Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jeden ruch jak pokonanie siebie

Treść

Z Edytą Ropek, zdobywczynią Pucharu Świata we wspinaczce sportowej, rozmawia Piotr Skrobisz Uprawiała Pani siatkówkę, pływanie, lekką atletykę, a jednak ostateczny wybór padł na wspinaczkę sportową. Dlaczego? - Kiedyś myślałam, że przez przypadek, ale w życiu nic w ten sposób się nie dzieje. Ze sportem byłam związana od zawsze, nie wyobrażałam sobie nawet dnia bez jakiejś formy aktywności ruchowej. Próbowałam swych sił w różnych dyscyplinach, starałam się w nich odnaleźć coś swojego, wreszcie, za sprawą koleżanki, trafiłam na wspinaczkową ścianę. Tarnów zawsze był wiodącym w Polsce ośrodkiem tego sportu, była tam i oczywiście jest nadal prężnie rozwijająca się sekcja Tarnovii, nowoczesne ścianki. Miałam wówczas 17 lat, wspinaczka stała się dla mnie formą relaksu, zabawy, miłego spędzania wolnego czasu. Wyniki nie stanowiły jakiegoś priorytetu, bardziej liczyła się frajda, możliwość powalczenia ze sobą, sprawdzenia się w ekstremalnych niekiedy sytuacjach. Wszystko zmieniło się w roku 2000, gdy przekonałam się, że mam do tego sportu predyspozycje, jestem w nim po prostu dobra, a do tego tak mocno we mnie wsiąknął, że mogę się mu poświęcić bez reszty. Zaczęłam inaczej trenować, już pod kątem zawodów i sportowej rywalizacji. Co było momentem zwrotnym, który ostatecznie Panią przekonał? - Co ciekawe, wcale nie jakiś spektakularny sukces. Długo nie przygotowywałam się w ogóle do zawodów, wspinałam się rekreacyjnie. Z biegiem czasu dostrzegłam, iż wspinaczka stała się dla mnie czymś więcej niż tylko formą spędzania wolnego czasu, stała się pasją. A przy okazji, startując w zawodach, przekonałam się, że szalenie pociąga mnie rywalizacja czysto sportowa - bardziej nawet niż wspinanie się po skałkach i pokonywanie dróg o przeróżnej skali trudności. I tak w roku 2000 zaczęła się moja poważna przygoda z tą konkurencją... ...uwieńczona niedawno triumfem w klasyfikacji Pucharu Świata. Długa, dosłownie i w przenośni, była ta droga? - W sylwestra 1999 roku postanowiłam sobie, iż od tej pory trenuję mocno pod kątem zawodów. A że staram się dotrzymywać słowa, nie miałam wyjścia (śmiech). Pierwsze wyniki przyszły nadspodziewanie szybko. Wystartowałam w zawodach rangi Pucharu Polski i o mały włos ich nie wygrałam. Dla środowiska to był szok, nagle okazało się, że dziewczyna praktycznie znikąd potrafi walczyć jak równa z najlepszymi. Nie ukrywam, zmotywowało mnie to dodatkowo do jeszcze cięższej pracy. Zmieniłam metody treningowe, zdobyłam pierwsze mistrzostwo Polski, potem kolejne. Gdy zaczęłam wygrywać niemal wszystkie po kolei zawody w kraju, coraz częściej startowałam za granicą, co jednak wiązało się z ogromnymi wyzwaniami i wyrzeczeniami. Przede wszystkim brakowało pieniędzy, środki otrzymywane z Polskiego Związku Alpinizmu nie wystarczały mi nawet na opłacenie hotelu, nie mówiąc już o locie samolotem. Jechałam zatem na zawody po kilkanaście godzin autobusem, spałam na kempingach. Dziś można powiedzieć, że nie ma tego złego, trudności pomogły ukształtować charakter, ale wówczas piętrzące się przeszkody mogły chyba podłamać? - Pewnie, mogły, ale nigdy nie myślałam, iż skoro mam pod górkę, to muszę zająć się czymś innym, zrezygnować ze swojej pasji. Gdy zaczynałam poważną przygodę ze wspinaczką, musiałam ciągle szukać o niej wiedzy. Jeździłam na zawody nie tylko po to, by rywalizować, ale także po to, aby podejrzeć najlepszych, zobaczyć, jak trenują, co robią, by osiągać mistrzostwo. Nikt mi nie powiedział, jak wyglądają imprezy międzynarodowe, jaki jest na nich poziom, na jakich ścianach się startuje: wszystko musiałam sama odkrywać. Wspinaczka nie była w Polsce popularna, wykwalifikowanych trenerów było niewielu. Przez cztery lata, aż do 2004 roku, tego wszystkiego się uczyłam. Teraz jest pod tym względem zupełnie inaczej. Przywozimy wiedzę, sprzedajemy ją dalej, piszemy sprawozdania, opisujemy zawody, pokazujemy zdjęcia, filmy itd. Nasi juniorzy mogą sobie wyobrazić i zobaczyć na własne oczy, jak wspinaczka wygląda. W klubach pracuje wielu wykwalifikowanych fachowców, są świetne ściany. Co swojego osobistego, wyjątkowego odkryła Pani i wciąż odkrywa we wspinaczce? - Najpiękniejsze w tym sporcie jest to, że uczy pokonywania własnego strachu. Powie to panu początkujący, powie doświadczony zawodnik. Nawet najlepsi, aby wykonać kolejny krok na ścianie czy skałce, muszą się przełamywać, pokonywać jakieś własne bariery, granice. Idziemy dalej, zwalczając strach przed odpadnięciem, walczymy ze swoimi słabościami, lękami i potem to się przekłada na codzienne życie. Zmagamy się nie tylko ze ścianą, przeszkodą, ale także z naszą fizycznością i umysłem. To przedziwny stan, w którym jakby nic wokół nas nie istniało. Każdy krok sprawia ogromną radość, ruch przeczy prawom grawitacji, jest wykonywany wbrew i na przekór strachowi. Gdy się wspinamy, mamy czas myśleć tylko i wyłącznie o wspinaczce, możemy się wyłączyć, zapomnieć o całym świecie, problemach, psychicznie odpocząć. Nie zastanawiamy się, co będziemy robić jutro, czy w pracy spotka nas kolejna przykrość i porażka, tylko myślimy, gdzie najlepiej postawić stopę i się przytrzymać. Nie jest to oczywiście forma ucieczki od zmęczenia fizycznego, bo męczy, i to bardzo, ale to nie jest aż tak istotne. Ważniejsze jest to, że wspinaczka pomaga odczuć samego siebie, pozwala zajrzeć nam w swoje wnętrze. Czy potrafimy sprostać wyzwaniom, jakie stawia przed nami ściana, czy potrafimy pokonać piętrzący się strach, czy potrafimy postawić jeszcze jeden krok, wbrew sobie? I kiedy już dojdziemy do końca, osiągniemy cel, czujemy trudną do opisania euforię, która trwa... szalenie krótko. Błyskawicznie pojawia się tęsknota i pragnienie czegoś więcej, czegoś nowego, trudniejszego. Wspinaczka jest piękna, bo uczy odpowiedzialności za drugiego człowieka. Dzieci, które pierwszy raz przychodzą na ściankę, na samym początku uczą się asekurować partnera. Już na wstępie wiążą się liną z drugą osobą i stają się za nią odpowiedzialne. To od nich zależy, czy zrobi sobie krzywdę, czy nie, czy będzie się cieszyć, czy płakać. Wspinanie to także sport zespołowy, w którym przede wszystkim dbamy o towarzysza. Jak przekonać, zmusić swój organizm, by wykonał jeszcze jeden krok, kiedy ręce i nogi drżą? - "Pokonać siebie" - powtarzamy ten utarty slogan, sami pewnie nawet nie zdając sobie do końca sprawy, co oznacza, jaki jest jego sens. Wydaje mi się, że na ścianie wspinaczkowej można go odnaleźć. Czasami, ba, często wszystko nas boli, wydaje się, że za chwilę odpadniemy, nie mamy już sił, strasznie się boimy, mięśnie mamy napięte do tego stopnia, że przestaje do nich dopływać krew, skutkiem czego całe ciało po prostu drży (w żargonie mówimy wówczas, iż mamy "telegraf"). I kiedy już myślimy, że nic nie możemy zrobić, samą siłą woli wykonujemy ruch do przodu i potem kolejny, kolejny i kolejny. To jest pokonanie siebie. Niby jesteśmy skazani na klęskę, a tu jeden błysk, jedna myśl: spróbuję; nie, że się na pewno uda, tylko spróbuję. Tym samym koniec staje się początkiem drogi, drogi do przezwyciężenia swoich słabości i lęków. Polecam, to naprawdę wspaniałe i trudne do wyrażenia odczucie. Wspinaczka bywa zwalczaniem trudności, pokonywaniem granicy możliwości, barier, które wydawały się być poza zasięgiem. A najbardziej fascynujące w tym jest to, iż jak się nam uda, to chcemy iść dalej, wyznaczyć sobie kolejne cele, dużo bardziej wymagające, rozwijać się. No i nie ma co ukrywać, dzięki temu i w codziennym życiu jest łatwiej. Często w sytuacjach niemal beznadziejnych nie poddajemy się, walczymy i ten pierwszy ruch wykonujemy. Potem kolejne... To sport dla wszystkich? - Każdy może przyjść i spróbować. Oczywiście nie wszystkim się uda, niekiedy nie da się pokonać strachu przed przestrzenią, paraliżuje lęk wysokości. Przeciwwskazaniem są choroby serca, migreny, zawroty głowy. Poza tym jednak nie ma jakiś barier wiekowych czy nawet fizycznych. Wspinanie jest czynnością instynktowną, szczególnie u dzieci, wyróżnia się wręcz nieograniczonym bogactwem układów i form. Rozwija wszystkie cechy motoryczne, koordynację ruchową, siłę, wytrzymałość. Bywa świetnym, bezcennym elementem rehabilitacji osób niepełnosprawnych. Wspinają się niewidomi, wspinają się też ludzie bez kończyn. Brzmi to niewiarygodnie, nielogicznie, bo przecież wydaje się niemożliwe wspinać bez pomocy nogi, a jednak jest prawdziwe. Dla wielu sukcesem jest samo wejście na ścianę, dla innych zrobienie kilku przechwytów, dla jeszcze innych pokonanie całej, trudnej trasy. Jedni przychodzą, by przeżyć przygodę, zaznać smaku sportu ekstremalnego. Drudzy, by podjąć walkę z sobą - i ci zazwyczaj powracają. Jakie cechy są niezbędne, by wspinaczkę uprawiać nie tylko od czasu do czasu, rekreacyjnie, ale poważnie, walcząc o wysokie cele w zawodach mistrzowskiej czy pucharowej rangi? - Ważne są cechy fizyczne - niska waga, gibkość, siła, wytrzymałość. Do tego dochodzi technika, której można się nauczyć. Nawet supersilni i superwytrzymali zawodnicy niewiele jednak osiągną, jeśli nie są kreatywni. Na każdych zawodach mierzymy się przecież z nową drogą, którą musimy rozegrać w głowie niczym partię szachów - przewidzieć, gdzie wejdzie ręka i noga, którędy pobiegnie optymalna trasa. Ogromne znaczenie ma mocna głowa, psychika, umiejętność walki ze stresem. Wspinaczka jest bardziej dla osób śmiałych czy pokornych? - Trudne pytanie, nie wiem, jak na nie odpowiedzieć. Na pewno dla ludzi śmiałych i odważnych, którzy jednak mają w sobie mnóstwo pokory. Do ściany trzeba podchodzić z szacunkiem, bez fałszywej pewności siebie i przekonania o swoich możliwościach. Niekiedy danego dnia nie jesteśmy w stanie przejść pewnej drogi, nie możemy się wówczas obrażać, tylko z godnością odejść i powrócić później. Wszyscy musimy pamiętać też o tym, iż istnieje coś takiego jak etyka wspinania. Zwłaszcza w górach dochodzimy do kresu swych możliwości, wówczas dosłownie i w przenośni nasz los spoczywa w rękach partnera, który nas nie tylko asekuruje na dole, ale i psychicznie wspiera. Posługujemy się mottem: "Wychodzimy razem - wracamy razem", i nie jest to tylko pusty slogan. Naturalne skały czy sztuczne skałki - które dają Pani więcej frajdy? - Nie potrafiłabym wybrać. Trenując na sztucznych ścianach, wymyślamy sobie sekwencje przechwytów, drogi, ruchy, mamy przy tym kapitalną zabawę, bo próbujemy sami, a potem patrzymy, jak z naszymi pomysłami radzą sobie inni. Jest przy tym mnóstwo radości i śmiechu. Uwielbiam rywalizację, pociąga mnie walka o wynik, z bezpośrednim rywalem. Za to wspinaczka w skałkach jest bardziej osobista, intymna, wyciszona, głębsza jeśli chodzi o wewnętrzne doznania. Nie ma za dużo miejsca i czasu na rozmowy, jestem tylko ja i skała, którą staram się przejść. Ma Pani swoją ulubioną trasę, skałkę, miejsce do wspinania? - Paradoksalnie jest tak, że jak pokonujemy jedną, nawet bardziej fantastyczną drogę, to cieszymy się nią przez pięć minut i natychmiast wyznaczamy sobie kolejne cele, szukamy czegoś nowego. Najfajniejsza jest zawsze ostatnia trasa, jaką pokonaliśmy. Mam jednak swoje ulubione miejsce wspinaczkowe, do którego lubię wracać. To stary kamieniołom nad Jeziorem Rożnowskim, jest tam tak pięknie, że za każdym razem odpoczywam, uspokajam się, wyciszam. Ogólnie rzecz ujmując - najwięcej ekscytujących miejsc do wspinania znajduje się w Ameryce, bardzo dużo w Hiszpanii, Francji, północnych Włoszech. Ameryka jest fantastycznym miejscem dla miłośników skałek naturalnych, w Europie priorytetem są raczej zawody na sztucznych obiektach. A Polska? Jest trochę ogródków skalnych w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, okolicach Sudetów. Coś dla siebie znajdą i amatorzy, i profesjonaliści. W ostatnich czasach popularność wspinaczki w naszym kraju zdecydowanie wzrosła, coraz więcej mówi i pisze się o niej w mediach, rekreacyjnie uprawia ją już naprawdę dużo ludzi. Mniej więcej od trzech lat obserwuję na skałach coraz więcej ludzi, niekiedy aż za dużo. Podczas wakacji czy majowego długiego weekendu trzeba odstać swoje w kolejce, by móc się wspiąć. Ja osobiście bardzo lubię odkrywać nowe drogi, marzę o Tajlandii czy greckiej wyspie Kalymnos, uważanej przez wielu za najlepsze miejsce wspinaczkowe w całej Europie. Bardziej fascynuje Panią wysokość skałek czy trudność drogi? - Trudność, czyli układ poszczególnych ruchów, chwytów, ich odległość od siebie. Na jednej skale może być kilka dróg, jedna trudniejsza od drugiej. Wyznacza się linie przejścia, trudność zależy też oczywiście od wysokości i stopnia nachylenia skały w stosunku do pionu. Specjalizuje się Pani we wspinaczce na czas. Skąd taki wybór? - Mam predyspozycje do tej konkurencji i po prostu jestem w niej najlepsza. Lubię takie dynamiczne, szybkie konkurencje, w których jest bezpośrednia rywalizacja sportowa, przeciwnik, który wspina się tuż obok. Uprawiam jednak także wspinaczkę na trudność oraz bouldering. To czasowo absorbujące zajęcia? Jak wyglądają Pani treningi? - Przerwy i czasu wolnego zbyt dużo nie mamy. Tak naprawdę to niemal przez cały rok są jakieś zawody, czy to mistrzowskiej, czy pucharowej rangi. Trzeba się do nich ostro przygotowywać, być nieustannie w formie. Zwykle przez pięć, czasami i sześć dni w tygodniu mam zatem zajęcia czysto wspinaczkowe, do tego dochodzi ogólnorozwojówka, siłownia, basen, bieganie, trekking po górach. Nie ma co ukrywać, to wcale nie jest łatwy chleb, wymaga wielu poświęceń i bardzo ciężkiej pracy. Marzy się Pani występ na igrzyskach olimpijskich? - (śmiech) Wiem, do czego pan zmierza, wszyscy byśmy bardzo chcieli, aby wspinaczka stała się dyscypliną olimpijską. Czy to realne? Tak, są już plany, nawet daleko zaawansowane. Na pewno zostanie zaprezentowana na najbliższych World Games, czyli organizowanych pod patronatem MKOl igrzyskach sportów nieolimpijskich - mających na celu promowanie tych konkurencji, z nadzieją na włączenie ich do programu kolejnej olimpiady. W Tajwanie, gdzie odbędzie się przyszłoroczna impreza, pokazane zostaną wszystkie trzy rodzaje wspinaczki. Najbliżej sukcesu wydaje się być wspinanie na czas ze względu na proste reguły (cztery tory, taka sama droga, możliwość bicia rekordów świata) i łatwy odbiór przez kibiców. Nie mamy oczywiście szans na Londyn, ale w roku 2016 - kto wie? Czy to jako czynny zawodnik, czy też trener chciałabym bardzo poczuć smak igrzysk i olimpijskiego sukcesu. To przecież marzenie każdego sportowca. A jeśli się nie uda? Trudno, będę się nadal wspinać. Chyba zawsze... Dziękuję za rozmowę. Edyta Ropek (ur. 18 listopada 1979 r.) wspinaczkę sportową uprawia od 1996 roku, od początku w barwach Miejskiego Klubu Sportowego Tarnovia. Jest dziś najwybitniejszą w Polsce specjalistką w tej dyscyplinie sportu; ma na koncie tytuł mistrzyni Europy i triumf w Pucharze Świata (oba sukcesy osiągnęła w 2008 r.), srebrny (2007) i brązowy (2005) medal mistrzostw świata, sześć razy stała na podium zawodów PŚ (w tym dwa na najwyższym stopniu, w Tarnowie i włoskim Daone), dziewięć razy zdobywała mistrzostwo Polski. Specjalizuje się we wspinaczce na czas, konkurencji niezwykle szybkiej i widowiskowej, w której wyścig trwa zaledwie kilka sekund, a o sukcesie decydują ich ułamki. Skończyła Uniwersytet Jagielloński; jest magistrem ochrony środowiska ze specjalizacją hydrobiologia. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-12-10

Autor: wa