Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gazowce, latawce, wiatr...

Treść

No i stało się. Litwa rozpocznie dziś procedurę uruchamiania swojego własnego, pływającego terminalu LNG. Oględnie licząc, statek po raz pierwszy zostanie wypełniony błękitnym paliwem po upływnie około półtora roku od podjęcia politycznych decyzji. Patrząc na polskie doświadczenia z gazoportem, Litwinom można tylko gratulować. Oczywiście inwestycja litewska jest znacznie mniejsza, łatwiejsza, ale i kraj jest mniejszy i gazu wiele nie potrzebuje. Mimo to opłacało się postraszyć Rosjan budową terminalu. To wystarczyło, by dostać 20 proc. zniżki na gaz.

A to nie koniec, bo Litwini, mając przed sobą negocjacje kolejnych dostaw, nie spuszczają z tonu i sugerują, że jak będzie trzeba, to zrezygnują z usług Gazpromu. Jak na tym tle wypada Polska? Blado. Wprawdzie starania o budowę terminalu LNG w Świnoujściu rząd Jarosława Kaczyńskiego rozpoczął już w 2006 roku i zgodnie z przyjętym harmonogramem gazoport miał być otwarty dwa lata temu, to jednak budowa wciąż nie może dobrnąć do końca. Rząd PO –PSL bez ogródek mówi, że inwestycja będzie się ciągnąć do końca tego roku, a gazoport może zostać uruchomiony komercyjnie w połowie 2015 roku.

Jak do tego doszło? Zaczęło się od zmiany rządu. Przejmująca władzę koalicja PO – PSL długo wahała się, co zrobić z terminalem, by w połowie 2008 roku uznać, że jednak inwestycja jest potrzebna. Przekonania chyba brakowało, bo fizycznie prace budowlane ruszyły dopiero wiosną 2011 roku. Oczywiście premier Donald Tusk odtrąbił wówczas, że harmonogram budowy został tak dograny, by Katarczycy (z którymi negocjowano do połowy 2009 roku umowę na 20 lat dostaw gazu) mieli gdzie ten gaz „wyładować”. To ważne, aby nie płacić za zamówione, a niemożliwe do zrealizowania dostawy. To jednak nie przeszkodziło, by w połowie 2013 roku zdecydować, że budowa może potrwać pół roku dłużej niż zakładano, czyli do końca br. Cała synchronizacja budowy z dostawami okazała się „ściemą”, bo gazowce już powinny zawijać do portu w Świnoujściu. Trzeba było umowę zsynchronizować. Tylko jak? Bo z podsłuchanej rozmowy byłego wiceministra finansów Andrzeja Parafianowicza, który szepnął byłemu ministrowi transportu Sławomirowi Nowakowi, wynika, że jeśli chodzi o oddanie do użytku terminalu LNG, to mowa jest o jesieni 2015 roku, no, ale też „na mieście mówią coś o 2017” roku. Według nagrania, Parafianowicz wyznał również, iż umowy na budowę terminalu są tak skonstruowane, że konsorcjum może bezkarnie opóźniać budowę. No, ale kto by się tam spieszył? Mamy przecież zapewnione (przez koalicję PO – PSL) dostawy rosyjskiego gazu. I to po najwyższej cenie. Tylko głupiec by nie sprzedał, więc gazu nie zabraknie. Taka to dywersyfikacja.

Marcin Austyn
Nasz Dziennik, 27 października 2014

Autor: mj