Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jak daleko od PRL?

Treść

Zdjęcie: R.Sobkowicz/ Nasz Dziennik
Pogrzeb Wojciecha Jaruzelskiego przypomniał mi bardzo trafne powiedzenie: gdy rozum śpi, budzą się demony. Nie mam wątpliwości, że w sprawie pogrzebu rozum naszych decydentów zapadł w głęboki sen.
Pozbawiona sensu i rozwagi decyzja o państwowym charakterze pochówku Jaruzelskiego spowodowała, że nagle publicznie wypełzły na powierzchnię komunistyczne demony. Czesław Kiszczak – co to ani ręką, ani nogą nie mógł poruszać, dziarsko maszerował obok Jerzego Urbana, dalej Leszek Miller, który z Jaruzelskiego zrobił – nie wiedzieć czemu – ofiarę stalinizmu, i cała rzesza partyjnych towarzyszy.
Zadałem sobie pytanie, gdzie my jesteśmy, w jakiej Polsce żyjemy, skoro z takimi honorami żegna się człowieka odpowiedzialnego za zniewolenie Narodu, za śmierć robotników Wybrzeża, za stan wojenny, człowieka oddanego i służącego sowieckiej władzy. Dlaczego? Trudno zrozumieć, dlaczego Bronisław Komorowski, przemawiając podczas Mszy św. w katedrze polowej Wojska Polskiego, adresował do Jaruzelskiego słowa przedwojennej żołnierskiej pieśni: „Śpij, kolego, w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie”. Czyim Jaruzelski był kolegą? Żołnierzy Wyklętych? Może gen. Andersa, którego grób na Monte Cassino omijał szerokim łukiem? Jaka Polska ma mu się przyśnić? Może ta ludowa, a może jako republika sowiecka?
A ja w dalszym ciągu zadaję sobie pytanie bez odpowiedzi. Dlaczego nie rozliczono w sensie politycznym i prawnym komunistycznej władzy? Dlaczego nie ponieśli najmniejszych konsekwencji za zbrodnie funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, ZOMO czy ORMO? Dlaczego żaden prokurator, sędzia nawet dyscyplinarnie nie odpowiadał za swoje decyzje i wyroki z czasów PRL, a w stanie wojennym w szczególności? Dlaczego czyniono wszystko, by w procesach lustracyjnych uwolnić od kłamstwa tajnych współpracowników SB? Dlaczego nie uczyniono nic, aby przynajmniej w minimalnym stopniu zadośćuczynić ofiarom komunistycznych represji? Co z dekomunizacją? Tych pytań jest znacznie, znacznie więcej.
Od jednego z młodych dziennikarzy już po pogrzebie usłyszałem słowa: „Czy ta uroczystość w PRL-u byłaby inna?”. No właśnie, chyba nie! Na pewno byłaby kompania honorowa, sztandary, salwy i rzesze zatroskanych towarzyszy tak jak 30 maja na warszawskich Powązkach Wojskowych.
Janczarzy władzy
Zapomnijmy o tym ponurym wydarzeniu, bo oto świętujemy 25-lecie wolnych (częściowo) wyborów, 25-lecie wolności. Uroczysta gala, konferencje z udzia- łem prominentnych gości z prezydentem Barackiem Obamą na czele. A ja przy tej okazji zadaję sobie ponownie retoryczne pyta- nie, jak dziś jesteśmy daleko od Polski Ludowej? Na pewno – moim zdaniem – jeśli chodzi o wymiar sprawiedliwości ta przestrzeń jest niewielka.
Dlaczego tak uważam? Bo dobrze pamiętam prokuratorów i sędziów z tamtego okresu.
Prokuratura hierarchicznie podporządkowana, tu w ścisłej współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa budowano zarzuty, zarządzano przeszukania, stosowano tymczasowe aresztowanie, sporządzano akty oskarżenia. W każdej prokuraturze wojewódzkiej działały zespoły zajmujące się sprawami politycznymi. Ten najbardziej znany był w Warszawie pod kierunkiem prokurator Wiesławy Bardonowej. To prokurator miał władzę nad prowadzonym postępowaniem, on cenzurował korespondencję, zezwalał albo nie na dostarczanie paczek żywnościowych, z odzieżą, książkami, decydował o zezwoleniach na widzenie z aresztowanym. To byli często doświadczeni prawnicy, musieli zdawać sobie sprawę z naciąganych konstrukcji prawa stanu wojennego. Oni jednak byli posłuszni decyzjom swoich szefów, a ci z kolei wykonywali polecenia zwierzchników politycznych. Strategiczne decyzje o najpoważniejszych śledztwach zapadały w gabinetach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Komitetu Centralnego PZPR.
Ja i moi koledzy obrońcy w procesach politycznych nie mamy dobrych doświadczeń ze spotkań w prokuraturze. Traktowano nas jak intruzów albo wręcz jako wrogów socjalizmu i Polski Ludowej; między innymi taką notatkę o sobie znalazłem w jednej z teczek w Instytucie Pamięci Narodowej. Byli jeszcze sędziowie, to osobny rozdział peerelowskiego wymiaru sprawiedliwości. Niektórzy z nich mawiali o sobie „my sędziowie nie od Boga”. To prawda, od Boga na pewno nie byli, za to byli całkowicie do dyspozycji władzy ludowej. Musiał zapaść wyrok skazujący, jeśli prokurator wniósł akt oskarżenia. Nadgorliwość tych panów była nieprawdopodobna, wydawali wyroki, które przekraczały prokuratorskie żądania.
Niechlubnie zapisało się wielu sędziów sądów pracy. Szczegól- nie dotkliwą represją stanu wojennego było pozbawianie pracy członków „Solidarności”. Poszukiwanie sprawiedliwości przed sądami pracy kończyło się utrzymaniem decyzji pracodawcy, przecież – zdaniem sądu – to pracodawca ma suwerenne prawo doboru kadry pracowniczej.
Przykładów sędziowskiej dyspozycyjności mogę podać wiele. Jeden przypadek utkwił mi w pamięci. Oto do warszawskiego sądu bezpieka przyprowadziła pięcioro studentów. W mieszkaniu jednego z nich znaleziono kilkadziesiąt podziemnych ulotek. I to wystarczyło, by zatrzymać czterech kolegów właściciela mieszkania, stawiając zarzut działania w celu wywołania publicznego niepokoju. Rozumowanie esbeków było proste, skoro w mieszkaniu znaleziono ulotki, to znaczy, że zamierzali je rozpowszechniać. Bez żadnych dowodów warszawska sędzia skazała całą piątkę, każdego na dwa lata pozbawienia wolności. Przez litość nie podam jej nazwiska, dalej wydawała wyroki, tym razem ku chwale III Rzeczypospolitej.
Wielokrotnie rozmawialiśmy o potrzebie przeprowadzenia lustracji w środowisku sędziowskim, o potrzebie odsunięcia od wyrokowania tych, którzy sprzeniewierzyli się sędziowskiej niezawisłości i niezależności. Opór był nie do pokonania, jeszcze dziś słyszę słowa prof. Adama Strzembosza – I prezesa Sądu Najwyższego, że „środowisko sędziowskie samo się oczyści”. No, się oczyściło!
W imieniu Rzeczypospolitej
Prezes Strzembosz przekonywał, napisał to także w opracowaniu dotyczącym sędziów warszawskich, że zachowywali się godnie, że było wiele wyroków uniewinniających. Widać byłem marnym adwokatem, skoro nie udało mi się uzyskać uniewinnienia choćby jednego działacza podziemia. Nie słyszałem, aby którykolwiek sędzia stanu wojennego odszedł z zajmowanej funkcji, no, chyba że na „zasłużoną” emeryturę. To samo dotyczy prokuratorów. Proszę mi wierzyć, że doznałem małego szoku, gdy orzekając w Trybunale Konstytucyjnym, zobaczyłem występującego w imieniu Prokuratora Generalnego III RP faceta, który w słynnym zespole Bardonowej zaciekle walczył z ludźmi podziemia niepodległościowego. Zapowiedziałem prezesowi Trybunału, że jeśli ten prokurator pojawi się na sali, ja ostentacyjnie wyjdę z rozprawy. Na szczęście ten człowiek nie pojawił się więcej przed Trybunałem.
Skutki tej sędziowskiej „transformacji” – niestety – odczuwamy dziś. Skąd – po 25 latach „złotego wieku”, jak powiedział Bronisław Komorowski – biorą się tacy sędziowie jak pan Tuleya, któremu działania CBA przypominają stalinowskie czasy? Co on może wiedzieć o tamtych metodach, chyba że od rodziców, którzy – o ile wiem – w bezpiece robili? Co mam powiedzieć o sędzi Rysińskim z warszawskiego Sądu Apelacyjnego, który uniewinnia p. Sawicką, bo dowody są z „zatrutego drzewa”, albo o wybitnym przedstawicielu wymiaru sprawiedliwości z Wrocławia, któremu dokładnie wszystko się pomieszało i skazał grupę młodych ludzi protestujących przeciwko gloryfikowaniu stalinowskiego ideologa Zygmunta Baumana? Chciałoby się zawołać: „panie sędzio, żyjemy w wolnej Polsce, każdy ma prawo do wyrażania swoich poglądów (to art. 54 Konstytucji RP), a propagowanie ideologii komunistycznej to przestępstwo (art. 256 kk), niech pan się zajmie Baumanem”.
Dlaczego są takie wyroki, które niewiele mają wspólnego z wymiarem sprawiedliwości, ale są przyjmowane z zadowoleniem przez władzę. Nie wyobrażam sobie, by dziś sędziowie byli wzywani do gabinetów prezesów po odpowiednie instrukcje. Takie wyroki wynikają z ich własnej potrzeby, takie wyroki z własnej perspektywy uważają za słuszne. I znów pytanie dlaczego? Bo z władzą należy żyć w pełnej zgodzie, bo wyroki mają być takie, żeby władzy się podobały, a moja kariera zawodowa pójdzie do przodu. I to jest totalne wypaczenie wymiaru sprawiedliwości. Sędzia, który w ten sposób myśli, powinien jak najszybciej zrezygnować z zawodu. Pamiętajcie, młodzi sędziowie, że wyroki wydajecie w imieniu Rzeczypospolitej, że stanowicie podstawowe ogniwo ochrony naszych obywatelskich praw i wolności.
Wiesław Johann
Autor jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.
Nasz Dziennik, 9 czerwca 2014

Autor: mj