Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Festiwal po przerwie. Wreszcie

Treść

Po dwóch wygranych, ale minimalnie, spotkaniach ze Słowacją i Argentyną wczoraj polscy piłkarze ręczni urządzili sobie mały festiwal strzelecki, gromiąc reprezentację Chile. Dzięki temu odnieśli trzecie zwycięstwo w grupie D rozgrywanych w Szwecji mistrzostw świata, ale daleko idących wniosków z tego wyniku wyciągać nie sposób. Prawdziwy test Biało-Czerwonych czeka bowiem w pojedynkach kolejnych, dziś z Koreą Południową i w czwartek ze Szwecją.
Zanim Polacy wyszli wczoraj na parkiet, pożegnali Michała Jureckiego. Znakomity rozgrywający naderwał część długą mięśnia dwugłowego prawej ręki w końcówce sobotniego meczu z Argentyną i musiał przedwcześnie wrócić do kraju. Zanim lekarze podjęli ostateczną decyzję, chcieli przeprowadzić szczegółowe badania. Okazało się, że to niemożliwe. - Ponad trzy godziny spędziliśmy w poczekalni jednego z goeteborskich szpitali, ale niestety nie uzyskaliśmy żadnej pomocy - poinformował reprezentacyjny lekarz dr Maciej Nowak. Jak gospodarze uzasadnili tę skandaliczną sytuację? Niedzielą. Tak, tak, to nie żart, a warto chyba pamiętać, że w Szwecji już nie ma XIX wieku. - Niby mogę normalnie chodzić i biegać, ale nie mogę nic robić prawą ręką. I to moją rzutową, która obecnie jest w 50 procentach słabsza niż normalnie. Dlatego nie było sensu, abym zostawał w Szwecji, choć serce chciało nadal pomagać kolegom, choćby w obronie. Zabrakło mi szczęścia, ale jeszcze kilka wielkich turniejów przede mną - powiedział Jurecki, który być może jeszcze w tym tygodniu przejdzie operację w szpitalu w Poznaniu. Po zabiegu ręka będzie przez cztery tygodnie unieruchomiona, potem zawodnika czeka miesięczna rehabilitacja. Sam liczy, że na boisko wróci pod koniec sezonu ligowego, by pomóc kolegom z Vive Targi Kielce w walce o mistrzostwo Polski.
Kontuzja i brak Jureckiego oznacza ogromne osłabienie reprezentacji, bo to znakomity zawodnik. Trener Bogdan Wenta - szczęście w nieszczęściu - mógł wykorzystać regulaminowy zapis i powołać w miejsce Michała Piotra Grabarczyka. Ten, zaskoczony, przyjechał do Goeteborga wczoraj i po kilku godzinach selekcjoner wysłał go na boisko. Liczył, że starcie ze słabiutką drużyną chilijską będzie doskonałą okazją do ogrania się, złapania wspólnego języka z kolegami. Polacy byli bowiem zdecydowanymi faworytami. Po wygranych, acz w niezbyt okazałym stylu, pojedynkach ze Słowacją i Argentyną wczoraj mieli zaprezentować się dużo korzystniej i zwyciężyć w bardziej okazałych rozmiarach. Nasi objęli prowadzenie po fantastycznej technicznej "wkrętce" Tomasza Tłuczyńskiego i wydawało się, że tak efektowny gol będzie zapowiedzią równie efektownego występu. Niestety, przez kolejne minuty Polacy zaczęli powtarzać błędy powielane we wcześniejszych spotkaniach. Znów łatwo, zdecydowanie zbyt łatwo przegrywali pojedynki indywidualne, tracili proste bramki i nie pomagały nawet tradycyjnie już świetne interwencje Sławomira Szmala. Biało-Czerwoni wiatr w żagle złapali między 11. a 17. minutą, gdy zdobyli cztery bramki i doprowadzili do stanu 11:6. Kapitalnie w tym okresie grał Mariusz Jurasik, który raz za razem nękał rywali potężnymi i skutecznymi rzutami. Wydawało się, że to koniec emocji, nasi tylko będą powiększać przewagę, ale dopadła ich zadyszka. Efekt? Dramatyczny, w 25. minucie Chilijczycy doprowadzili do remisu 12:12. Na szczęście w końcówce Bartłomiej Tomczak i Grzegorz Tkaczyk wyprowadzili naszych na prowadzenie 15:13 - w innej sytuacji byłby mały wstyd.
W drugiej połowie było już lepiej, o klasę lepiej. Z każdą upływającą minutą ambitnie do przerwy walczący rywale tracili siły, a wraz z nimi wiarę w możliwość nawiązania wyrównanej walki. A Polacy to wykorzystywali bezlitośnie. Wreszcie, pierwszy raz na mistrzostwach, zaczęli poczynać sobie z wielką swobodą, na luzie, efektownie, raz za razem pokonując chilijskiego bramkarza. Tkaczyk, Tomczak, Jurasik i Patryk Kuchczyński wręcz prześcigali się w rywalizacji na najpiękniejszą bramkę meczu. Prym wiódł ten pierwszy, którego "wkrętki" mogły dopowadzić rywali do rozpaczy . Do tego trzeba dodać świetną postawę najmłodszego w naszej ekipie Piotra Wyszomirskiego, który w drugiej części godnie zastąpił Szmala. Młodzian bronił świetnie, nie dał się m.in. pokonać z rzutu karnego, a przy okazji zanotował na swym koncie wyjątkowo sporą jak na bramkarza liczbę asyst.
Polacy wygrali zatem wysoko i przekonująco, pokazując w drugiej połowie, że nieobcy im piękny i pełen polotu szczypiorniak. W trzecim meczu odnieśli trzecie zwycięstwo, ale największe wyzwania dopiero przed nimi. Dziś zmierzą się z niewygodną Koreą, w czwartek z niezwykle mocną Szwecją. Wczoraj w naszej grupie Argentyna dowiodła, że teoretyczna rola faworyta nic nie znaczy, i pokonała wyżej notowaną Słowację 23:18. Nasi powinni Azjatów pokonać, acz mają świadomość, że czeka ich trudne zadanie i wysoko zawieszona poprzeczka.
Polska - Chile 38:23 (15:13). Szmal, Wyszomirski - Jurasik 6, Tłuczyński 6, Jurecki 5, Tkaczyk 5, Tomczak 4, Kuchczyński 3, Rosiński 3, Jaszka 2, Bielecki 1, Jurkiewicz 1, Lijewski 1, Zaremba 1, Grabarczyk, Zaremba.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-01-18

Autor: jc