Kiedy wypis ze szpitala jest problemem
Treść
Rośnie liczba osób starszych, obłożnie chorych, które po zakończeniu  leczenia szpitalnego mają problem z powrotem do swych domów, bo rodziny  coraz częściej nie są w stanie zapewnić im całodobowej, specjalistycznej  opieki. W tej sytuacji szpitale często same muszą szukać im miejsc w  zakładach opiekuńczo-leczniczych, których jest jednak za mało.
Po  hospitalizacji coraz więcej osób starszych wymaga opieki  długoterminowej, geriatrycznej czy paliatywnej. W Szpitalu Wojewódzkim  nr 2 w Rzeszowie takich przypadków każdego dnia jest kilka, a nawet  kilkanaście. Jak mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" dyrektor  placówki Janusz Solarz, coraz częściej zdarzają się pacjenci, którzy  choć nie wymagają już intensywnego leczenia, np. na oddziale neurologii,  to ze względów rodzinnych, mieszkaniowych bądź też z uwagi na sytuację  zdrowotną - konieczność np. stałych kroplówek czy karmienia przez sondę -  nie mogą powrócić do domu. Nie jest też tak, jak się to często próbuje  upraszczać, że wynika to ze złej woli rodzin, problem jest bowiem  znacznie szerszy. - W tej sytuacji powołaliśmy pracownika socjalnego,  który zbiera informacje ze wszystkich oddziałów, jest w stałym kontakcie  z zakładami opiekuńczo-leczniczymi i w porozumieniu z rodzinami oraz z  samymi pacjentami szuka dla tych osób wolnych miejsc - wyjaśnia dyrektor  Solarz. Ze znalezieniem miejsca bywa różnie, ale najczęściej trwa to  nawet do dwóch tygodni. - W tym czasie pacjent, choć ze względów  medycznych nie musi, to z konieczności przebywa w szpitalu, który nie  dość, że ponosi koszty jego hospitalizacji, to nie może przyjąć chorych,  których stan tego wymaga. Tak jest np. na oddziałach neurologii, gdzie  potrzeby są wciąż ogromne - dodaje Solarz. W tej sytuacji potrzeba  skoordynowanych działań, mądrych decyzji i wspomagania osób, które  odpowiadają za politykę zdrowotną, by powstawało więcej zakładów  pielęgnacyjno-opiekuńczych. Wprawdzie na przestrzeni kilku ostatnich lat  liczba takich zakładów z każdym rokiem wzrasta i tylko na Podkarpaciu  jest ich obecnie 35, to jednak - jak podkreśla Marek Jakubowicz,  rzecznik Podkarpackiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ w Rzeszowie - jest to  wciąż za mało w stosunku do potrzeb. - Mimo wzrostu liczby zakładów  opiekuńczo-leczniczych wciąż jest kłopot z umieszczeniem pacjenta w tego  typu ośrodku. Czas oczekiwania w zależności od ośrodka wynosi od  trzech, czterech dni nawet do kilku miesięcy - informuje Jakubowicz. Z  danych NFZ wynika, że najdłuższe kolejki do zakładów  opiekuńczo-leczniczych czy pielęgnacyjno-opiekuńczych są w miastach. I  tak średni czas oczekiwania na przyjęcie do zakładu  opiekuńczo-leczniczego w Rzeszowie to mniej więcej 17 dni, ale w  Tarnobrzegu czas ten sięga nawet 160 dni. Do tego typu ośrodków  najczęściej przyjmowane są osoby, które zostały wypisane ze szpitala.  Takich możliwości praktycznie są pozbawione osoby chore przebywające w  domu, które nie mieszczą się w kryteriach sprawności, a także mają zbyt  niskie dochody. - Do zakładu opiekuńczo-leczniczego może zostać przyjęty  pacjent, który przebył leczenie szpitalne i ma ukończony proces  diagnozowania. Pacjent, który nie wymaga już intensywnego leczenia, a  jedynie zachowawczego i z uwagi na brak samodzielności wymaga kontroli  lekarskiej oraz pielęgnacji i rehabilitacji. Obok wskazań ogólnych do  przyjęcia potrzebne są także wskazania szczegółowe dotyczące m.in.  sprawności chorego, które określa skala Barthel. Jeżeli pacjent według  tej skali przekroczy 40 punktów, niestety do takiego zakładu nie może  być przyjęty - powiedziała "Naszemu Dziennikowi" Dorota Kolano, główny  specjalista Działu Kontraktowania Świadczeń Opieki Zdrowotnej w  Podkarpackim Oddziale Wojewódzkim NFZ w Rzeszowie. Kryterium  zakwalifikowania do ośrodka - często nie do przeskoczenia przez pacjenta  - jest także bariera finansowa. 70 proc. emerytury czy renty idzie na  pokrycie pobytu, natomiast NFZ płaci za świadczenia medyczne i zdrowotne  jednego pacjenta ok. 71 zł za tzw. osobodzień. Większa stawka  przysługuje pacjentom całkowicie unieruchomionym, bez kontaktu,  karmionym pozajelitowo lub dojelitowo (na poziomie 0 punktów w skali  Barthel), w takich przypadkach NFZ płaci ok. 199 zł za tzw. osobodzień.  Warto dodać, że kwestia zapotrzebowania na pobyt w zakładach  opiekuńczo-leczniczych wynika też ze zmienionej ustawy o domach pomocy  społecznej. Obecnie pobyt w DPS-ach musi być całkowicie opłacany przez  pacjenta, a w przypadkach kiedy go na to nie stać, finansowanie spada na  samorządy lokalne. Tymczasem samorządy, na które nakłada się coraz  więcej obowiązków, nie dając w zamian pieniędzy, nie chcą, bo tak  naprawdę nie mają środków na finansowanie pobytu pacjentów w DPS-ach.  Coraz częściej zdarzają się sytuacje, że pacjenci, którzy składają  wnioski o pobyt w zakładach opiekuńczo-leczniczych, mogliby przebywać w  DPS-ach, jednak z uwagi na formę odpłatności, która jest tam dużo  wyższa, zgłaszają się do zakładów opiekuńczo-leczniczych.
Mariusz Kamieniecki
Nasz Dziennik 2011-06-09
Autor: jc