Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kłamstwo i bezkarność

Treść

Dwadzieścia pięć lat musiało minąć, aby Polacy zobaczyli, że komunistycznych funkcjonariuszy bezprawia można dostarczyć na komisyjne badania pod nadzorem policji. Lepiej późno niż wcale. Szkoda, że tego nie uczyniono dekadę wcześniej, kiedy na egipskich plażach Czesław Kiszczak w żywe oczy mógł naśmiewać się z „wymiaru sprawiedliwości” III RP.

Karierę zaczynał jako oficer Informacji Wojskowej do dziś będącej złowrogim synonimem stalinowskiego terroru. W owym „wojskowym UB” bezwzględność i okrucieństwo zawsze łączono z kłamstwem i prowokacją. Z tych metod Kiszczak nigdy nie zrezygnował. Przydawały się, kiedy stopniowo piął się w PRL do góry, zostając w lipcu 1981 roku ministrem spraw wewnętrznych i aktywnie włączając się w przygotowania do uderzenia w społeczeństwo w grudniu 1981 roku.

W latach 80. Jaruzelski i Kiszczak czuli się bezkarni. W czasie procesu morderców księdza Jerzego Popiełuszki Kiszczak wyjaśniał, że zaangażuje sądy i prokuraturę do tego, aby „jak najmocniej uszczelnić” sprawy przestępczych działań MSW: „będziemy się starali poprzez sąd, poprzez przewodniczącego sądu, poprzez prokuraturę, żeby ta sprawa na rozprawie nie wyszła”. Partia mogła wszystko – przecież w pełni kontrolowała „wymiar sprawiedliwości” PRL. Kulisy gangsterskich metod nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.

Od lat 90. Kiszczak, tak jak Jaruzelski, uchylał się od odpowiedzialności za kierowniczą aktywność w systemie zniewolenia. Przez wiele lat przedstawiał zaświadczenia lekarskie pokazujące rzekomo jego tragiczny stan zdrowia i zaawansowaną chorobę serca, która „nie pozwalała na udział w rozprawach”. Sąd formalnie dawał im wiarę i z powodu rzekomo złego stanu zdrowia wyłączył w 1993 roku oskar- żenie wobec Kiszczaka z katowickiego procesu byłych milicjantów z „Wujka”. Jego sprawę przeniesiono do Warszawy, ale i tu okazało się, że znowu wymiar sprawiedliwości wobec jego kłamstw jest zadziwiająco nieporadny. W 2004 roku przypominał o tym sądowi mecenas Janusz Margasiński: „Oskarżony podpierał się początkowo zaświadczeniami swego partyjnego kolegi Jacka Żochowskiego, a potem lekarzy z Anina. Według biegłych nie powinien był wykonywać zbędnych ruchów, bo mogły one stanowić zagrożenie dla jego życia. Później okazało się, że rzekomo zły stan zdrowia nie przeszkodził mu udać się na przykład w długą podróż do Egiptu”.

Fakt, że w 2012 roku sąd skazał byłego szefa MSW na dwa lata więzienia w zawieszeniu, uznając go za członka „grupy przestępczej o charakterze zbrojnym” (na której czele stał Jaruzelski), ma wielkie znaczenie: i prawne, i symboliczne. Oto wykorzystano przeciw dygnitarzom PRL przepisy komunistycznego kodeksu karnego, które sami kształtowali. Wtedy, w PRL, uważali je za narzędzie karania zwykłych obywateli. Uważali, że sami stoją nawet ponad komunistycznym prawem. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego była ciałem faktycznie propagandowym, wbrew medialnym deklaracjom Jaruzelskiego, nawet nigdy nie ukonstytuowanym. Była medialną czapą dla terrorystycznych działań wymierzonych w grudniu 1981 roku w prawa obywatelskie całego społeczeństwa. Faktycznie dokładnie spełniała ówczesne kodeksowe definicje przestępczego związku zbrojnego.

Dr Maciej Korkuć
Autor jest pracownikiem IPN Oddział w Krakowie, wykłada w Akademii Ignatianum w Krakowie.
Nasz Dziennik, 12 grudnia 2014

Autor: mj