Karetką na śniadanie
Treść
MSZANA DOLNA. Synowie dyrektora szpitala dezorganizują pracę podstacji pogotowia
unkowego
Podstacja pogotowia, podlegająca Szpitalowi Powiatowemu w Limanowej i tamtejszy oddział ratunkowy, przejęła w Mszanie Dolnej część kontraktu opieki całodobowej z miejscowego ośrodka zdrowia. W podstacji cały czas stacjonuje jedna karetka wypadkowa z limanowskiego pogotowia i polonez transportowy. W czasie, kiedy ośrodek zdrowia jest zamknięty, czyli od godz. 18 do 8 rano, dyżury przy ośrodku pełni lekarz, mając do dyspozycji poloneza z kierowcą.
Według obowiązujących standardów, samochód ma być w pełnej gotowości pod ośrodkiem zdrowia w czasie dyżurów, odpowiednio sprawdzony technicznie i zaopatrzony w paliwo. Tak przynajmniej jest w samej Limanowej, gdzie tamtejszy Szpitalny Oddział Ratunkowy pełni podobne dyżury.
W Mszanie Dolnej panują jednak inne porządki. Synowie dyrektora spóźniają się do pracy, dyktują, kiedy i z kim będą jeździć. Zdarzyło się, że odmówili wyjazdu do chorego. Bywa, że jeśli chcą wyjść wcześniej i lekarz im odmówi zgody, rzucają kartą drogową.
- Karetka, kiedy nie pełni dyżuru od 8 do 18, powinna stać przy Ośrodku Zdrowia w Mszanie Dolnej. Jest dla niej przygotowane miejsce pod ośrodkiem, lecz z reguły tam nie parkuje. Stoi pod domem dyrektora, bo synowie dojeżdżają nią do pracy, lub jeżdżą gdzie chcą - mówi inny z pracowników pogotowia, który - jak wszyscy - twarzy nie pokaże.
Dowodem jazdy poza godzinami pracy jest kolizja, do której doszło 27 czerwca po południu, kiedy jeden z synów dyrektora jadąc karetką nie wyhamował i wjechał w tył samochodu jadącego przed nim. Wtedy rozbił lampę, został ukarany mandatem, a dwie osoby z poszkodowanego auta z bólem kręgosłupa skierowano na izbę przyjęć do Limanowej.
W dokumentach, do których udało się nam dotrzeć, jest zapisany przebieg nocnej pracy mszańskiego zespołu przy ośrodku zdrowia. W jednym z nich opisany jest przypadek, kiedy nie było akurat w Mszanie karetki wypadkowej, gdyż jej załoga pojechała do chorego. Pomoc potrzebna była innemu pacjentowi, w Rabie Niżnej, u którego zachodziło podejrzenie udaru mózgu. Pogotowie poprosiło więc w zastępstwie lekarza z opieki całodobowej. Ten bez problemów pojechał na miejsce, ale swoim prywatnym samochodem, ponieważ kierowca poloneza odmówił wyjazdu. Przyczyną odmowy był... brak paliwa w karetce. Kiedy dyżur się skończył, syn dyrektora spokojnie poszedł do domu, zostawiając samochód bez benzyny. Fakt ten został zgłoszony przez następcę i odnotowany.
W dokumentach jest również opisana sprawa spóźnień dyrektorskich synów do pracy, które zgłaszał lekarz dyżurny: "O godzinie 18:30 brak kierowcy obsługującego karetkę, chociaż powinien się stawić o godzinie 18:00".
Innego dnia, o godzinie 18.18 również został zgłoszony brak kierowcy, który przyszedł do pracy dopiero o 18.45. Spóźnienia miały również miejsce, kiedy jeden z synów pracował jeszcze w Limanowej jako kierowca karetki w stacji dializ. Do pracy miał przyjść o 4.30 i wyjechać po pacjentów. O 5.15 z bazy transportu zadzwonił stróż z informacją, że kierowca się nie zgłosił, o godzinie 6 nadal go nie było. W kilka dni po tym zdarzeniu syn dyrektora został przeniesiony do pracy w karetce w Mszanie, bliżej domu, gdzie mieszka.
- Wieczorem, kiedy synowie pełnią dyżury, często pod ośrodek zdrowia przychodzą ich koledzy. Tańczą, palą papierosy, skaczą po murkach. Po czym są rozwożeni karetką do domu - opowiada zbulwersowany, chcący zachować anonimowość pracownik pogotowia.
Są dokumenty potwierdzające, że syn dyrektora dzwoniącym osobom proszącym o pomoc mówił, że lekarz bada pacjenta. Jednocześnie informował, by dzwonić na nr 999 w Limanowej, lub wyznaczał czas, kiedy to jeszcze raz muszą zadzwonić. Dyspozytor w Limanowej wysłuchiwał pretensji i awantur, które robili dzwoniący pacjenci. W późniejszej rozmowie limanowskiego dyspozytora z dyżurującym lekarzem w Mszanie okazało się, że lekarz nic nie wiedział o odmowie wezwań.
- Cała ta sytuacja nas denerwuje. Oni we dwóch psują wizerunek pogotowia, na który my pracujemy od lat - dodaje jeszcze inny, starszy stażem pracownik SOR.
Wczoraj dodzwoniliśmy się do Macieja Roga, jednego z synów dyrektora szpitala, który stwierdził, że o odmowach przyjęć wezwań nic nie wie, ponieważ to lekarz odbiera telefony. Obecność karetki pod domem wyjaśnił przyjazdem na śniadanie na dziesięć minut przed podróżą do bazy w Limanowej. Nie mógł sobie przypomnieć też wycieczek karetką jego, lub brata ze znajomymi.
Zaraz potem zapytał, skąd posiadamy jego numer telefonu i w ogóle zabronił cytowania jego słów wcześniej wypowiedzianych. Powiedział, że wywiadu może udzielić, ale tylko osobiście. Zadzwoniliśmy do dyrektora Antoniego Roga z pytaniem, czy jazda do domu samochodem i podejmowanie przez kierowców decyzji, kogo będą wozić, wynika z umowy, jaką podpisali kierowcy ze szpitalem? Dyrektor odpowiedział, że rozmawiać nie będzie, ponieważ nie zna rozmówcy jako dziennikarza, a tylko jako fotoreportera.
Dodał, że sprawę uzyskania prywatnego numeru jego syna i nachodzenie jego rodziny odda do prokuratury.
Maciej Róg kłamał, że karetka stała pod domem jego o rodziców tylko dziesięć minut. Stała dużo dłużej. Poinformował nas o tym postoju jeden z mieszkańców Mszany, obserwujący od dawna te praktyki. Zdążyliśmy dojechać spokojnie z Limanowej, poczekać dłuższą chwilę i wykonać zdjęcie.
Kuba Toporkiewicz, Wojciech Chmura warto wiedzieć
Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, z funkcji wicedyrektora ds. medycznych Szpitala Powiatowego w Limanowej zrezygnował dr Artur Kalita. Był odpowiedzialny za sprawy leczenia pacjentów nie tylko na oddziałach zamkniętych szpitala, ale również za ratownictwo medyczne, prowadzone przez Szpitalny Odział Ratunkowy i Pogotowie Ratunkowe z podstacjami.
"Dziennik Polski" 2006-08-23
Autor: ea