Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gazowy uścisk Gazpromu coraz mocniejszy

Treść

Rząd Donalda Tuska chce niemal o połowę zmniejszyć udział węgla w produkcji energii w Polsce i o tyleż zwiększyć wykorzystanie gazu do wytwarzania prądu i ciepła. Gazu pochodzącego głównie z Rosji. Zawarte ostatnio przez ministra gospodarki Waldemara Pawlaka porozumienie z Gazpromem, zakładające, że w najbliższych latach aż dwie trzecie zużywanego w naszym kraju błękitnego paliwa będzie pochodziło od jednego dostawcy - Gazpromu, może więc sprawić, że od rosyjskich dostaw będzie zależny już nie tylko sektor gazowy, ale także elektroenergetyczny. Zapowiada to również wzrost cen prądu, a w związku z tym także pogorszenie konkurencyjności naszej gospodarki.
- Jestem tym zbulwersowany, że polityka rządu RP po raz kolejny zmierza do uzależnienia Polski od dostaw od jednego producenta surowca - ocenia prof. Ryszard Kozłowski z Politechniki Krakowskiej, były przedstawiciel Polski przy największym projekcie europejskim "Energetyka XXI wieku" i dyrektor naukowy Polskiego Laboratorium Radykalnych Technologii. - Powinniśmy korzystać z naszych własnych zasobów, głównie węgla. Mamy przecież kilkaset miliardów ton węgla kamiennego i 140 mld ton węgla brunatnego - podkreśla Kozłowski.
Tymczasem Ministerstwo Gospodarki zmierza właśnie do radykalnego ograniczenia wykorzystania tego surowca w polskiej elektroenergetyce, w której jego udział wynosi obecnie ok. 90 procent. Opracowany w Ministerstwie Gospodarki projekt "Polityka energetyczna Polski do 2030 r." został pod koniec października rozpatrzony i rekomendowany rządowi. Załącznik do tego dokumentu zawiera m.in. następujący zapis: "Założone ceny uprawnień do emisji gazów cieplarnianych powodują, że w strukturze nośników energii pierwotnej nastąpi spadek zużycia węgla kamiennego o ok. 16,5% i brunatnego o 23%, a zużycie gazu wzrośnie o ok. 40%".
Dokument jasno też mówi, że zwiększenie udziału gazu w bilansie energetycznym wynika z wykorzystania go do produkcji prądu. "Wzrost zapotrzebowania na gaz jest spowodowany przewidywanym cywilizacyjnym wzrostem zużycia tego nośnika przez odbiorców finalnych, przewidywanym rozwojem wysokosprawnych źródeł w technologii parowo-gazowej oraz koniecznością budowy źródeł gazowych w elektroenergetyce w celu zapewnienia mocy szczytowej i rezerwowej dla elektrowni wiatrowych" - czytamy w projekcie.
Rzecz w tym, że przynajmniej w najbliższych latach zużywany w Polsce gaz będzie pochodził głównie z Rosji. Ostatnio rozmowy w Moskwie pod egidą ministra gospodarki Waldemara Pawlaka zakończyły się uzgodnieniem zakładającym zwiększenie o ponad 2 mld m sześc. rocznie dostaw gazu z Rosji w najbliższych latach - do 10,27 mld m sześciennych.
Jeden z ekspertów branży gazowej, zastrzegający anonimowość, zastanawia się w tej sytuacji, czy to właśnie negocjacje z Rosjanami nie wyznaczyły kierunku prac nad "Polityką energetyczną Polski do 2030 r." w aspekcie określenia udziału gazu w ogólnym bilansie energetycznym. Być może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego w tym roku prawie 10-krotnie modyfikowano ten dokument. - Wygląda na to, że prace nad "Polityką energetyczną Polski do 2030 r." były modyfikowane pod rozmowy z Rosją. Tak się nie robi, bo to oznacza, że nasz wschodni sąsiad wyznacza kurs naszej polityce energetycznej - uważa ekspert.
Faktem jest natomiast, że uzgodnienia w Moskwie zbieżne są z planami Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa i planami czołowych koncernów energetycznych działających w Polsce. Strategia rozwoju PGNiG do roku 2015 przewiduje zwiększenie aż o 100 procent sprzedaży gazu do sektora elektroenergetycznego i gazowego. Firma przewiduje, że do tego czasu będzie sprzedawała w sumie 18 mld m sześc. (czyli o prawie 4 mld m sześc. więcej niż obecnie) błękitnego paliwa.
Koncern już teraz realizuje kilka projektów budowy bloków energetycznych na gaz. "Trzy projekty w segmencie elektroenergetycznym, w które zaangażowane jest PGNiG (Stalowa Wola z Tauronem, projekt z Energą i Lotosem oraz projekt w Tarnowie), potrzebują ok. 1,2 mld m sześc. gazu rocznie" - pisze wprost firma w oświadczeniu na temat wyników ostatnich rozmów gazowych z Gazpromem.
Jeszcze większe zużycie gazu do produkcji prądu zakładają tymczasem projekty innych firm, m.in. Energi. Zaledwie tydzień temu ogłosiła ona plany budowy wraz z irlandzką spółką ESB elektrowni gazowej o mocy 800 MW. Ma ona kosztować 4 mld złotych.
O budowie nowych bloków gazowych myślą też inne przedsiębiorstwa, m.in. Polska Grupa Energetyczna i KGHM Polska Miedź. Do tego należy dodać zużycie gazu w już działających niewielkich elektrociepłowniach w Rzeszowie, Gorzowie Wielkopolskim, Lublinie i Nowej Sarzynie.
PGNiG przewiduje, że w przypadku realizacji planowanych obecnie nowych bloków gazowych przez inne firmy - bez udziału polskiego koncernu gazowego - potrzebowałyby one dodatkowo blisko 2 mld m sześc. gazu.
Uzależnienie elektroenergetyki?
Co to oznacza dla polskiej gospodarki w sytuacji, gdy przynajmniej przez najbliższe 5 lat aż 2/3 zużywanego w naszym kraju gazu będzie pochodzić od jednego, i to niepewnego dostawcy - Gazpromu? - To jest rzeczywiście groźne. Jeśli wyobrazimy sobie, że kłopoty, które dziś mamy z dostawami gazu ze Wschodu wykorzystywanego do ogrzewania i na potrzeby firm przemysłowych, przeniosą się także do sektora elektroenergetycznego, to wówczas mamy zwielokrotniony problem przy tych samych ryzykach - mówi Piotr Woźniak, były minister gospodarki.
Bardziej obrazowo ujmuje sprawę Paweł Soroka, koordynator Polskiego Lobby Przemysłowego im. Eugeniusza Kwiatkowskiego. - Przykład Białorusi pokazuje, że oparcie elektroenergetyki na importowanym gazie może mieć katastrofalne skutki. Ewentualny konflikt z Rosją w sprawie gazu uderza bowiem wówczas nie tylko w system gazowniczy, ale także elektroenergetyczny. Powinniśmy więc docenić to, że węgiel kamienny i brunatny wciąż zapewnia nam niezależność i samowystarczalność - tłumaczy. Mówiąc krótko: w przypadku kolejnego zakręcenia kurka z gazem przez Rosjan może nam zabraknąć nie tylko błękitnego paliwa, ale niektóre regiony zaopatrywane wyłącznie przez elektrownie gazowe mogą zostać pozbawione także dostaw prądu. Z tą oceną nie zgadza się PGNiG. Zdaniem firmy, "obecny udział energetyki gazowej (moce zainstalowane ok. 800 MW) jest niewielki i nawet kilkakrotny wzrost mocy zainstalowanych na gazie nie wpłynie znacząco na uzależnienie sektora elektroenergetyki od paliwa gazowego". PGNiG uważa, że właśnie budowa nowych bloków gazowych umożliwi efektywną realizację "strategii dywersyfikacji poprzez zagospodarowanie gazu z terminalu LNG oraz budowę interkonektorów".
Koniec z tanim prądem?
Jednak realizacja tych planów, w dodatku z udziałem droższego gazu kupowanego w przyszłości z kierunku zachodniego, znacznie podniesie ceny prądu. Zdaniem ekspertów, jego produkcja w elektrowniach gazowych, przynajmniej w najbliższych latach, będzie po prostu droższa. - Do tej pory nasza gospodarka miała dwa istotne atuty zapewniające jej konkurencyjność: tanią siłę roboczą i tanią energię elektryczną. Teraz płace już rosną, a jeśli jeszcze prąd podrożeje, wówczas tracimy oba atuty - mówi były minister gospodarki Piotr Woźniak, dodając, że produkcja energii elektrycznej z gazu na razie jest droższa. Zastrzega jednak, że gdy Polska będzie musiała ze względu na przyjęty pakiet klimatyczno-energetyczny kupować uprawnienia do emisji CO2 po cenach, których dziś nikt nie zna, wszystko może się zmienić. Jego zdaniem, może to doprowadzić do sytuacji, że produkcja prądu z gazu okaże się nawet w ciągu 2-3 lat tańsza niż z węgla, ponieważ w wyniku spalania błękitnego paliwa powstaje 2 razy mniej CO2 niż z węgla.
To jednak będzie efekt ideologicznej walki Unii Europejskiej z dwutlenkiem węgla jako rzekomo winnym ocieplenia klimatu. - Politycy unijni są bowiem niezwykle pewni tego, że to akurat ten gaz odpowiada za ocieplenie klimatu - mówi z przekąsem Tomasz Chmal, ekspert z Instytutu Sobieskiego, przypominając, że naukowcy nie są wcale zgodni w tej sprawie. Jego zdaniem, sytuacja ta pokazuje po prostu, że skończyły się czasy taniego prądu. - Nie ma wątpliwości, że kończą się w Polsce czasy taniej energii. Teraz ona będzie już tylko drożała. Tak będzie zresztą w całej Europie - zaznacza. - Przez ostatnie 20 lat żyliśmy trochę na kredyt, nic nie robiąc, by odbudować majątek wytwórczy, poprawić sprawność energetycznych bloków węglowych, a także zmodernizować sieci przesyłowe. Teraz będziemy płacić za te zaniedbania - ostrzega.
Co to będzie oznaczać dla polskiej gospodarki? Jest przecież oczywiste, że wzrost cen prądu prowadzi także do wzrostu kosztów produkcji i wykonywania usług w całej gospodarce. - To nie poprawia perspektyw konkurencyjności naszej gospodarki. Ale nawet przy tej drogiej energii, która była rok temu, gospodarka nadal się rozwijała - pociesza Tomasz Chmal.
Zdaniem prof. Ryszarda Kozłowskiego, ceny prądu w Polsce nie muszą radykalnie wzrosnąć, a w każdym razie można doprowadzić do tego, by to nasze firmy zarabiały na jego produkcji, zapewniając miejsca pracy w Polsce i wpływy do dziurawego wciąż budżetu. Według niego, można zarówno wykorzystywać nasze ogromne zasoby węgla, jak i produkować prąd, stosując niskoemisyjne technologie. - W Polskim Laboratorium Radykalnych Technologii opracowaliśmy technologię procesowania węgla [spalanie pod ziemią wg technologii dr. Bohdana M. Żakiewicza - red.] w złożu, która w opinii międzynarodowych ekspertów jest obecnie najlepsza. Ta technologia umożliwiłaby nam produkcję własnego gazu syntezowego z węgla, który może być wykorzystany w różny sposób, także do produkcji paliw płynnych - zaznacza.
Teoretycznie pomysły te zbieżne są także z planami rządu. Wspomniana "Polityka energetyczna Polski do 2030 r." przewiduje m.in., że "wspierany będzie rozwój technologii pozwalających na pozyskiwanie paliw płynnych i gazowych z surowców krajowych". W dokumencie mowa jest też o tym, że "Polska posiada znaczne zasoby węgla, które będą pełnić rolę ważnego stabilizatora bezpieczeństwa energetycznego kraju, co ma szczególne znaczenie wobec uzależnienia polskiej gospodarki od importu gazu (w ponad 70%) i ropy naftowej (w ponad 95%)".
Problemem jest jednak jak zwykle w Polsce realizacja szczytnych celów. Profesor Kozłowski zaznacza, że od lat stara się zwrócić uwagę władz m.in. na technologię gazyfikacji węgla. Jak dotąd bez efektów. Podkreśla przy tym, że sprawą żywo interesują się państwa i firmy zachodnie, w przeciwieństwie do polskich koncernów energetycznych. Pytane przez nas o stanowisko w tej sprawie PGNiG odpowiada, że "prowadzi analizy dotyczące wykonalności i efektywności ekonomicznej projektów wykorzystujących technologie gazyfikacji węgla. Dotychczasowe prace wskazują na bardzo dużą kapitałochłonność i małą skalę projektów, które mogłyby znaleźć ekonomiczne uzasadnienie".
Nieco bardziej zainteresowana technologiami gazyfikacji wydaje się Polska Grupa Energetyczna. Z gigantycznego jak na polskie warunki programu inwestycyjnego firmy na lata 2009-2012 o wartości prawie 40 mld zł przewidziano ok. 2 mld zł "na inwestycje związane z pracami przygotowawczymi do budowy elektrowni jądrowych w Polsce oraz na inwestycje w nowe technologie wytwarzania energii, w szczególności na rozwój technologii CCS (wychwytywania i składowania dwutlenku węgla) oraz IGCC (zgazowywania węgla)". Ale jak widać, na razie zainteresowanie nowymi technologiami dotyczącymi gazyfikacji węgla wykazują głównie polscy naukowcy i... zagraniczne firmy. Polsce zostaje tylko import gazu i budowa elektrowni jądrowych?
W przesłanym nam stanowisku Ministerstwo Gospodarki zaznacza, że cytowany dokument "nie jest planem rządu, lecz wykonaną przy określonych założeniach analizą możliwego rozwoju sytuacji w sektorze energetycznym w perspektywie długoterminowej". Zapewnia też, że węgiel pozostanie głównym surowcem energetycznym w Polsce, choć "przewiduje się, że z węgla kamiennego i brunatnego produkowane będzie ok. 66 proc. energii elektrycznej w 2020 roku oraz ok. 56 proc. w 2030 roku". Według resortu gospodarki, "rozwój energetyki gazowej wynika z prognozowanego rozwoju energetyki wiatrowej i konieczności posiadania wystarczającej rezerwy mocy, którą można szybko uruchomić, w przypadku braku lub słabego, lub też bardzo silnego wiatru".
Mariusz Bober
"Nasz Dziennik" 2009-11-07

Autor: wa