Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Komisja, co się nie myli

Treść

„Fakt ten nie znajduje potwierdzenia w zebranym materiale” – to jak dotąd najmocniejszy argument członków komisji ministra Jerzego Millera, którzy chcą się rozprawić z wynikami niezależnych badań na temat katastrofy Tu-154M

Choć specjalny zespół złożony z ekspertów niegdyś pracujących w komisji ministra Jerzego Millera formalnie jeszcze nie rozpoczął działań, to już wznowiona medialna aktywność członków tegoż gremium daje wyraźny obraz tego, jak toczyć się będzie „dyskusja” wokół pytań dotyczących przebiegu katastrofy. To „przypominanie faktów” – czyli ustaleń poczynionych przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego oraz bezwzględne odrzucanie i deprecjonowanie tych wyników badań, które odbiegają od wersji przyjętej w raporcie komisji Millera.

Szkoda tylko, że na wszelkie wątpliwości eksperci komisji mają właściwie jedną odpowiedź sugerującą, że wszystko już wyjaśniła komisja w swoim raporcie i protokole, że komisja błędu nie popełniła, bo wszelkie ustalenia są umocowane w zebranym materiale dowodowym. Zamiast zatem słuchać kolejnych wystąpień ekspertów komisji, równie dobrze można samodzielnie poszukać odpowiedzi w opublikowanym raporcie i załącznikach. Bo i tak nic więcej się nie dowiemy.

Mimo to Maciej Lasek goszczący wraz ze swoimi współpracownikami z komisji w siedzibie „Gazety Wyborczej” zapowiedział, że niebawem zostanie uruchomiona strona internetowa, na której będzie można zadać wszelkie pytania dotyczące katastrofy, zaś eksperci komisji będą na nie udzielać odpowiedzi. Uznano bowiem, że wielu szczegółowych kwestii nie da się załatwić „od ręki”, bo wymagają one wglądu w materiały komisji.

– Będziemy tę stronę prowadzili, mam nadzieję, przez najbliższych kilka miesięcy. Chciałbym, żeby to było do zakończenia pracy przez prokuraturę – mówił Lasek.

Jeden z uczestników spotkania Andrzej Nowosielski dopytywał, kto z obecnych na sali członków komisji był na miejscu katastrofy jeszcze tego samego lub następnego dnia. Wystąpienie najpierw spotkało się z sugestią z sali, że pytanie można zadać, ale… nie takie.

– Pan mówił, że nasi ludzie tam byli, proszę powiedzieć, kto był? – naciskał Nowosielski. W końcu jako pierwszy nieśmiało rękę podniósł płk Grochowski. – Ja osobiście byłem – wyznał ppłk Robert Benedict. Potem jeszcze rękę podnieśli ppłk rez. Mirosław Milanowski i ppłk Leszek Filipczyk.

 

Idą w zaparte

Po aktywności członków komisji nie należy oczekiwać zbyt wiele. A już na pewno nie weryfikacji przedstawionych wcześniej tez. Znakomitym przykładem jest tu sprawa domniemanej obecności gen. Andrzeja Błasika w kokpicie Tu-154M w kluczowym momencie lotu i związanej z nią rzekomej pośredniej presji na załogę, któraż to miała mieć wpływ na działania pilotów.

Z wydanej w ostatnich dniach opinii wojskowej prokuratury jasno wynika, że nie ma żadnych podstaw, by mówić o jakiejkolwiek presji wywieranej przez dowódcę Sił Powietrznych zarówno na pracę załogi, jak i na jej decyzje. Pytanie o Błasika wzbudziło w środę popłoch wśród komisarzy Millera, widać było, że żaden z nich nie palił się do odpowiedzi i próby obrony stanowiska, którego nie da się obronić. Wezwani do odpowiedzi przez mec. Bartosza Kownackiego, pełnomocnika Ewy Błasik, zamiast udzielić jasnej odpowiedzi, najpierw próbowali przesłuchać pytającego.

– Czy Pan jako pełnomocnik zapoznał się z całą ekspertyzą, nie tylko stenogramem? Czy w tej ekspertyzie zapisane jest coś na temat jakości nagrania z kanału trzeciego? –pytał Maciej Lasek.

– Proszę mnie nie przesłuchiwać, tylko odpowiadać na pytania – odparował Kownacki.

Wyraźnie zdenerwowany płk Mirosław Grochowski próbował wyjaśniać, że analiza zapisu głosowego i dostępne komisji materiały, jak przeprowadzone przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji oraz Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego ekspertyzy fonoskopijne oraz kontekst sytuacyjny, sugerowały, że w kabinie w kluczowym momencie podejścia znajdowały się inne osoby niż załoga.

Zdaniem płk. Grochowskiego, potwierdziła to ekspertyza krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, w której „słychać stwierdzenie technika pokładowego, że wchodzą generałowie”. Na te słowa żywo zareagowała publiczność, wytykając Grochowskiemu błąd, bo w stenogramach nie ma takiego wyrażenia. Przyjęto zatem wersję: „uwaga generałowie”, choć w stenogramach faktycznie zanotowano: „(generałowie (?) [wypowiedź mężczyzny]”. Zatem nie tylko nie przypisano tych słów technikowi, ale nawet nie ustalono, czy wypowiedziane zostały one w kabinie pilotów, czy może mikrofony wyłapały głos z salonki.

– Możemy się sprzeczać, jak to interpretować. W rozumieniu komisji jest to wyraźny ślad tego, że w kluczowym momencie podejścia technik samolotu powinien być skupiony na czynnościach, które ma wykonywać, a nie mówić głośno „uwaga generałowie” – dodał Grochowski. I powtórzył stary schemat: Komisja na podstawie analizy zapisu rozmów oraz z kontekstu sytuacyjnego uznała, że w kabinie znajdował się dowódca Sił Powietrznych i tak to określiliśmy. Przebieg spotkania na Czerskiej komentuje por. rez. Artur Wosztyl, który przysłuchiwał się dyskusji. Przyznaje, iż nie spodziewał się żadnego przełomu.

– Zdziwiłbym się, gdyby eksperci komisji mogli powiedzieć coś, co odbiegałoby od tego, co jest zawarte w raporcie komisji Millera. Nawet w tak wyrazistych sprawach, jak ta dotycząca generała Błasika, idą w zaparte – mówi Wosztyl.

Oględziny wystarczyły

Równie ciekawie eksperci komisji Millera opowiadali o swoich pracach, które pozwoliły na wykluczenie wątku zamachowego. W pierwszej kolejności komisja zbadała obiektywne źródła kontroli lotów (rejestratory pokładowe). Dodatkowym elementem była analiza śladów zabezpieczonych na miejscu zdarzenia i szczątków samolotu pod kątem określenia mechaniki zderzenia z ziemią i jego niszczenia.

Zdaje się jednak, iż na pobieżnych oględzinach wraku się skończyło. Bo jak zapewniali eksperci, już pierwsze wrażenia z miejsca katastrofy nie pozostawiały wątpliwości, że doszło do nieszczęśliwego zderzenia samolotu z ziemią.

– W przypadku tej katastrofy żaden z zapisów zarówno rejestratora parametrów lotu, jak i rejestratora głosu w kabinie nie wskazał na jakikolwiek dowód mogący świadczyć o eksplozji materiałów wybuchowych – mówił Lasek.

Jak dodał, także oględziny na miejscu zdarzenia nie wykazały na wraku efektów fali ciśnieniowej i wysokiej temperatury, która towarzyszy wybuchowi.

Warto przywołać tu relacje Edmunda Klicha, akredytowanego przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym, zawarte w książce „Moja czarna skrzynka”, który wyraźnie stwierdził, że polscy eksperci w kwestii badania wraku uzależnieni byli od Rosjan. „W środę, 14 kwietnia, była odprawa, na której Georgij Jaczmieniew poprosił wszystkich Polaków o plan pracy. Poszedłem do szefa naszego zespołu technicznego Mirosława Wierzbickiego i mu to przekazałem, prosząc o przygotowanie planu badania wraku. On mówi, że czeka na propozycje rosyjskie” – relacjonował. Klich pytany, czy Wierzbicki znał się na konstrukcji tupolewa, odparł: „Z tego, co wiem, w Smoleńsku nie było nikogo, kto w tej dziedzinie byłby specjalistą”. Dalej ocenił, że jeśli Polacy chodzili do wraku, „to niewiele z tego wynikało”. „W czerwcu zrobiłem odprawę w Moskwie, na której omawialiśmy wyniki pracy. Wierzbicki przedstawił na niej tylko tyle, ile przekazali mu Rosjanie” – relacjonował Klich.

– Nic nie wskazywało na to, aby przyczyną mogło być działanie osób trzecich w sensie podłożenia ładunku wybuchowego. Dodatkowym uzupełnieniem tych ekspertyz była ekspertyza przeprowadzona przez Wojskowy Instytut Chemii i Radiometrii, która była przeprowadzona na rzeczach osobistych pasażerów tego samolotu – mówił Lasek.

Badanie prowadzone było pod kątem wykrycia śladów materiałów wybuchowych, środków trujących, materiałów radioaktywnych.

– Tę ekspertyzę otrzymaliśmy od prokuratury wojskowej i ona stanowiła dopełnienie naszych badań – zaznaczył. Trzeba tu dodać, że na zlecenie wojskowej prokuratury wciąż wykonywane są ekspertyzy pirotechniczne próbek zebranych w Smoleńsku w ubiegłym roku, na których użyte przez biegłych analizatory wskazywały m.in. na obecność TNT i innych materiałów wysokoenergetycznych.

Eksperci komisji, komentując tezę dotyczącą wybuchu, uznali, że zastany rozrzut szczątków samolotu był charakterystyczny dla katastrofy lotniczej. Także sposób uszkodzenia skrzydeł był charakterystyczny dla skomplikowanego łamania niemogącego mieć nic wspólnego z eksplozją, a kadłub został rozpruty w wyniku zderzenia z ziemią. Tyle że eksperci, zarzucając niezależnym badaczom błędne wnioskowanie, sami nie przedstawili żadnych wyników dodatkowych badań czy symulacji ani też źródeł swojego toku rozumowania. Znamienna była tu ocena Macieja Laska: „Gdyby to był zamach, to nasza praca nie byłaby potrzebna, a raport zakończyłby się na połowie strony”.

W spotkaniu uczestniczyli: dr Maciej Lasek, wiceszef podkomisji lotniczej w komisji Millera, Wiesław Jedynak, członek podkomisji lotniczej, Piotr Lipiec, członek podkomisji technicznej, płk Mirosław Grochowski, wiceszef komisji Millera, ppłk pil. Robert Benedict, szef podkomisji lotniczej, ppłk Leszek Filipczyk, członek podkomisji technicznej, ppłk rez. Mirosław Milanowski, członek podkomisji lotniczej.


Nasz Dziennik  Czwartek, 31 stycznia 2013

Autor: jc