Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Instrukcja jest, samolotu nie było

Treść

10 kwietnia, w dniu wylotu rządowego tupolewa do Smoleńska, na warszawskim wojskowym Okęciu nie podstawiono maszyny rezerwowej. To złamanie tzw. instrukcji HEAD, określającej procedury bezpieczeństwa przewozów VIP-ów, zatwierdzonej w ubiegłym roku przez ministra obrony narodowej Bogdana Klicha.
Przed każdym wylotem z VIP-ami na pokładzie samolot jest oblatywany, sprawdzany i nieustannie pilnowany. Sprawdzani są też członkowie załogi. Takie same procedury obowiązują wobec tzw. maszyny rezerwowej. Jak deklaruje płk Ryszard Raczyński, szef 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, procedury te zostały zachowane w przypadku przygotowania rządowego tupolewa, który 10 kwietnia leciał na uroczystości katyńskie. Pułkownik Raczyński w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" przyznał jednak, że 10 kwietnia specpułk nie zapewnił żadnej maszyny rezerwowej, ponieważ tego dnia niczym takim nie dysponował. - Jeżeli mamy taką możliwość, to przed startem wystawiamy dwa samoloty: główny i zapasowy. Kiedy miał lecieć Tu-154M, to był tylko on - przyznaje Raczyński. Procedury, jakim poddaje się maszynę i jej załogę, określa tzw. instrukcja HEAD, wewnętrzna instrukcja zatwierdzona w 2009 r. przez ministra obrony narodowej Bogdana Klicha na mocy decyzji nr 184 szefa MON z 9 czerwca 2009 r. w sprawie wprowadzenia do użytku w lotnictwie Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej "Instrukcji organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD". To dokument określający procedury przewożenia najważniejszych osób w państwie. Instrukcja wskazuje m.in., z jakich lotnisk można korzystać w realizacji tych lotów, kto ma nadzorować ich wykonywanie, wskazuje też, że lot nie może być wykonywany poniżej parametrów minimalnych. Powtarza też zapis z 2004 r. (chodzi o porozumienie MON z Kancelariami Sejmu, Senatu, Prezydenta i premiera odnośnie do organizacji transportu lotniczego), że przygotowanie lotów VIP-owskich pozostaje w koordynacji szefa kancelarii premiera.
Prokuratura nie zamierza jednak przesłuchać Tomasza Arabskiego, szefa kancelarii premiera, oraz Bogdana Klicha, ministra obrony narodowej. - Ponieważ nie ma obecnie wystarczających dowodów, by formułować wnioski o odpowiedzialności pewnych osób w Polsce lub w Rosji w sprawie przygotowania lotu do Smoleńska - tłumaczy. Prokuratura powołuje się tu na wypowiedź płk. Ireneusza Szeląga, szefa wojskowej prokuratury okręgowej, który na jednym z posiedzeń sejmowej komisji sprawiedliwości mówił, iż w tej chwili nie jest to brane pod uwagę. Szeląg stwierdził też, że nie ma obecnie wystarczających dowodów, by formułować wnioski o odpowiedzialności jakichś osób w Polsce lub w Rosji w sprawie przygotowania lotu do Smoleńska.
Jak podkreśla Antoni Macierewicz, szef Parlamentarnego Zespołu ds. Wyjaśnienia Katastrofy Smoleńskiej, decyzja Klicha o wydaniu instrukcji ma moc prawną.
- Jest to sprawa bezdyskusyjna. Ta instrukcja składa generalną odpowiedzialność za przyznawanie, zamawianie statków powietrznych w ręce szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. A ponieważ to szef MON podpisał się pod decyzją, to ponosi odpowiedzialność za działanie służb sprawujących pieczę nad całością organizacji lotu; i ponieważ to szef kancelarii premiera "koordynuje" zamówienia na rejsy VIP-ów, to właśnie Arabski odpowiada za organizację wylotu delegacji prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska 10 kwietnia. Dziwię się, że kwestii tej nie podnoszą prokuratorzy - mówi Antoni Macierewicz, deklarując, że sprawę tę Zespół przedstawi w swoim sprawozdaniu. - Na pewno będzie to przedmiotem naszych rozmów z ministrem Klichem i panem Arabskim - podkreśla polityk PiS.
Ministerstwo Obrony Narodowej twierdzi, że instrukcja HEAD podaje tylko to, jak organizować loty z VIP-ami, nie mówi nic, jak ma je organizować minister Klich. Ale to w końcu on wydał decyzję, na mocy której instrukcja powstała. - Jednak to jest decyzja wprowadzająca w życie instrukcję HEAD. Czyli, jak ją zorganizować, jak mają się zachować kancelarie, a nie, jak się zachowuje MON. Ta decyzja nie mówi ani słowa o odpowiedzialności ministra - zaznacza Janusz Sejmej, rzecznik resortu. - Minister uporządkował i unormował sprawę związaną z przygotowaniami do tego typu lotów przez poszczególne kancelarie - dodaje. - Trudno przyjąć, że odpowiedzialności nie ponosi osoba, która najpierw tworzy przepis, a potem go nie przestrzega. To jest absurdalne tłumaczenie. Czy jeżeli Sejm uchwala jakąś ustawę, to oznacza, że ona nie obowiązuje? - pyta Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej. - Tę instrukcję wykonują przecież służby, które podlegają panu ministrowi. Jeżeli więc te służby jej nie wykonały, odpowiada za to ich przełożony - tłumaczy.
Jak zauważa dr Ireneusz Kamiński z Instytutu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, każdy organ, który wydaje decyzję - niezależnie czy jest to organ kolegialny, czy też jest to jedna osoba - jest jej autorem i jako taki ponosi tego konsekwencje prawne, a czasami też - polityczne.
Kiedy MON załata dziurę?
Po katastrofie pod Smoleńskiem w 36. SPLT do dyspozycji VIP-ów pozostał jeden Tupolew 154. W lipcu tego roku maszyna miała wrócić z remontu w rosyjskich zakładach Aviakor w Samarze. Termin ten został przesunięty na koniec sierpnia br. - jak zaznacza Raczyński - z powodu przedłużających się prac remontowych. Tu-154M to jedyna maszyna w zasobach specpułku, która może zabrać na pokład 4-osobową załogę oraz od 80 do 100 pasażerów. To także jedyny samolot, którego zasięg przekracza 6 tys. kilometrów. Do dyspozycji specpułku są jeszcze cztery jaki o zasięgu do 1,8 tys. km, z czego dwa to maszyny 30-letnie, a ich resurs kończy się już za 2 lata. Takie samoloty mogą zabierać np. tylko od 16 do 20 pasażerów. W wyposażeniu specpułku znajdują się też śmigłowce i transportowe bryzy o zasięgu ok. 1,4 tys. kilometrów. Oznacza to, że właściwie nie mamy obecnie średnio- i długodystansowych samolotów. Wprawdzie MON deklaruje, że od czerwca br. polscy politycy mają do dyspozycji dwa Embraery 175 wypożyczone od Polskich Linii Lotniczych LOT na 4 lata, z możliwością skrócenia tego okresu w przypadku wcześniejszego zakupu innych. Zabierają one na pokład 82 pasażerów, ale mają zasięg tylko do ok. 2,6 tys. kilometrów. Podobnie jak jaki nie są w stanie lecieć na długich dystansach bez tzw. międzylądowania. Ponadto są to samoloty cywilne, które nie mogą lądować, np. na lotniskach wojskowych czy w strefie działań wojennych. - Nie wyobrażam sobie, żeby LOT, które dysponują cywilną załogą, woziły polityków, np. w miejsca objęte konfliktem zbrojnym. W dodatku przewozy kosztują więcej, bo trzeba zapewnić dodatkowe środki bezpieczeństwa realizowane w nietypowy sposób - mówi Szeremietiew. MON przyznaje, że zamierza kupić nowe samoloty do dyspozycji VIP-ów. Resort potwierdza, iż dobiega końca opracowywanie koniecznych parametrów maszyn. Nie informuje jednak, czy będą to maszyny dalekiego zasięgu. - Wstępne założenia do przetargu są opracowywane, przygotowujemy wstępne warunki techniczne. Stosowna komisja działa w resorcie obrony od kilku miesięcy. Pracuje w porozumieniu z czterema kancelariami: premiera, prezydenta, Sejmu i Senatu, które będą dysponentem nowych maszyn - tłumaczy Sejmej.
Nikt nie ma wątpliwości, że stan polskiej floty powietrznej nie jest najlepszy i że maszyny powinny być wymienione, a pod względem technicznym samoloty znajdujące się do dyspozycji specpułku znacznie odbiegają od zagranicznych standardów. Maszyny, które ma m.in. prezydent USA, mogą tankować w powietrzu, dzięki czemu ich zasięg jest praktycznie nieograniczony. Tymczasem polskie jednostki w trakcie podróży w odległe rejony globu zmuszone są do międzylądowań. Ponadto elektronika na pokładzie amerykańskiego Air Force One jest specjalnie ekranowana przed impulsami elektromagnetycznymi. Dodatkowo maszyny są wyposażone w zaawansowany sprzęt komunikacyjny, co pozwala im funkcjonować jako mobilne centra dowodzenia.
Anna Ambroziak
Nasz Dziennik 2010-08-11

Autor: jc