeśli otrzymamy gwarancję na piśmie, że w tym miejscu zostaną godnie upamiętnione ofiary katastrofy smoleńskiej, odstąpimy - stwierdził inny z uczestników protestu.
Zgodnie z planem o godz. 13.30 w kościele św. Anny, do którego miał być przeniesiony krzyż, rozpoczęła się Msza Święta. W homilii ks. prałat Henryk Małecki zwrócił uwagę, że ludzie, którzy chcą, aby krzyż pozostał przed Pałacem Prezydenckim, "mają prawo do wyrażania swoich emocji". Wskazał, że często są oni niesprawiedliwie przedstawiani w mediach, "w sposób schematyczny, jako fanatycy", podczas gdy po prostu pragną, "by ta tragedia została wyjaśniona i by to wszystko się nie zabliźniło".
Ksiądz prałat Małecki podkreślił, że to nie Kościół wyszedł z inicjatywą przeniesienia krzyża. - Zgoda Kościoła była odpowiedzią na decyzję władz - powiedział. - Proszę na Kościół nie zwalać czegoś, co nie jest z winy Kościoła. Kościół nie nawarzył tego piwa - dodał.
Tymczasem główni odpowiedzialni za sytuację próbują "umywać ręce". Szef prezydenckiej kancelarii Jacek Michałowski powiedział dziennikarzom, że nie jest odpowiednią osobą do podejmowania decyzji w sprawie dalszych losów krzyża. - W sprawach krzyża decyduje Kościół - usiłował przekonywać Michałowski, jakby zapominając, że to jego szef dał sygnał do rozprawy z krzyżem i to nie Kościół jest gospodarzem miejsca, na którym on stoi.
Drewniany krzyż ustawili przed Pałacem Prezydenckim harcerze tuż po katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, w której zginął m.in. prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką. Decyzja o jego przeniesieniu miała być efektem ustaleń między przedstawicielami Kancelarii Prezydenta, Kurii Metropolitalnej Warszawskiej, Związku Harcerstwa Polskiego, Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej oraz duszpasterstwa akademickiego św. Anny.
Do dziś nie ma jasności, na jaką formę upamiętnienia ofiar tragedii w drodze do Katynia zdecyduje się obecny gospodarz Pałacu Prezydenckiego przy Krakowskim Przedmieściu.
Sebastian Karczewski
Nasz Dziennik 2010-08-04

Autor: jc