Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Każą kupować mięso za granicą

Treść

Choć pogłowie trzody chlewnej w Polsce jest niskie, to jednak ceny skupu żywca wieprzowego wciąż spadają. Ministerstwo rolnictwa twierdzi, że niewiele może zrobić w tej sprawie, bo wiele naszych zakładów przetwórczych jest wręcz zmuszonych do kupowania mięsa za granicą. A skoro tak, to maleje popyt na krajowy surowiec i jego ceny są coraz niższe.
Takie wnioski płyną po spotkaniu ministra rolnictwa Marka Sawickiego z przedstawicielami NSZZ Rolników Indywidualnych "Solidarność" i Krajowej Rady Izb Rolniczych. Minister spotkał się z rolnikami kilka dni po tym, jak związkowcy z "Solidarności" zagrozili akcjami protestacyjnymi z powodu pogarszającej się sytuacji ekonomicznej gospodarstw, a zwłaszcza producentów wieprzowiny. Związkowcy ostrzegają, że utrzymanie się takiej sytuacji na rynku "doprowadzi do likwidacji stada podstawowego i w przyszłości zniszczenia rodzimej produkcji".
Minister Sawicki przekonuje, że resort rolnictwa wie, gdzie leży problem, ale podjęcie interwencji rynkowej jest niemożliwe. To prawda, iż w świetle reguł, które do tej pory rządziły rynkiem mięsa, obecna sytuacja jest nieracjonalna. Skoro bowiem hodowla trzody chlewnej jest niska (jej pogłowie spadło do stanu z początku lat 70. ubiegłego wieku), to ceny skupu żywca powinny być wysokie. I jeszcze rok temu, gdy "świński dołek" trwał w najlepsze, tak właśnie było, ale teraz rolnicy otrzymują za kilogram żywej wagi ledwie 3,55 zł (to przeciętna cena w kraju, choć w wielu regionach za tuczniki płaci się mniej niż 3 zł), czyli o prawie 20 proc. mniej niż przed rokiem, choć pogłowie świń znacząco nie wzrosło. Jak więc wytłumaczyć tę anomalię?
Trzymają nas w garści
Marek Sawicki twierdzi, że to skutek kryzysu finansowego. Otóż wiele polskich zakładów mięsnych ma problemy z otrzymaniem w kraju krótkoterminowych kredytów. W tej sytuacji są zmuszeni do korzystania z oferty zagranicznych banków branżowych, ale ich właścicielami są zazwyczaj zachodni rolnicy i należące do nich zakłady mięsne. - Ale gdy ktoś podpisze z nimi umowę kredytową, podpisuje także zobowiązanie do odbierania mięsa z ich rynku. W tej sytuacji zakład nie kupuje mięsa polskiego - tłumaczy minister Sawicki.
Ministerstwo rolnictwa będzie badać sytuację pod względem prawnym, ale jeśli takie klauzule w umowach kredytowych nie będą łamały unijnego prawa, niewiele będzie można zrobić. Poza tym pamiętajmy i o tym, że za bankami z Niemiec czy Danii stoi także silne lobby mające duże wsparcie w rządach i instytucjach europejskich i z tego powodu nie muszą one się za bardzo obawiać reakcji Polski.
Trzeba też pamiętać i o tym, że cały czas konkurencyjna jest cena mięsa z zagranicy. To wynika ze struktury hodowli, bo w zachodniej Europie przeważają wielkie fermy hodowlane, gdzie koszty produkcji kilograma mięsa są niższe niż w naszym kraju. W efekcie możemy się spodziewać, że także w tym roku import wieprzowiny będzie znacznie wyższy od jej eksportu - a ceny skupu będą co najwyżej na mniej więcej takim poziomie jak teraz. Rolnicy nie bardzo też wierzą w zwyżki cen przed Świętami Wielkanocnymi, choć w tym czasie zawsze rośnie popyt na mięso. Jednak już w grudniu ub.r., czyli przed Bożym Narodzeniem, nie było widać świątecznej koniunktury. Na przełomie marca i kwietnia będzie pewnie podobnie. Dlatego irytację rolników budzi to, że w czasie gdy oni wciąż dostają niewiele za swoje tuczniki, ceny gotowych produktów mięsnych idą do góry. Przetwórnie tłumaczą, że ich rentowność i tak jest niska, a muszą sobie radzić z rosnącymi kosztami zakupu energii czy paliw.
Działajmy razem
Zdaniem ministra Marka Sawickiego, nasi rolnicy mogą sami przeciwdziałać, przynajmniej częściowo, negatywnym skutkom sytuacji na rynku mięsnym. Najlepszym sposobem byłoby ściślejsze współdziałanie hodowców trzody chlewnej choćby w ramach grup producentów rolnych. Takie grupy mogłyby lepiej współpracować z polskimi bankami spółdzielczymi, bo większy podmiot jest wiarygodniejszym partnerem dla każdego banku i łatwiej mu uzyskać także kredyt. Grupa, dzięki obniżeniu kosztów, mogłaby być także bardziej konkurencyjna na rynku. - To prawda, bo sporo można zaoszczędzić choćby na kosztach zakupu pasz. W przypadku, gdy takie zakupy robi duża grupa, może uzyskać korzystne rabaty. Nie mniejsze znaczenie ma także możliwość podpisywania dużych kontraktów na dostawy mięsa do największych zakładów mięsnych, co zapewnia pewną stabilizację cen - uważa ekonomista Andrzej Jurecki, który współpracuje z kilkoma grupami producentów rolnych.
Niestety, pozycja polskich hodowców trzody nigdy nie będzie tak mocna jak ich konkurentów z Zachodu. Tam rolnicy są także współwłaścicielami zakładów mięsnych i nawet w sytuacji, gdy spadają ceny tuczników, mogą sobie rekompensować te straty (przynajmniej częściowo) wpływami z przetwórstwa mięsa. To podobny system, jaki w Polsce obowiązuje w przypadku spółdzielczości mleczarskiej, gdzie rolnicy są współwłaścicielami zakładu. Ale gdy w latach 90. prywatyzowano państwowe zakłady mięsne, sprzedawano je z pominięciem rolników, którym nikt nie zagwarantował nabycia znaczących pakietów udziałów w przetwórniach mięsa. Inna sprawa, że kolejne rządy niespecjalnie musiały się tym przejmować, gdyż po drugiej stronie miały niezorganizowanych rolników, którym w takim rozproszeniu trudno byłoby zdobyć nawet kapitał potrzebny do tego, aby stać się współwłaścicielem zakładu mięsnego. Mamy więc coś w rodzaju sytuacji bez wyjścia, bo rolnicy cały czas będą tylko petentami w kontaktach z masarniami.
- Jeśli sytuacja na rynku się nie zmieni, to rolnicy będą masowo rezygnować z hodowli świń - uważa Mirosław Piętka. - Ja z przemysłowej hodowli zrezygnowałem już kilka lat temu, gdy ceny mięsa też gwałtownie spadły. Teraz mam tylko kilka tuczników na własne potrzeby i ani myślę o rozszerzeniu produkcji - tłumaczy rolnik.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik 2010-02-23

Autor: jc