Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gorycz, żal i rozczarowanie po meczu z Austrią

Treść

Howard Webb nas skrzywdził, ale nie tylko przez angielskiego arbitra polscy piłkarze praktycznie stracili szansę awansu do ćwierćfinału mistrzostw Europy. Patrząc i oceniając bez emocji, w czwartkowy wieczór nasi zawiedli i jeśli już do kogoś mogą mieć pretensje - to przede wszystkim do siebie. Euro 2008 okazało się trzecią wielką imprezą z rzędu, na której Polakom przyszło rozegrać mecze otwarcia, o wszystko i o honor. Chyba że w poniedziałek wydarzy się coś nieprawdopodobnego. Przeglądając wczoraj internetowe fora kibiców, można było odnieść wrażenie, że od czwartkowego wieczoru Webb stał się w Polsce wrogiem publicznym numer jeden. Na popularnej stronie "nasza-klasa" co chwilę pojawiały się jego zdjęcia z wymierzonym w głowę celownikiem, listy gończe, nekrologi i inne bardziej lub mniej wyszukane dzieła sfrustrowanych i zawiedzionych młodych sympatyków naszej reprezentacji. Jako "wyjątkowo szpetną" sędziowską pomyłkę określił nawet premier Donald Tusk. Emocje długo nie opadały i można to zrozumieć. W 92. minucie czwartkowego meczu Webb skrzywdził (lub okradł, jak uważa wielu kibiców) polską drużynę, dyktując dla Austriaków rzut karny za zagranie, którego 9 na 10 arbitrów w ogóle by nie zauważyło. Ba, w Anglii, ojczyźnie arbitra, nikt, dosłownie nikt nie zdecydowałby się na podobny krok, tym bardziej w doliczonym czasie gry, przy wciąż nierozstrzygniętym wyniku. Sędzia niby mógłby się bronić, mówiąc, że Mariusz Lewandowski pociągał za koszulkę Sebastiana Proedl i pewnie można by mu przyznać rację, gdyby nie fakt, iż podobnych sytuacji w trakcie meczu bywają dziesiątki. Gdyby więc iść tokiem rozumowania Webba - sędziowie winni dyktować w każdym spotkaniu po kilkanaście "jedenastek". Absurd. Pomyłka, koszmarna, krzywdząca pomyłka Webba wypaczyła wynik meczu, ale nie była jedyną przyczyną niepowodzenia Biało-Czerwonych. Polacy w czwartek niestety znów zawiedli, grając przyzwoicie jedynie przez kilkadziesiąt minut drugiej połowy. Utrzymywali wtedy rywala z dala od naszej bramki, kontrolowali przebieg boiskowych wydarzeń i bronili się mądrze. Wcześniej jednak było źle, bardzo źle i fatalnie. Gdyby nie Artur Boruc, przeciętni przecież rywale prowadziliby po pół godzinie co najmniej 3:0 i... nikt nie pomstowałby na Webba. Nasz bramkarz heroicznie naprawiał straszne błędy kolegów z linii defensywnych, obronił trzy sytuacje sam na sam i szereg innych, groźnych strzałów rywali. Przez pierwsze 30 minut gry Polacy byli bezradni jak dzieci we mgle i ten okres zakończyli... zdobywając bramkę. To był prawdziwy paradoks. Bramkę zdobył Roger Guerreiro (ze... spalonego, jak się okazało) i tym samym stał się pierwszym polskim zdobywcą bramki w finałach mistrzostw Europy - przeszedł do historii i do tego został uznany za najlepszego gracza meczu. - Miałem nadzieję, że będzie to gol zwycięski. Bez chwili zastanowienia oddałbym tę nagrodę za trzy punkty - powiedział później. Rozczarowany, zawiedziony i załamany - tak jak wszyscy jego koledzy. UEFA decyzję Webba uznała za właściwą, sędzia najprawdopodobniej będzie prowadził kolejne mecze na mistrzostwach. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-06-14

Autor: wa