Generał Błasik nigdy nie pchał się do kokpitu
Treść
Z pil. rez. płk. Wojciechem Krupą, byłym dowódcą 31. Bazy Lotnictwa  Taktycznego w Poznaniu Krzesinach, prowadzącym w Grupie Akrobacyjnej  "Żelazny", rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Od jak dawna znał Pan gen. Andrzeja Błasika?
-  Poznaliśmy się wiele lat temu na poligonie lotniczym Nadarzyce, on  kierował lotami swoich samolotów Su-22, ja swoich MIG-21. To był  początek naszej sympatycznej znajomości. Można więc powiedzieć, że  poznaliśmy się w boju. Tak się złożyło, że po latach przejmowałem po  Andrzeju dwa poważne stanowiska: szefa szkolenia brygady oraz później  dowódcy 31. Bazy w Krzesinach. Nasze wojskowe losy skrzyżowały się na  parę dobrych lat. Współpraca między nami była zawsze świetna, zostaliśmy  kolegami, potem przyjaciółmi. Można powiedzieć, że znaliśmy się jak  łyse konie, bo z każdej strony - z tej wojskowej i prywatnej.
Dziś podnoszone są zarzuty, że gen. Błasik miał trudny charakter, był apodyktyczny. To trafna charakterystyka?
-  Ależ skąd! Najbardziej bulwersuje mnie w tej całej nagonce na gen.  Błasika, że szeregowi piloci mają czelność wypowiadać się negatywnie o  Dowódcy Sił Powietrznych RP. Wprawdzie śmialiśmy się od pewnego czasu,  że nastało pokolenie snickersa i coca-coli, dla którego pewne wartości i  honor oficerski nie istnieją, bo mają dla tego pokolenia wydźwięk  pejoratywny. Nie można jednak przejść nad niektórymi sprawami obojętnie.  Generał Błasik był bardzo otwarty na ludzi, rozmawiał z pilotami, żył  ich problemami, a ci jak mu się dziś odwdzięczają. Opowiadają na jego  temat totalne bzdury, które podchwytują żądne sensacji media, publikując  tak krzywdzące gen. Błasika teksty, jak ostatni w tygodniku "Wprost".
To właśnie autorzy tego tekstu sugerują, że generał wręcz znęcał się nad podwładnymi, często był z nimi w konflikcie etc.
-  Wszystko to jest wyssane z palca. Piloci, którzy opowiadają nieprawdę  na temat szkolenia surwiwalowego, jakie wprowadził gen. Błasik,  zastanawiając się wraz ze swoimi żonami, co Dowódca Sił Powietrznych  powinien, a czego nie, nie mają wstydu i honoru. Mówienie, że takie  szkolenie jest niepotrzebne, jest nielogiczne. Uważam, że jak ktoś  nałoży mundur, to poza pełnieniem swojej profesji w lotnictwie musi  nauczyć się również miliona innych rzeczy. Musi potrafić strzelać,  biegać, przetrwać w trudnym terenie, to wszystko wymagane jest w każdej  armii. Śmieszne jest to, że dyskutuje się w ogóle o takich rzeczach.  Dziwię się pilotom ze specpułku, którzy uważają, że takie szkolenia  kondycyjne są im niepotrzebne, przecież Tu-154M też nieraz latał w rejon  działań wojennych do Afganistanu czy Iraku.
A może gen.  Błasik był zbyt pobłażliwy dla swoich podwładnych, traktował ich zbyt  familiarnie, przez co nie czuli przed nim należytego respektu?
-  Faktycznie, być może Andrzej był za blisko z tymi ludźmi, skoro dziś  padają z ich strony oskarżenia pod jego adresem. Gdyby rzeczywiście  trzymał ich bardzo krótko, z daleka od siebie, może czuliby większy  respekt. Andrzej był nowoczesnym generałem, inaczej myślącym niż dawni  generałowie w polskim wojsku ze starego systemu. Systemu, w którym żyło  się im wygodnie, a od pilotów niewiele wymagano. Andrzej starał się  podnosić poprzeczkę w wojsku, by piloci dawali z siebie więcej. Okazało  się jednak, że jego wizja lotnictwa, ta bardziej koleżeńska,  przyjacielska, a jednocześnie bardziej wymagająca, nagle po jego śmierci  została odwrócona do góry nogami. Zamiast go za nią docenić, obwinia  się i atakuje. Przecież argumenty tego typu, że był zły, bo więcej  wymagał, są żenujące. Dowódca w wojsku jest od tego, żeby wymagać! By  osiągnąć w szkoleniu wojska jak najlepsze wyniki, można stosować dwie  metody: tzw. zamordyzm, który jest jeszcze gdzieniegdzie spotykany,  także w Polsce, albo nowoczesne techniki szkolenia. Generał Błasik  wybrał tę drugą metodę, której uczył się za granicą. 
Pana zdaniem, był dobrym dowódcą?
-  Bardzo dobrym. Generał Andrzej Błasik był człowiekiem odpowiedzialnym,  nowoczesnym, rozsądnym, wymagającym. To jego najkrótsza charakterystyka.  To on rozpoczął unowocześnianie programów szkolenia, spowodował także,  że każdy generał z Dowództwa musiał odbyć pełny obóz kondycyjny, co się  wcześniej nie zdarzało. Andrzej był bardzo pryncypialnym człowiekiem,  umiał tłumić emocje, może dlatego aż tak wysoko zaszedł. Jestem  zdziwiony tym, co się teraz o nim mówi. Te wszystkie podejrzenia  dotyczące jego pobytu w kabinie Tu-154M, który rozbił się w Smoleńsku,  tezy, że siadł za sterami tupolewa przy tak trudnej pogodzie, wyganiając  przy tym drugiego pilota, to są totalne bzdury, w które nie wierzę.  Generał Błasik nie zaszedłby tak wysoko, gdyby był tak nierozsądnym  człowiekiem, jak stara się go dzisiaj przedstawiać. Nieodpowiedzialni  ludzie są eliminowani z lotnictwa w trakcie szkolenia. 
Generał Błasik nie posiadał uprawnień do latania tupolewem?
-  Oczywiście. Te wszystkie opowieści, jak wyganiał pilotów z kabiny, bo  chciał się przelecieć, trzeba dzielić przez pół. Należy wiedzieć, że od  pewnego czasu generałowie, zresztą tak jak to było kiedyś, mieli nakaz  wykonywania lotów. Ponieważ w lotnictwie bojowym było mało samolotów,  większość z nich dostała nalot do wykonywania na samolotach  transportowych, jak bryza czy Jak-40, ale nie na Tu-154. Dziś padają pod  adresem gen. Błasika oskarżenia, że usiadł za sterami Jaka-40 na  miejscu drugiego pilota. Krzyczy się, jak mógł to uczynić. A przecież  wyjaśnienie jest bardzo proste - bo miał taki grafik szkolenia. Myślę,  że nie robił nic, co łamałoby regulamin! 
Większość mediów przedstawia to jednak inaczej, zwłaszcza TVN 24.
-  Proszę pamiętać, że istnieje coś takiego jak frustracja. Wiele osób  odchodzi z wojska jako frustraci. Oni nie doszukują się u swoich  przełożonych pozytywnych cech, a jedynie szukają usprawiedliwienia dla  samych siebie. Tacy ludzie chętnie są zapraszani przez różne stacje.  Wyjątkowo ostatnio w TVN 24 gościł płk Tomasz Pietrzak, były dowódca 36.  Pułku Lotnictwa Transportowego, którego usiłowała zapędzić w kozi róg  pani Pochanke. Pułkownik szybko jednak udowodnił jej, że to ona nie zna  się na rzeczy. Podczas rozmowy na temat szkolenia pilotów powołała się  na opinię pewnego "pana pilota". Pułkownik Pietrzak odparł: "Bardzo  przepraszam, ale ten pan nie jest pilotem, tylko technikiem". Ten  przykład świadczy o tym, jak daleko niektóre media często odchodzą od  zdrowego rozsądku. Jak to możliwe, że system szkolenia pilotów ocenia  technik pokładowy czy - z całym szacunkiem - pani Pochanke? Niedługo  dowiemy się, że lodziarz z Krakowskiego Przedmieścia będzie nas szkolił  na F-16... W ten sposób m.in. tworzą się mity na temat tragedii  smoleńskiej, które najbardziej ranią rodziny ofiar. Bardzo szkoda mi  pani Ewy Błasik, bo od sześciu miesięcy jej mąż i tragedia smoleńska to  niestety codziennie odgrzewany temat dnia w mediach, mimo że tyle  ważnych rzeczy dzieje się w naszym kraju i na świecie... 
A propos mitów. Nowym jest zapewne teza, jakoby gen. Błasik był skonfliktowany z załogą Tu-154M...
-  Wyartykułujmy, co to jest konflikt, a co to są wymagania przełożonego.  Trudno, żeby to był przełożony, który głaszcze po głowie każdego  podwładnego i nic od niego nie wymaga. To jest gra słów. Jeżeli pokłócę  się z najlepszym przyjacielem przy kartach, to jestem z nim  skonfliktowany? Tu w ogóle nie ma mowy o konflikcie. Dla wszystkich  byłoby wygodniej znaleźć tzw. kozła ofiarnego...
Sugeruje Pan, że tym kozłem ofiarnym ma być gen. Błasik?
-  Zgadza się. Może o tym również świadczyć fakt, że nie zadaje się dziś  pytań, co działo się na pokładzie. A może gen. Błasik dostał rozkaz od  swoich przełożonych, czyli od najstarszego rangą generała bądź od  prezydenta, któremu bezpośrednio podlegał, w stylu: "Są trudne warunki  pogodowe, proszę iść zobaczyć, czy piloci dadzą sobie radę". Co miał  wtedy powiedzieć: "Panie generale, panie prezydencie, ja tam nie mogę  wchodzić"? Dziś woli się mówić, że jeżeli tam był, to przeszkadzał.  Proszę zdać sobie jednak sprawę z tego, że dowódca statku powietrznego,  czyli kapitan siedzący na lewym fotelu w kabinie, ma pełnię władzy. On  może wszystko, by osiągnąć swój cel, włącznie z użyciem siły fizycznej  na pokładzie swojego samolotu. Gdyby kapitan Protasiuk stwierdził, że  gen. Błasik mu przeszkadza, mógł śmiało - bez żadnych konsekwencji - mu  to powiedzieć i wyprosić go z kokpitu. Powiedzmy jasno: nikt za taką  wypowiedź nie zwolniłby go do cywila, bo brakowało pilotów latających  tupolewem. Sugerowanie, że w takim przypadku doszłoby do zwolnienia  pilota, jest wierutną bzdurą. Wypraszanie osób z kokpitu nieraz się  zdarzało, chociażby w przypadku polityków. Pułkownik Pietrzak pozwalał  czasami na długiej, sześciogodzinnej trasie, żeby ktoś siadł za sterami,  ale by nic nie ruszał, lecz zobaczył, jak pracuje załoga. Takie rzeczy  dzieją się też na liniach lotniczych, ale nie mają żadnego wpływu na  bezpieczeństwo lotu. Jeszcze raz podkreślę: podczas lotu o wszystkim  decyduje kapitan, nie żaden generał. 
Generał Błasik wchodził do kokpitu podczas lotu?
-  Zawsze podkreślał, że on się tam nie pcha, bo nie jest tam potrzebny.  Do kokpitu wchodził, gdy go zapraszano. Wielokrotnie latał CASĄ. Jeżeli w  czasie lotu kapitan zapraszał go do kabiny, to nie odmawiał. Sam byłem  podczas lotu CASY w kabinie. I co, ktoś powie dziś, że się tam  wciskałem? Nie, ja po prostu zostałem tam zaproszony na parę minut, żeby  zobaczyć, jak pracuje załoga, to wszystko. Generał Błasik czynił  podobnie. Tym bardziej nie wierzę w to, żeby przy podejściu do lądowania  w Smoleńsku gen. Błasik siedział za sterami tupolewa, to się nie mieści  po prostu w głowie ani w żadnym kanonie.
Obecność przełożonego w kabinie działa stresująco na pilotów?
-  Obecność przełożonego nie wpływa na pilotów tak, że im ręce latają, bo  to są stare wygi. Natomiast mogłaby wpłynąć na to, że jeszcze bardziej  restrykcyjnie podeszliby do swoich czynności, by generał nie powiedział  im: "Czemu zeszliście niżej niż normalnie?", lub: "Czemu rozmawiacie  niezgodnie z procedurami? Dlaczego nie zapinacie pasów, powinniście mieć  je dopięte", itd. Takie pretensje mógłby mieć do nich generał, bo był  doświadczonym pilotem. 
Generał Błasik mógł w jakiś sposób wpływać na decyzję kapitana, coś mu sugerować?
-  Nie wierzę w takie bzdury, że mógłby ich zachęcać do schodzenia niżej  tamtego tragicznego dnia, to byłoby niemożliwe, bo Andrzej tak się nie  zachowywał. Nieraz lataliśmy samolotami transportowymi na różne odprawy,  nawet z obecnie służącymi generałami. Czasem zdarzało się tak, że przy  trudnej pogodzie załoga potrafiła przyjść do generała i mówić mu: "Panie  generale, pogoda w miejscu lądowania jest taka a taka, proponujemy to i  to". Generał odpowiadał z zasady: niech kapitan decyduje, tak jak mówią  przepisy i procedury, a nie: zróbcie to czy tamto. Tyle, bo taka jest  zasada działania - i za to ceniłem i cenię przełożonych, z którymi  służyłem. Ponadto, w razie jakiegokolwiek, nawet błahego zdarzenia  generała również rozliczono by z tego, dlaczego to on podjął decyzję,  którą może podjąć tylko kapitan statku powietrznego, a przecież tak po  ludzku nikt nie chce mieć kłopotów. W czasie trwania lotu nie ma osoby,  która może podważyć autorytet kapitana samolotu, jego decyzje są  niezawisłe, jak decyzje sądu. Ja naprawdę w pełni wierzę w rozsądek  Andrzeja, on nie zrobiłby nic, co zagroziłoby bezpieczeństwu lotu czy  zakłóciło pracę załogi. Przypuszczenia, że gen. Błasik nakazał coś  przeciwko regulaminowi, musi być wyssane z palca. 
Załoga  Tu-154M była w pełni wyszkolona do latania na tej maszynie? Wielu  twierdzi dziś, że nie, bo nie było szkoleń na symulatorach.
- To,  że nie było lotów na symulatorach, to tylko podniosło cenę szkolenia  pilotów, ale absolutnie nie obniżyło jego jakości i rangi. Można  postawić tezę, że wręcz odwrotnie. Ćwiczenia na symulatorach są tańsze,  ale nie dają tak dobrego przygotowania jak prawdziwe loty. Nie twierdzę,  że symulatory są niepotrzebne, ale nie jest też prawdą, że bez nich  pilotów nie da się wyszkolić. Jakie symulatory były w latach 60.? A  linie lotnicze przecież działały i woziły pasażerów. Ponadto wyjazdy na  szkolenia na symulatorach nie były tak naprawdę szkoleniami, lecz  jedynie treningami, na które piloci jeździli raz w roku i mieli  wykupione tylko parę godzin. Nie mieli więc szans przećwiczyć wszystkich  typów awarii - bo jest ich wiele, nawet około siedemdziesięciu - tylko  te najtrudniejsze. Proszę pamiętać, jakie problemy mieliśmy z remontami i  zakupem części z Rosji, podobnie mogło być i z możliwościami dostępu do  symulatorów - to wszystko w związku z niełatwymi ówcześnie wzajemnymi  stosunkami. 
Które z aspektów związanych z katastrofą smoleńską niepokoją Pana najbardziej?
-  Między innymi to, że pan Edmund Klich tak nierozsądnie udziela  wszystkich informacji, przecieków dotyczących śledztwa. To, w mojej  ocenie, być może już podważyło jego działania i pozycję jako  akredytowanego przy MAK. Proszę zauważyć, ile wniosków już zostało przez  niego sformułowanych i puszczonych mimochodem na różnych konferencjach  prasowych. Mam do niego o to wielkie pretensje, bo rodzi to różne  spekulacje dziennikarskie. On jest urzędnikiem państwowym i nie ma prawa  czegoś takiego robić. Wszędzie na świecie takie poważne śledztwo  zajmuje minimum około roku. Gdy fala uniesienia opadnie, komisja zdaje  relacje z przyczyn katastrofy. A u nas nikt nie ponosi odpowiedzialności  za złamanie tajemnicy państwowej czy służbowej. To świadczy o słabości  państwa, ponieważ są procedury, które powinny być traktowane poważnie, a  nie są. Myślę, że to jest największy problem tego śledztwa. 
Co należałoby zmienić w lotnictwie wojskowym?
-  Nie latałem na tak wielkich samolotach jak Tu-154M, zarówno w  lotnictwie wojskowym, jak i cywilnym, ale wiem, że wojsko od dawna już  postulowało, żeby piloci wojskowi mieli licencje cywilne. Te  spowodowałyby, że piloci wojskowi lataliby według standardów cywilnych i  w ten sposób byliby też kontrolowani. Jednak także z obawy, żeby piloci  wojskowi nie uciekali do cywila, cały czas wojsko latało bez licencji  cywilnych. W skrócie efekt był taki, że oni znali te procedury, ale  dochodzili do nich inaczej niż piloci cywilni. To trzeba z pewnością  uporządkować. 
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-11-08
Autor: jc