Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kłamstwa Palikota

Treść

Demokracja to ustrój ścierania się poglądów, przy wzajemnym poszanowaniu dla osób je wypowiadających. Takie rozumienie demokracji, za Gustawem Zagrobelskim, byłym szefem włoskiego sądu konstytucyjnego, prezentowałem już na łamach "Naszego Dziennika". Janusz Palikot i jemu podobni mają oczywiście prawo do swoich prywatnych poglądów. To jednak nie oznacza, że Palikot może oszukiwać w sprawie krzyża. A tak de facto czyni, argumentując swój pogląd. Kłamie, twierdząc, że przepisy Konstytucji zabraniają obecności krzyża w Sejmie. I kłamie, sugerując, że Trybunał Konstytucyjny będzie się w tej sprawie na jego wniosek wypowiadał.
Pierwsze kłamstwo Palikota
Wspomniany wyżej Gustaw Zagrobelsky podkreśla, że skoro demokracja jest w swej istocie ustrojem wymiany opinii, poglądów i przekonań, to z tego powodu każde słowo musi być szczególnie pielęgnowane, musi być prawdziwe - brak precyzji, którego intencją jest oszustwo i kłamstwo, tak często obecne w życiu publicznym, powinien być traktowany "jak najgorsze przestępstwo przeciwko demokracji, gorsze jeszcze niż przemoc, bo ta przynajmniej jest oczywista, nie jest ukrywana". Dokładnie takie "przestępstwo przeciwko demokracji", oczywiście w ujęciu podanym przez Zagrobelskiego, popełnia Janusz Palikot, kiedy argumentuje fałszywie swój pogląd o konieczności zdjęcia krzyża z sali plenarnej Sejmu RP. Nie mam przy tym najmniejszej wątpliwości, że czyni to świadomie, inteligencji mu nie brakuje, a wśród współpracowników ma przecież sztab prawników doskonale znających Konstytucję.
Palikot mówi, po pierwsze, że usunięcia krzyża z Sejmu wymaga zasada świeckości państwa, rozdział państwa od Kościoła zapisany w Konstytucji RP. Otóż niestety Palikot, co raz jeszcze powtórzę, oszukuje w tym zakresie.
Przede wszystkim dlatego, że ów "rozdział" państwa od Kościołów i innych związków wyznaniowych określony został w art. 25 Konstytucji jako "autonomia oraz wzajemna niezależność każdego w swoim zakresie, jak również współdziałanie dla dobra człowieka i dobra wspólnego". Przepis ten wyraźnie wskazuje na separację skoordynowaną, a nie wrogą (jak w PRL, ZSRS czy w innych państwach komunistycznych), separację, w której oba podmioty - państwo i Kościół - są autonomiczne we wzajemnych relacjach wewnętrznych i niezależne w swych stosunkach na zewnątrz. Przestrzeganie konstytucyjnej separacji sprowadza się przede wszystkim do gwarancji wzajemnej nieingerencji państwa i Kościoła w sprawy, które należą do ich odrębnych zakresów działania. Zarówno państwo, jak i Kościoły tworzą swoje odrębne systemy prawa - system prawa państwowego i system prawa kościelnego (kanonicznego), które są od siebie odrębne i wobec siebie niezależne. Działania oparte na normach prawa kanonicznego nie wywołują automatycznie skutków prawnych w prawie państwowym i odwrotnie. Poza tym urzędnik państwowy nie jest jednocześnie hierarchą kościelnym i odwrotnie. Episkopat Polski nie uczestniczy proceduralnie w powoływaniu premiera i podobnie Sejm, Senat, premier ani jakikolwiek inny organ państwowy lub samorządowy nie uczestniczą proceduralnie w mianowaniu arcybiskupów, biskupów czy proboszczów. Czy którakolwiek z tych reguł składających się na "rozdział" państwa od Kościołów i innych związków wyznaniowych jest łamana? Oczywiście, że nie.
Co ma z tym wszystkim wspólnego wreszcie krzyż na ścianie sali plenarnej Sejmu RP? Ano nic, bo przecież nie został tam zawieszony przez przedstawicieli (hierarchów czy kapłanów) żadnego z Kościołów ani też prawo żadnego z Kościołów nie nakazuje (bo przecież nawet nie może, co zostało wykazane) zawieszania symboli religijnych w urzędach państwowych i samorządowych. Ten krzyż zawiesili tam sami funkcjonariusze publiczni - posłowie, jako wolni obywatele suwerennego państwa. Czy mieli do tego prawo? Oczywiście, że tak, bo na tym w istocie polega wolność człowieka. Co na tę wolność się składa? Ano składa się na nią także nieskrępowana niczym możliwość swobodnego wyznawania religii i uzewnętrzniania tej wiary, jej manifestowanie także w życiu publicznym, czyli zadeklarowana w art. 53 Konstytucji wolność sumienia i religii.
Czym jest wolność religijna?
Każdy człowiek ma prawo do postępowania zgodnego z własnym sumieniem, ukształtowanym przecież także przez religię, którą wyznaje, o ile postępowanie to nie jest zakazane prawem powszechnie obowiązującym. Każdy człowiek ma też swobodę wyznawania religii i uzewnętrzniania swojej wiary. I jest to wolność, która nie podlega absolutnie żadnym ograniczeniom. Krótko mówiąc, nie jest zatem tak, że człowiek prywatnie może chodzić do kościoła i się modlić. Ale gdy już wchodzi jako urzędnik czy funkcjonariusz publiczny do urzędu, do Sejmu czy Senatu, to musi porzucić swoje przekonania, porzucić symbole swojej religii w imię... no właśnie, w imię czego? Taki wymóg jawiłby się przecież jako pogwałcenie wolności sumienia i religii.
Neutralność światopoglądowa państwa jako szkodliwy mit
W tym kontekście raz jeszcze należy się odnieść do przepisu art. 25 Konstytucji, tym razem do ust. 2: "Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych, (...) zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym". Jeżeli zatem bezstronność, w myśl Konstytucji, oznacza umożliwienie każdemu wyrażania, uzewnętrzniania jego wiary i przekonań, również w życiu publicznym, to przecież w żadnym wypadku nie może ona oznaczać nakazu ukrywania symboli religijnych, które są wyrazem tej wiary i przekonań. Gdyby tak było, to nie byłaby to w gruncie rzeczy żadna bezstronność, tylko wręcz stronniczość, opowiadanie się po stronie konkretnego światopoglądu, jakim jest przecież ateizm czy agnostycyzm. Czy przypadkiem nie z tym właśnie zaczynamy mieć do czynienia obecnie w Polsce? Czy przypadkiem bój rozpoczęty przez Palikota nie jest właśnie bojem o hegemonię ateizmu i agnostycyzmu, a nie o neutralność światopoglądową państwa?
Państwo to ludzie, to podmioty wolności i praw człowieka i obywatela, w tym m.in. bezwzględnie istniejącej i chronionej wolności religijnej. Stąd neutralność państwa w rozumieniu zakazu uzewnętrzniania wiary i przekonań religijnych przez osoby piastujące urzędy państwowe czy samorządowe, a także zakazu obecności symboli religijnych w życiu i przestrzeni publicznej to szkodliwy mit, który z niezwykłą precyzją, a jednocześnie prostotą obnaża dr Marek Dobrowolski w artykule opublikowanym w pracy zbiorowej pt. "Podstawy regulacji Państwo-Kościół w Rzeczypospolitej Polskiej i Republice Włoskiej" (także w wywiadzie udzielonym "Naszemu Dziennikowi" w ubiegłą sobotę). Autor wskazuje w nim m.in. następujący czytelny przykład: "Szczególnie interesujące wnioski płyną z analizy różnych dyskusji nad umieszczeniem invocatio Dei w aktach o randze konstytucyjnej. Jest to z jednej strony kwestia światopoglądowa w czystej postaci, z drugiej symbol szerszej problematyki dotyczącej zasadności jakiegokolwiek odnoszenia się przez organy władzy publicznej do faktu istnienia Boga, a jeszcze szerzej obecności religii w życiu publicznym. Istnieje całe spektrum indywidualnych (...) postaw wobec problemu istnienia Boga; najbardziej popularne to oczywiście: teizm, deizm, ateizm, agnostycyzm. Formalnie rzecz ujmując, każda z nich jest w pewnym sensie równa, gdyż każda udziela odpowiedzi na pytanie o istnienie Boga. Jak wobec tych postaw mają zachować się organy władzy publicznej? Przy czym w tym miejscu warto powtórzyć, iż nie chodzi o ustalenie, które stanowisko będzie najwłaściwsze (najlepsze), tylko jaka postawa owych organów będzie bezstronna. Najczęstszą odpowiedzią udzielaną w kontekście tak postawionego pytania jest stwierdzenie, że państwo nie powinno w ogóle zajmować się tą kwestią, gdyż Boska egzystencja wymyka się naukowemu poznaniu. Jednak w moim przekonaniu taka postawa wyraża w istocie pogląd agnostyczny; nie wiadomo, czy Bóg istnieje, więc się tym nie zajmujmy. Jeśli takie zdefiniowanie zagadnienia jest trafne, to wskazana postawa nie wyraża stanowiska bezstronnego światopoglądowo, ale angażuje organy władzy publicznej po stronie jednego z wielu istniejących w społeczeństwie światopoglądów. Nieco na marginesie warto zauważyć, że zwolennicy neutralności światopoglądowej zauważają problem możliwości angażowania się państwa po stronie światopoglądu teistycznego oraz ateistycznego, natomiast umyka im możliwość propagowania przez państwo agnostycyzmu".
Kto działa wbrew neutralności, tolerancji i wbrew wolności sumienia i religii?
Na kanwie tych wszystkich rozważań zastanówmy się zatem poważnie nad tym, kto komu właściwie ogranicza wolność sumienia i wyznania i kto tak naprawdę łamie neutralność światopoglądową państwa. Czy tą osobą jest ktoś, kto uzewnętrznia swoje przekonania poprzez umieszczenie krzyża na ścianie urzędu, w którym pracuje - sali plenarnej Sejmu, czy też może jednak tym, kto łamie wolność sumienia i religii drugiego człowieka jest ten, kto żąda, w imię fałszywego mitu neutralności, zdjęcia tego krzyża ze ściany? Czy przypadkiem to właśnie ta druga osoba nie zachowuje się agresywnie i za pomocą fałszywych ideologii nie próbuje wymusić na innych przestrzegania swojego światopoglądu ateistycznego czy agnostycznego?
Poza tym czas wreszcie skończyć z mieszaniem zagadnienia autonomii państwa i Kościołów oraz innych związków wyznaniowych (potocznie nazywanej rozdziałem państwa i Kościoła) z kwestią obecności krzyża w życiu publicznym, która jest przejawem faktycznej wolności religijnej, przysługującej każdemu człowiekowi. W interesie wszystkich, wierzących i niewierzących, leży domaganie się przestrzegania tej wolności. Powinniśmy to rozumieć zwłaszcza my, Polacy, doświadczeni przecież brakiem tej wolności w czasach PRL.
W imię tej wolności obywatele piastujący funkcje publiczne w państwie prawa, bezpośrednio decydujący o treści prawa stanowionego w takim państwie, wyznający jednocześnie określoną wiarę, nie mogą być sztucznie ograniczani w dokonywanych wyborach prawnych i politycznych. Wszak korzystają, na równi z pozostałymi członkami wspólnoty państwowej, z wolności sumienia w każdym obszarze swego działania, w tym również w obszarze działalności publicznej. Autonomia państwa i Kościoła nie polega bowiem na separacji wrogiej, na zepchnięciu Kościoła wraz z jego doktryną niemal do podziemia - a niekiedy można odnieść uzasadnione wrażenie, że właśnie taki kierunek obierają zwolennicy skrajnych (utopijnych) wersji tzw. neutralności światopoglądowej, odmawiając obywatelom wierzącym (cives fideles), piastującym funkcje publiczne, prawa do podejmowania decyzji prawodawczych zgodnych z ich sumieniem i wyznawaną religią, prawa do manifestowania swojego światopoglądu religijnego. Autonomia to wymóg zachowania odrębności i niezależności instytucjonalno-organizacyjnej i prawnej państwa i Kościoła, a nie wymóg eliminacji z życia społecznego i z treści prawa zasad moralnych, m.in. poprzez uciszanie głosu przedstawicieli Kościoła w debacie publicznej czy wyrzucanie z przestrzeni publicznej wszelkich symboli religijnych.
Swoją drogą ciekawe, co myśli Janusz Palikot, kiedy udaje się np. na cmentarz komunalny na Majdanku w Lublinie. Wszak gdy otwiera furtę, to pewnie doznaje wstrząsu - widzi las krzyży, i to w przestrzeni publicznej, na cmentarzu należącym przecież nie do Kościoła, ale do miasta Lublin. Czy i te krzyże nakaże likwidować? A może pójdzie jeszcze dalej swoim tokiem rozumowania - zlikwiduje dni wolne od pracy w święta Bożego Narodzenia?
Druga "ściema" Palikota
Janusz Palikot zapowiedział, że on i jego partyjni towarzysze sami nie będą zdejmować krzyża, ale skierują w tej sprawie wniosek do marszałka Sejmu. I to oczywiście mogą zrobić. Palikot wyjaśnił jednak dalej swoim słuchaczom, że jeśli marszałek nie zrealizuje wniosku, to sprawę skieruje do Trybunału Konstytucyjnego. I tu znów oszukuje, i znów świadomie.
Trybunał Konstytucyjny zajmuje się badaniem zgodności prawa z Konstytucją. W tym celu, na gruncie przepisu art. 188 i 189, bada zgodność ustaw i umów międzynarodowych z Konstytucją, bada zgodność ustaw z ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, bada zgodność innych przepisów prawa wydawanych przez centralne organy państwowe z ustawami, umowami międzynarodowymi i Konstytucją, bada zgodność z Konstytucją celów lub działalności partii politycznych, rozpatruje skargi konstytucyjne (na przepisy prawa niższego rzędu), orzeka w sprawach pytań prawnych (kierowanych przez sądy powszechne), a także rozstrzyga spory kompetencyjne pomiędzy centralnymi, konstytucyjnymi organami państwa i w końcu stwierdza także czasową niezdolność prezydenta do sprawowania urzędu. Nic więcej Trybunał robić nie może. Z czym zatem i po co Palikot pójdzie do Trybunału? Oczywiście pójść ze swym wnioskiem, nierozpoznanym lub zlekceważonym przez marszałka Sejmu, do Trybunału może. Ale nikt mu tego wniosku nie przyjmie i nie będzie go rozpatrywał. Dlaczego? Bo Trybunał się tym po prostu nie zajmuje. I kto jak kto, ale poseł na Sejm takie rzeczy powinien wiedzieć. A jeśli nie wie, to niech się zapyta swoich prawników, zamiast oszukiwać społeczeństwo.
Dr Przemysław Czarnek,
konstytucjonalista KUL

Nasz Dziennik Poniedziałek, 17 października 2011, Nr 242 (4173)

Autor: jc