Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Klich awanturował się już na Okęciu

Treść

"Nasz Dziennik" ujawnia: Konflikt Edmunda Klicha z zespołem wojskowych specjalistów zaczął się tlić, zanim wylecieli do Smoleńska. Według relacji świadków, do których dotarliśmy, polski akredytowany przy MAK już na Okęciu wszczął awanturę o to, którym samolotem ma lecieć. I że ma być to samolot premiera

Polscy eksperci pracujący na terenie Federacji Rosyjskiej przy badaniu katastrofy samolotu Tu-154M dwukrotnie byli wspierani przez psychologów. I nie chodziło tylko o pomoc w radzeniu sobie z silnym stresem. Z ustaleń "Naszego Dziennika" wynika, że w kwietniu 2010 r. ówczesny szef Inspektoratu Wojskowej Służby Zdrowia gen. bryg. lek. Sławomir Marat w zarządzeniu wyjazdu za granicę nr 16/INT/2010 polecił skierowanie w podróż płk. dr. n. med. Jana Wilka, psychiatrę, i mjr Iwonę Bożenę Manos, psychologa, "celem zabezpieczenia medycznego osób biorących udział w wyjaśnieniu katastrofy w Smoleńsku w okresie 20-23.04.2010 r.".

Drugi wyjazd odbył się w czerwcu 2010 roku. Wówczas z wnioskiem do ministra obrony narodowej Bogdana Klicha "o skierowanie płk. dr. n. med. Jana Wilka w terminie 14-18 czerwca 2010 r. do Moskwy w celu udzielenia wsparcia psychologicznego członkom Komisji" zwrócił się płk Mirosław Grochowski, zastępca przewodniczącego Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Jego pismo datowane jest na 15 czerwca 2010 roku.
Jaki był cel wyjazdu psychologów do Federacji Rosyjskiej? Resort obrony poinformował nas tylko, że "Inspektorat Wojskowej Służby Zdrowia nie posiada informacji dotyczących zakresu udzielanych świadczeń zdrowotnych". O szczegółach nie chciał też mówić płk Grochowski. W przysłanym do nas piśmie potwierdził jedynie, że sformułował taki wniosek. - Katastrofa w Smoleńsku była traumatycznym wydarzeniem dla całego Narodu Polskiego. Specyfika pracy na miejscu katastrofy wiąże się z wysokim napięciem emocjonalnym, widokiem zmasakrowanych ciał i szczątków samolotu itp. Jak skuteczne są nasze własne strategie radzenia sobie z takimi sytuacjami, można przekonać się, będąc w miejscu takiej katastrofy - tłumaczy płk Grochowski.
Nieco więcej informacji na ten temat ujawnił w lutowej rozmowie z "Uważam Rze" gen. Anatol Czaban, były szef szkolenia Sił Powietrznych, który mówił m.in. o pracy Edmunda Klicha, akredytowanego przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK). Zdaniem gen. Czabana, wynik badań przeprowadzonych przez komisję medyczną, która miała sprawdzić, czy grupa polskich ekspertów jest w stanie działać razem, był dla Klicha niekorzystny. Lekarze mieli ocenić osobowość Klicha jako "niestabilną". Badania Edmunda Klicha z udziałem psychiatry i psychologa odbywały się w smoleńskim hotelu, w którym mieszkała polska ekipa.

Wojskowi czyhali na Klicha?
Obraz dopełnia jednak Edmund Klich. Czynił to w swojej książce "Moja czarna skrzynka". Kiedy 21 kwietnia 2010 roku akredytowany planował powrót do kraju, natknął się na dwóch lekarzy. Przyjechali jako wsparcie psychologiczne dla polskiej grupy. Klich nic nie wiedział o ich wizycie, ale opowiedział dr. Wilkowi o problemach ze współpracą z polskimi ekspertami, konflikcie z gen. Krzysztofem Parulskim, ówczesnym szefem Naczelnej Prokuratury Wojskowej, o problemach lotnictwa i jak fatalnie był przygotowany lot z 10 kwietnia. Wtedy nic nie wskazywało, by misja lekarzy miała jakieś drugie dno. Ten obraz w oczach Klicha niebawem uległ zmianie. Drugie spotkanie Klicha z dr. Wilkiem miało miejsce 15 czerwca 2010 roku. Wówczas lekarz "poinformował mnie, że przyjechał z polecenia pana premiera, głównie w celu obserwacji grupy doradców wojskowych, bo jego zdaniem pan kmdr Dariusz Majewski jest bliski wyczerpania nerwowego" - relacjonuje Klich. W innym miejscu akredytowany opisywał swoje relacje z Majewskim z okresu przesłuchań rosyjskich kontrolerów. Pisał, że Majewski twierdził, iż Klich go stresuje i nie pozwala mu się wygadać, "a on jest przecież wybitnym fachowcem i w takich warunkach pracować nie będzie".
Wracając do sedna... Rozmowy z dr. Wilkiem skończyły się propozycją, by Klich zgłosił się do psychiatry, bo potrzebuje takiego wsparcia. "Początkowo, wierząc w jego uczciwe zamiary, pomyślałem, że może warto by skorzystać z takiej porady. Zastanowiło mnie jednak to, że z jednej strony bardzo chwalił moją współpracę z doradcami wojskowymi, azdrugiej strony radzi mi wizytę u takiego specjalisty, pomimo że czuję się bardzo dobrze i według mojej oceny nie mam żadnych problemów ze zdrowiem psychicznym" - pisze Klich. Akredytowany nabrał podejrzeń, gdy okazało się, że meldunki są przeznaczone dla premiera Donalda Tuska, a wcześniej otrzymuje je szef MON (który przecież wyraził zgodę na wyjazd lekarza). "To utwierdziło mnie w przekonaniu, że celem wizyty jest przekonanie mnie do wizyty u psychiatry. Oceniam, że był już plan odpowiedniego wykorzystania tego faktu przez ludzi wrogo nastawionych do mojej osoby" - sugeruje Klich. I dodaje, że jako iż sam nie prosił o wsparcie, to celem wizyty dr. Wilka zapewne "nie była jedynie pomoc w rozwiązywaniu problemów związanych z działaniem grupy doradców wojskowych".
Klicha przed Wilkiem mieli też ostrzegać koledzy, którzy twierdzili, że lekarz robi spotkania z doradcami i nie wyraża się na nich o Klichu najlepiej. Także jeden z dyplomatów miał twierdzić, że Wilk nie jest pozytywnie nastawiony do Klicha. Ten incydent miał przelać czarę goryczy. Klich zadecydował, że rezygnuje ze swej funkcji. Wilk miał się jeszcze tłumaczyć, ale Klich rzucił mu: "Chciałeś ze mnie zrobić wariata, ale ja się nie dam. Zrywam się stąd". Później, podczas spotkania z premierem, Klich dopytywał Tuska o wizytę dr. Wilka, ale ten zaprzeczył, by wysyłał do FR psychiatrę. Premier miał się "wściec", słuchając całej historii.
Czy faktycznie MON lub "Grochol i spółka" - jak określał Klich wojskowych członków Komisji - chcieli podważyć wiarygodność Klicha, czy też relacje akredytowanego są przesadzone? Jaki był faktyczny obraz wewnętrznych relacji polskiej grupy w Smoleńsku? Z pewnością współpraca się nie kleiła. Na pewno brakuje tu jednoznacznej odpowiedzi, a słowo przeciwstawiane jest słowu. Przykładem jest już pierwszy lot Klicha do Smoleńska. Według relacji świadków, do jakich dotarł "Nasz Dziennik", akredytowany już na Okęciu wszczął awanturę o to, którym samolotem ma lecieć i że ma być to samolot premiera. Po dwóch latach Klich twierdzi, że na lotnisku został skierowany na wcześniejszy samolot, bo "u szefa rządu mogą być kłopoty z miejscami". O kłótni nie wspomina, a nawet dodaje: "Znowu mnie to uratowało, bo gdybym leciał z premierem, pewnie mówiłbym mu o trzynastym załączniku, a tak decyzja zapadła poza mną".

Marcin Austyn

Nasz Dziennik Wtorek, 24 kwietnia 2012, Nr 96 (4331)

Autor: au