Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gdy telewizor zmienia się w domownika

Treść

Zdjęcie: M. Matuszak/ Nasz Dziennik

Badania potwierdzają, że młodzież gimnazjalna wolny czas spędza, oglądając telewizję (75 proc. badanych). Komputer i jego użytkowanie jest wciąż na drugim miejscu. Bo gra w komputerowe gry i serfuje po sieci, słucha muzyki 38 proc. badanych. To ostatnie jest możliwe też coraz częściej dzięki sieci – poprzez internetowe wyszukiwarki. Ponad 30 proc. badanych poświęca czas na naukę, zajęcia dodatkowe i naukę języków obcych. Pięć procent szuka zabawy w lokalach i na dyskotekach, pięć procent korzysta z rozrywki w kinie lub teatrze.

Młodzi analfabeci

Rodzice coraz rzadziej mają wgląd w to i kontrolę nad tym, w jaki sposób ich dzieci spędzają wolny czas. Wystarczy im, że mają na ten temat ogólną wiedzę. Często ignorują fakt, że nastolatek, przejawiając podstawowe problemy z pisaniem i czytaniem, ogranicza się do słuchania wideoklipów, oglądania filmów w sieci i odtwarzania muzyki z mp4.

Klasyczne czytanie gimnazjalistów ogranicza się do gromadzenia „ściąg” i bryków szkolnych lektur z sieci. Tym bardziej że nauczyciele tolerują znajomość lektury tylko z filmowej ekranizacji. Jeśli młody człowiek już sięga po słowo pisane, to jest to zazwyczaj kolorowa prasa. A dokładniej, rodzaj „kalek” zagranicznych periodyków, redagowanych w stylu – jak najmniej tekstu, jak najwięcej zdjęć.

Gdyby rodzice przejrzeli gazetki, które finansują, zorientowaliby się, że płacą za treści, które konsekwentnie instruują ich własne dzieci przeciw nim samym. Córka i syn edukują się na tematy w rodzaju: jak uwieść dziewczynę czy chłopaka? Jak przeżyć inicjację seksualną, jakie później stosować skuteczne rodzaje środków antykoncepcyjnych? Reszty dopełniają opisy zdrad i romansów z życia gwiazd Hollywood, horoskopy oraz porady diet, ilustrowane fotografiami chorobliwie chudych dziewcząt.

Dziewczyna, sięgając po swoją gazetę, regularnie utwierdza się w mniemaniu, że wymaga poprawy i naprawy. Zaś nudę jej dnia codziennego może tylko ubarwić jak najszybciej podjęte życie seksualne. Ten rodzaj pseudoedukacyjnych „pisemek” na polski rynek wprowadzili w latach 90. wydawcy niemieccy. Wysokonakładowy „Popcorn” (400 tys. nakładu), „Bravo Girl” (450 tys. nakładu) czy „Dziewczyna” (370 tys. nakładu) nie pozostawiły nikomu najmniejszych z szans.

Miałkie i szkodliwe treści kolorowych gazet umacnia telewizja. Ta wciąż zabiera młodym widzom wiele czasu, rozleniwia i blokuje kreatywne myślenie. Większość badań potwierdza, że w ciągu dnia przed telewizorem spędzają oni około czterech i więcej godzin. Tyle samo spędzają przed ekranem ich rodzice. Dzieci, obserwując rodziców, naśladują ich. Często jedynej domowej rozrywki dostarcza całej rodzinie telewizja. W pokoju telewizyjnym spędza się wolny czas, jada posiłki, przy włączonym telewizorze odbywa się większość rozmów.

Telewizja tak przyciąga, gdyż przenosi w świat cudownych obrazów: przyrody, jezior, gór, widoków jak z baśni. Możemy dzięki niej poznawać kulturę, sztukę i naukę. Wiele programów rodzi i rozwija pozytywne emocje, sprawia, że lepiej rozumiemy problemy osób i środowisk, których na co dzień nie spotykamy.

Jednak nie jest dobrze, gdy telewizja zmienia się w stałe domowe tło – „teletapetę”. Gdy staje się świadkiem wszystkiego, co rozgrywa się w domu. Gdy programy płyną mimo uwagi i woli jej odbiorców. Także gdy podczas rozmów z gośćmi, w życiu towarzyskim i rodzinnym dominuje telewizyjny przekaz. Wtedy coraz mniej czasu jest na czytanie, spacer, rozmowy czy choćby hobby.

Często w pokoju dziecinnym stoi drugi telewizor, gdzie młodsze dzieci, ulegające jeszcze pierwotnej telefascynacji, chłoną obrazy z uwagą, popadając bezwiednie w teleuzależnienie. Recypując treści coraz bardziej niepożądane, nawet gdy wydaje się, że są to filmy na dobranoc.

Pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia głośna w Japonii była historia, gdy około 600 japońskich dzieci z drgawkami i podrażnieniem oczu trafiło do szpitala po obejrzeniu popularnej japońskiej dobranocki „Kieszonkowy potwór”. Lekarze przypuszczali, że epileptyczny atak mogła wywołać scena eksplozji, której towarzyszyło na ekranie pulsujące białe i czerwone światło.

Specjaliści z klinik neurologii potwierdzili, że napady padaczkowe mogły być spowodowane przez miganie ekranu telewizora lub monitora komputerowego, ale także inne bodźce świetlne. Takie, które przypominają działanie świateł stroboskopowych podczas dyskotek. Mogło to być związane z występowaniem tak zwanej światłoczułej epilepsji, o której może nie wiedzieć nawet sam chory.

Gdy płyną obrazy…

Telewizja to dużo różnorodności przy małym wysiłku. Od telewizyjnego strumienia łatwo jest uzależnić się dzieciom, ale też i dorosłym.

O ile jednak dorosły już jest psychicznie ukształtowany, dziecko nie potrafi samodzielnie wybierać i wartościować proponowanych treści. Najmłodsze dzieci wprost imitują przedstawiane zachowania i słowa. Identyfikują się dosłownie z tym, co widzą na ekranie. Imitują sposób mówienia i zachowania postaci czy animowanych zwierzątek i bohaterów.

Z czasem obrazy telewizyjne zaczynają odbiorcę nużyć. Przewijające się przed oczyma obrazy są coraz bardziej okrutne, agresywne, złowrogie i niezrozumiałe. Pojawiają się wtedy apatia, bierność, ograniczanie relacji z otoczeniem. Oglądane treści odkładają się w umyśle. Stałe oglądanie telewizji sprzyja recepcji treści nieprzeznaczonych dla młodych. Odbiorcę elektryzują drastyczne horrory. Ekrany zalewa krew i wypełniają roztrzaskane ludzkie szczątki. Oś wielu filmów stanowią tortury i masakry. Nawet produkcje przyrodnicze przedstawiają rozrywające się wzajemnie zwierzęta, gdzie silniejsze pożerają bez litości słabsze i chore. Każdy widz, tym bardziej młody, chłonąc takie obrazy, z czasem zaczyna się… uodparniać i obojętnieć. Poruszają go już tylko zdjęcia i filmy coraz drastyczniejsze.

Przemysł telewizyjny i filmowy zarabia krocie, wprowadzając na rynek filmowe gadżety. Towarzyszą one kolejnym odcinkom seriali i dominują niemal całkowicie w świecie wyobraźni młodych widzów. Czasem przybiera to wymiar horroru. W Stanach Zjednoczonych wyprodukowano teddy bear, czyli misia „przytulankę” naśladującego posturę mordercy.

Na rynku znalazło się pięć kolekcji figurek, które obrazowały życie i dzieła największych bohaterów zła – seryjnych morderców, ze wszystkimi szczegółami ich przerażających dokonań. Przedstawiono m.in. Freddiego Kruegera, sprawcę 28 zabójstw. W sieci zaczęły powstawać fankluby seryjnych zabójców, gdzie ich członkowie za 95 centów mogli otrzymać kopie aktu zgonu mordowanych kobiet i mężczyzn. Widownię fascynowała także osobowość seryjnych morderców – konieczność zabijania, niskie IQ, wysoki poziom testosteronu i ostateczna autodestrukcja.

Eskalacja przemocy

Psychologowie mediów wskazują na pewną prawidłowość – powtarzający się kontakt z przemocą oglądaną w telewizji, czy internecie obniża wrażliwość na podobne sytuacje w rzeczywistości. Z drugiej strony, wzmaga rzeczywiste zachowanie agresywne, a nawet okrucieństwo. Mogą je przejawiać osoby, nawet nie mające okazji, do poczucia krzywdy – wystarczy, że obserwowały podobne zachowanie w przekazach medialnych.

Badacze zachowań odbiorców mediów alarmują, że coraz częściej nieletni mordercy przyznają, iż starali się na kolegach potwierdzić sekwencje działań postępowania mordercy z popularnego serialu. Amerykańscy badacze potwierdzają –każde dziecko w USA, zanim skończy czternaście lat, ma szansę obejrzeć na ekranie osiem tysięcy zabójstw. Profesor Maria Braun-Gałkowska, dodaje: „Nawet jeśli zobaczy tylko połowę, to i tak o cztery tysiące za dużo”. Zauważa się także, że dawnej agresja na ekranie była domeną mężczyzn – dziś coraz częściej widzimy agresywne kobiety.

W zabawach z rówieśnikami młodzież i dzieci utożsamiają się z filmowymi bohaterami Hollywood. Polska telewizja, wraz z komercjalizacją rynku, wcale nie pozostaje w tyle za Zachodem. Już w 1997 r. w marcu polscy widzowie mogli oglądać o godz. 20.00 w Telewizji Polsat film „Ostry poker w Małym Tokio”, w którym znalazły się 63 sceny zabójstw. Przedstawiciele stacji, tłumacząc godzinę tak wczesnej emisji morderczego kina, objaśniali, iż jest to „typowy schemat współczesnych filmów akcji”.

Walka o widza

Każdy widz to oddzielny świat. Sześciolatek reaguje na ten sam obraz inaczej niż dwunastolatek. Inaczej też reaguje odbiorca emocjonalnie stabilny od widza niezrównoważonego. Inaczej zainteresowany tematem, inaczej obojętny. Inaczej oddziaływuje przekaz przyjazny, podany w wolnym, równym rytmie, bez efektów drażniących, od nacechowanego agresją i podanego w szarpanych sekwencjach. Neurofizjolodzy uważają także, że ruchome obrazy są odbierane i przechowywane w innych częściach mózgu niż odczyty werbalne.

W prezentacji obrazów i dźwięków liczy się bardziej „jak?” niż „co?”. Treść ma mniejsze znaczenie od sposobu przekazu. Producenci filmów wiedzą, że widz postrzega mniej na ekranie niż się potocznie sądzi. Musi bowiem widzieć, słyszeć i często jeszcze czytać, np. listy dialogowe. Dlatego uruchamiają się co najmniej dwie lub nawet trzy tak zwane procedury dekodowania, zwykle w ciągu ułamków sekund. Młody i dorosły widz dekoduje-rozpoznaje najpierw już znane obrazy i dźwięki, wtedy koncentruje się właśnie na nich.

Przy błyskawicznie zmieniających się sekwencjach obrazu zdarza się, że przekazy zyskują zupełnie odmienny sens od tego, który zakładali jego twórcy. Z tego powodu wiele filmów wypełniają coraz bardziej gwałtowne bodźce. A reżyserzy i realizatorzy kina akcji odwołują się do najprostszych orientacyjnych odruchów widza. W stylu – gdy coś najpierw zadrga – potem musi trzasnąć. Paradoksalnie, takie eksploatowanie percepcji widza szybko go nudzi.

Wielogodzinne ślęczenie przed ekranem wywiera negatywny wpływ na rozwój fizyczny. Jednak wyłączenie telewizora przychodzi z trudem. Zmieniające się obrazy i dźwięki wywołują fizjologiczne, odczuwalne dosłownie pobudzenie organizmu widza. Naciśnięcie wyłącznika wprowadza wtedy w nagłą emocjonalną próżnię. Nawet dorosły, tym bardziej młody, nie wie, co zrobić ze wzbudzonym wewnętrznym poruszeniem. Cała mądrość rodzica polega wtedy na tym, by taki moment u dziecka zauważyć. I potrafić pomóc guzik pilota nacisnąć.

Dr Hanna Karp
Nasz Dziennik, 3 lipca 2014

Autor: mj