Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jakie loty Orła z Wisły?

Treść

Cztery triumfy w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, 38 wygranych konkursów, medale mistrzostw i igrzysk olimpijskich, rekordy, wpisy na kartach historii - a wszystko zaczęło się 17 marca 1996 roku, gdy po raz pierwszy stanął na najwyższym stopniu podium pucharowych zawodów. Dziś Adam Małysz zaczyna kolejny sezon startów po okresie trudnym, nieudanym, pozbawionym sukcesów. Z jakim efektem? Za kilka dni, 3 grudnia, najlepszy polski i jeden z najlepszych w ogóle skoczków narciarskich świata skończy 31 lat. Sporo, w elicie trudno szukać zawodników w podobnym wieku, dominują raczej młodsi albo dużo młodsi. Mimo to Małysz wcale nie uważa się za sportowego emeryta. Przeciwnie. Wciąż ma w sobie wielką pasję i głód skakania, wciąż się nim bawi, odnajduje radość i frajdę. Po trudnym roku, w którym nie stanął na podium konkursów Pucharu Świata, odżył. Nowy trener Łukasz Kruczek, powrót starych, dobrych znajomych do sztabu szkoleniowego - wszystko to zaowocowało nowymi nadziejami. Małysz wciąż chce się liczyć w walce o najwyższe cele i udowadniać młodszym kolegom, iż może nie tylko podjąć z nimi walkę, ale i ich pokonywać. W Pucharze Świata zadebiutował w sezonie 1995/1996. Od razu zwrócił uwagę, wielu obserwatorów zaś zauważyło, że ma talent predysponujący go do rzeczy i wyników ponadprzeciętnych. Wielkich. 17 marca 1996 r. w Oslo wygrał pierwszy w karierze konkurs, w kolejnym roku - 18 i 26 stycznia - triumfował w Sapporo i Hakubie. Wydawało się wówczas, iż droga do realizacji wszelkich celów i marzeń właśnie się otworzyła, ale stało się inaczej. Na kilka lat zniknął, nie odnosił żadnych sukcesów, z trudem kwalifikował się do finałowych serii poszczególnych konkursów, w pewnym momencie myślał nawet o zakończeniu kariery. Przełom nastąpił w sezonie 1999/2000. Trenerem kadry został Apoloniusz Tajner, stworzył swoisty team, w którym kluczowe role odgrywali fizjolog Jerzy Żołądź i psycholog Jan Blecharz. Nowe metody szkoleniowe nie od razu, ale z czasem przyniosły fantastyczny efekt. Kolejny sezon był już popisem mistrza z Wisły. Małysz, chociaż nikt na niego nie stawiał, nawet najśmielsi optymiści, w wielkim stylu wygrał Turniej Czterech Skoczni i to był początek. Od tego momentu widok Polaka przeskakującego o kilka długości wszystkich rywali, wprawiającego ich w zdumienie i podziw, stał się niemal codziennością. Nasz reprezentant zwyciężał w konkursach, bił rekordy obiektów, w tym niewiarygodne, nierealne, wydające się poza zasięgiem możliwości. Gdy w Willingen wylądował na 151,5 m, kibice z niedowierzaniem kręcili głowami, a kiedy w Trondheim poszybował 138,5 m, sam Tajner nie mógł w to uwierzyć. W całym sezonie wygrał aż jedenaście pucharowych konkursów, jako pierwszy Polak w historii zdobył Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej PŚ. Wyczyn ten powtórzył w sezonach 2001/2002, 2002/2003 (jako pierwszy zawodnik w dziejach trzy razy z rzędu) i 2006/2007. Ostatni sukces był spektakularny. Większość fachowców w gronie faworytów umieszczało "młodych, gniewnych" skoczków, a tymczasem od stycznia Małysz wygrał aż dziewięć razy, w tym trzy kończące sezon konkursy w Planicy (co nigdy wcześniej nikomu się nie udało). Po drodze zdobył cztery złote i srebrny medal mistrzostw świata (w 2003 r. w Predazzo triumfował zarówno na średniej, jak i dużej skoczni, w obu przypadkach bijąc ich rekordy), był drugi i trzeci w igrzyskach olimpijskich. W minionym sezonie było dużo gorzej, Małysz ani razu nie stanął nawet na podium. Mimo to wiary nie stracił, a w przyszłość spogląda z optymizmem. Kadrę znów prowadzi Polak, Łukasz Kruczek. Do sztabu szkoleniowego powrócił Jerzy Żołądź, na sukcesy skoczków pracuje zespół, w którym nie brakuje psychologa, biomechanika, serwismena. Orzeł z Wisły ponownie chce latać wysoko. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-11-28

Autor: wa