Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kamiński i Tusk oko w oko

Treść

Z posłem Zbigniewem Wassermannem (PiS), członkiem hazardowej komisji śledczej, rozmawia Artur Kowalski
Jakie wątpliwości miałaby rozwiać konfrontacja przed hazardową komisją śledczą premiera Donalda Tuska z byłym szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariuszem Kamińskim?
- Mieliśmy dwa spotkania premiera Tuska z Mariuszem Kamińskim. 14 sierpnia ubiegłego roku odbywa się spotkanie, kiedy do premiera dociera informacja z CBA, że afera ma miejsce, kto jest jej uczestnikiem oraz że opracowywany jest prawno-karny ogląd tej sprawy. A pan minister Kamiński prosi, żeby pan premier podjął działania zabezpieczające, bo inaczej może dojść do straty rzędu 500 mln zł na rzecz Skarbu Państwa. I drugie spotkanie - wrześniowe, kiedy się okazuje, że doszło do przecieku. Wszystko na to wskazuje - myśmy mówili na komisji o aksamitnym przecieku - że przeciek nastąpił w kancelarii pana premiera. Zbiegło się to z pewnymi wydarzeniami, w których bardzo czynnie uczestniczyła prokuratura. Dwa lata prowadziła śledztwo, w którym nic nie robiła. A później nagle, właśnie w kontekście tych wydarzeń, zdecydowała się przedstawić Mariuszowi Kamińskiemu zarzuty popełnienia przestępstwa, wskutek których pan premier, nie wiedzieć dlaczego, odwołuje Mariusza Kamińskiego.
Chodzi o wyjaśnienie okoliczności tych spotkań, czego dotyczyła informacja, o czym była rozmowa, czy premier czytał czy nie czytał pisma i co mówił Mariuszowi Kamińskiemu. Mówię o piśmie, z którego wynikało, że nastąpił przeciek i że Mariusz Kamiński zwraca się z trzema rekomendacjami do pana premiera, żeby podjął odpowiednie działania zabezpieczające. Tam są oczywiste sprzeczności. To są najważniejsze postacie tzw. afery hazardowej i nie wyobrażam sobie zamknięcia postępowania dowodowego bez próby wyjaśnienia tych sprzeczności w drodze stawienia sobie tych osób do oczu.
Postępowanie dowodowe nie jest zamknięte, ale też komisja, choć do końca kwietnia miałaby zakończyć prace, wciąż nie ma dostępu do bardzo ważnych dowodów...
- Myślę, że to jest skandal. Od samego początku zwracałem uwagę, że kapitalne znaczenie dla ustaleń i prac komisji ma dostęp do dowodów "twardych". Nie wywiadów prasowych, telewizyjnych, tylko do dokumentów, które nie pozostawiają wątpliwości, z czym mieliśmy do czynienia. Takimi dokumentami są np. billingi z rozmów telefonicznych. Dlaczego są ważne? Bo pokazują, kto, jaka osoba z imienia i nazwiska, kiedy, pod jaką datą, w jakiej godzinie do kogo telefonowała. Billingi te można podłożyć pod stenogramy z tych rozmów, czyli zapisy rozmowy. Wtedy wiemy już nie tylko, kto do kogo dzwonił, ale także to, co mówił. Mało tego, są jeszcze logowania na stacjach BTS-ów [logowania telefonów komórkowych do nadajników - przyp. red.]. Pozwala to ustalić, skąd ktoś dzwonił. Teraz, kiedy rozmawiamy w Sejmie, to logowanie na BTS pokaże, że w chwili gdy pan ze mną rozmawia, to jest pan w Sejmie. Te dowody są, tylko my ich nadal nie mamy. Te stenogramy, których mogliśmy użyć podczas przesłuchania, powodowały, że świadkowie, którzy w doskonałym humorze i kondycji stawali przed komisją, tracili rezon, tracili pamięć, nie potrafili sobie przypomnieć okoliczności, nie kojarzyli wypowiadanych słów. To pokazuje, jak kapitalne znaczenie miały te dowody.
Dzisiaj natomiast słyszę, że przewodniczący pisze już raport. Zresztą z kim to uzgadniał, jaka jest struktura tego raportu, co w nim uwzględnia? Przecież jeszcze nie jest zamknięte postępowanie dowodowe, przed nami jeszcze kilkunastu bardzo istotnych świadków. Jeszcze może być tak, że będziemy mieli możliwość dokończenia analizy tych materiałów i powiedzieć: "Zaraz, to wszystko było postawione na głowie". Normalnie na końcu słucha się najważniejszych świadków, a nie Chlebowskiego, Drzewieckiego, Szejnfelda. Nie tylko dlatego, że nie było dostępu do stenogramów i billingów, bo myślę, że to nie jest przypadek. Ale także dlatego, że najpierw trzeba było dotrzeć do ich pracowników, zobaczyć, jak były wytwarzane dokumenty, ustalić, dlaczego dochodzi do pewnych absurdów, znikania pewnych rodzajów dokumentów albo pojawiania się dokumentów, które były w ogóle nierejestrowane. Zbadać, dlaczego minister i jego pracownicy mówią: "Podpisaliśmy dokumenty, ale ich treść nie była taka, jaka chcieliśmy, żeby w dokumentach była". To wszystko powinno być rzetelnie wyjaśnione. Do tego jeszcze daleko, a przewodniczący już mówi: "Kończymy sprawę, wszystko jest jasne". Dla kogo?
Skoro te dowody "są", to dlaczego ich nie ma w komisji?
- One są, ponieważ my wiemy, że nagranych jest ponad 200 godzin rozmów. Ale nie ma ich stenogramów. I mamy tego świadomość. Mamy strzępy, mamy bardzo niewielkie ilości tego, co odtajnił Mariusz Kamiński, i to, co było opublikowane w prasie. Natomiast, co gorsza, nie mamy tego nie tylko my, ale i prokuratura. A to źle wróży tej sprawie na każdej płaszczyźnie, także na tej śledczej.
Billingi głównych bohaterów afery hazardowej do komisji jednak trafiły, chociaż nieopracowane...
- Proszę wybaczyć, ale jeżeli ja mam 4,5 tys. stron numerów telefonów, gdzie czasami adresat numeru jest niezidentyfikowany, to cóż mi z takiego zestawienia? CBA, policja, prokuratura, dysponują programami komputerowymi. Przerzucenie tych informacji przez taki program powoduje, że my dosłownie w kilka godzin możemy uzyskać materiał procesowy, gdzie wszystko jest pokazane. I takiego materiału można użyć podczas przesłuchania, a nie 4,5 tys. stron nieopisanych, surowych, nieobrobionych. To świadczy nie tylko o tym, jak potraktowana została komisja, ale także o tym, dlaczego tak została potraktowana.
Powinno chyba wystarczyć, że ktoś w sprawie tych dowodów podejmie odpowiednią decyzję?
- Dwa miesiące temu spotkaliśmy się z prokuratorami. Wytłumaczyłem wtedy panu przewodniczącemu Sekule, co to jest artykuł 10 ustawy o komisji śledczej. On daje nam prawo żądania od prokuratora generalnego przeprowadzenia tych dowodów i udostępnienia komisji analizy z billingów. Nam daje prawo, a po stronie prokuratora rodzi obowiązek. Co się stało przez te dwa miesiące, proszę zapytać pana przewodniczącego. W ubiegłym tygodniu powiedział: "Panie wiceprzewodniczący Arłukowicz, niech pan podejmie działania", a on co? Na co czekał przez te dwa miesiące? A dzisiaj mówi o kończeniu postępowania. Przecież to jest karygodne, to nie jest przypadek.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-03-26

Autor: jc