Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Finanse w zadyszce

Treść

Wyższy narzut podatkowy na ceny artykułów konsumpcyjnych spowoduje powszechną drożyznę, wzrost inflacji i stóp procentowych, zahamowanie wzrostu gospodarczego i spadek wpływów do budżetu. To zmniejszy wiarygodność Polski, a koszt obsługi naszego zadłużenia poszybuje w górę. Obecnie pochłania on rocznie 40 mld złotych.
Rząd, szukając ratunku przed wierzycielami, u których nas nadmiernie zadłużył, zamierza wydrenować kieszenie podatnika. Jednym ze sposobów jest podwyżka podstawowej stawki podatku VAT z 22 do 23 proc., co ma spowodować wpływ do budżetu dodatkowych 5 mld złotych. W perspektywie kolejnych dwóch lat rząd rozważa podniesienie tego podatku do najwyższego poziomu dopuszczalnego w Unii Europejskiej - tj. do 25 proc., co pozwoli uzyskać ok. 15 mld zł dodatkowych wpływów do budżetu. Wszystko po to, by zmniejszyć tempo wzrostu zadłużenia i stopniowo przywrócić równowagę finansów publicznych. To jednak o wiele za mało, by zejść z deficytem z 7 do 3 proc. PKB, w tym celu bowiem rząd musiałby pozyskać dodatkowo nie 15 mld, ale 50 mld zł do kasy państwa. Tego jednak elektorat PO może nie przełknąć. Dlatego dalszego wzrostu opodatkowania konsumpcji rząd zamierza dokonać... rękami Komisji Europejskiej. Od nowego roku kończy się wynegocjowany z Unią "okres przejściowy" obowiązywania w naszym kraju obniżonych stawek VAT na artykuły rolne nieprzetworzone (obecnie 3 proc.), materiały i usługi budowlane (7 proc.) oraz książki i czasopisma (0 proc.). Oznacza to, że stawki opodatkowania, a więc i ceny - wzrosną. W przypadku artykułów rolnych obowiązywać ma jednolita 6-procentowa stawka na produkty przetworzone (spadek o 1 proc.) i nieprzetworzone (wzrost o 3 proc.). Wprawdzie rząd formalnie wystąpił o przedłużenie "okresu przejściowego" o kolejne 2 lata, ale po cichu liczy, że to się nie uda, a zabrane konsumentom pieniądze zasilą budżet. Tymczasem ceny żywności po katastrofalnej powodzi już teraz idą w górę. Truskawki w pełni sezonu nie spadły poniżej 4 złotych. Droższe o połowę są pomidory, ziemniaki, wiśnie, porzeczki. Idzie podwyżka cen mąki i produktów mącznych, a więc chleba, makaronów. Tylko płace pozostaną zamrożone.
Podatki w górę wraz z szarą strefą
- Wzrost podatku VAT o 1 proc. spowoduje, że ceny dla konsumentów wzrosną średnio w dwójnasób, a budżet nie odczuje poprawy, ponieważ poszerzy się szara strefa - ocenia Jerzy Bielewicz, finansista, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". Podkreśla, że kluczowe znaczenie będzie miał wzrost cen żywności, który może wynieść nawet 3 proc. i przełoży się na znaczny wzrost inflacji, podwyżkę stóp procentowych oraz wyhamowanie wzrostu gospodarczego. - Podwyżka podatków bez zapewnienia lepszej alokacji środków publicznych, czyli bez gruntownej reformy finansów publicznych, grozi nakręceniem spirali hiperinflacji i zaburzeniami społecznymi na wzór Grecji - mówi. Zwraca też uwagę, że działania te mogą pogorszyć wiarygodność Polski jako płatnika i zwiększyć koszt obsługi naszego zadłużenia.
Profesor Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC, zauważa, że bezpośrednim skutkiem podniesienia VAT o 1 proc. będzie wzrost cen o 0,4-0,5 procent. - Wartość dóbr konsumpcyjnych, a tylko te są obciążone podatkiem VAT, wynosi ogółem ok. 1,2 bln złotych. Jeśli rząd wyliczył, że wpływy z podwyżki wyniosą 5-6 mld, to dzieląc tę kwotę przez 1,2 bln, otrzymujemy 0,5 punktu procentowego - przedstawia wyliczenie prof. Gomułka. Skutków pośrednich, wynikających z przenoszenia impulsu cenowego na kolejne obszary, ekonomista nie podejmuje się ocenić. - Może to dać efekt inflacyjny, ale trudno oszacować, w jakiej skali - przyznaje. Wzrost cen nie spowoduje, jego zdaniem, presji płacowej z racji wysokiego bezrobocia. Z drugiej strony - uzyskane z podwyżki VAT dodatkowe wpływy do budżetu rzędu 5-6 mld zł w zestawieniu z 85 mld tegorocznego deficytu finansów publicznych to, według ekonomisty, zaledwie "nieco więcej niż kropla w morzu".
- Wysokie podatki od wartości dodanej (VAT) ograniczają popyt konsumpcyjny i hamują rozwój. Unia Europejska ma te podatki najwyższe w świecie, a Polska - jedne z najwyższych w Unii. Wyższy od nas VAT płacą obecnie tylko Szwedzi oraz Islandczycy, Węgrzy i Grecy... - podkreśla prof. Artur Śliwiński. Zwraca uwagę, że spośród tych krajów tylko Szwecja amortyzuje skutki społeczne wynikające z wysokiego opodatkowania konsumpcji poprzez rozbudowane państwowe wydatki socjalne. Na pozostałe społeczeństwa restrykcyjny podatek został nałożony z powodu gigantycznego zadłużenia finansów publicznych, w jakie popadły wspomniane kraje.
Spekulanci zablokują podwyżkę?
- Wzrost cen będzie oczywiście wyższy, niż wskazywałaby na to skala wzrostu VAT, i uderzy głównie w średniozamożnych i najbiedniejszych podatników. Jednocześnie wpływy do budżetu z tego tytułu będą znikome w zestawieniu z naszym zadłużeniem, które sięga 3 bln złotych - ocenia prof. Śliwiński. Ogłoszenie podwyżki VAT to, w opinii ekonomisty, zabieg medialny, który ma wyciszyć niepokój związany z ujawnieniem realnej wielkości naszego zadłużenia - twierdzi ekonomista. - Ale to już finał, dalej tej PR-owskiej gry nie można już prowadzić. Ludzie musieliby przez trzy lata nic nie jeść i na nic nie wydawać, żeby spłacić ten dług...
- Do podwyżki VAT, która planowana jest od nowego roku, może w ogóle nie dojść, bo wcześniej nastąpi silne zaburzenie. Zmierzamy do wariantu greckiego. Osłabiona gospodarka jest wystawiona na atak spekulacyjny... - ostrzega ekonomista.
Małgorzata Goss
Nasz Dziennik 2010-08-03

Autor: jc