Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Europa w gazowym klinczu

Treść

Zdjęcie: HEINZ PETER BADER/ Reuters

Z dr. Petarem Popczewem, bułgarskim dyplomatą i analitykiem polityki energetycznej, rozmawia Piotr Falkowski

Dlaczego bułgarski rząd zawiesił budowę South Stream?

– Obecny rząd Bułgarii tworzą Bułgarska Partia Socjalistyczna oraz zdominowany przez Turków Ruch na rzecz Praw i Wolności przy poparciu kilku skrajnych ugrupowań. Ale sam rząd, który sprawuje władzę od roku, uważa się za technokratyczny gabinet ekspertów. Jego decyzje nie są zatem ściśle zależne od politycznej debaty. Po pewnych wahaniach pomiędzy naciskami Rosji a wezwaniami Komisji Europejskiej, która oczekiwała zamrożenia projektu i konsultacji przed podjęciem jakichkolwiek dalszych kroków, ostatecznie przeważyło podejście, które można określić mianem europejskiej odpowiedzialności. Wiadomo, że podjęcie decyzji poprzedziła wizyta trzech amerykańskich senatorów, w tym senatora Johna McCaina, którzy omawiali z rządem ten temat. Z pewnością było to jednym z czynników wpływających na postanowienie premiera, co uważam za pozytywny wyraz strategicznej relacji z USA. W piątek odbyła się debata parlamentarna na temat Gazociągu Południowego, podczas której premier Oreszarski powiedział wprost, że podjął decyzję o zamrożeniu projektu do wyjaśnienia przez KE wyłącznie pod wpływem sugestii Brukseli. Z drugiej strony trzeba zauważyć, że jest dość oczywiste dla większości, że zawarcie i być może nawet podpisanie pewnych kontraktów w ostatnich tygodniach odbyło się bez należytej przejrzystości. Państwo naraziło się na duże straty bądź z tytułu zerwania kontraktów, bądź złamania prawa europejskiego. Premier zrozumiał więc, że w interesie kraju jest poddanie się sugestiom – lub jak ktoś woli presji – Komisji Europejskiej.

Jak to się może skończyć?

– Problem w tym, że nie chodzi tylko o ostatnie tygodnie, ale przynajmniej cztery lata. Wszystko, co dotyczyło Gazociągu Południowego, było bardzo wyjątkowo zamknięte. Ja i wielu innych ekspertów zajmujących się tą sprawą właściwie nie mieliśmy dostępu do żadnych szczegółów. Jesteśmy bardzo daleko od definitywnej decyzji co do przyszłości South Stream ze względów politycznych. Jest duża presja na rząd, by ustąpił, i prawdopodobnie tak się stanie. Prawdopodobnie zostanie wyznaczona data nowych wyborów. Według bułgarskiej konstytucji muszą być zachowane pewne terminy, co najmniej dwóch miesięcy, podczas których działać będzie rząd tymczasowy. Jednocześnie KE ma wyjaśnić sprawę zgodności kontraktu z prawem europejskim, ale nie należy się spodziewać zakończenia tego procesu zbyt szybko, ponieważ rządy tymczasowe nie podejmują decyzji wiążących na lata. A po wyborach będzie nowy rząd, nie da się teraz przewidzieć jaki. Możemy mieć koalicję centrolewicową, centroprawicową lub nawet wielką koalicję, dotąd w Bułgarii niemożliwą, ale kto wie. To ta nowa koalicja zdecyduje, co zrobić z Gazociągiem Południowym. Tendencja jest jednak taka, że główne partie ogólnie są za gazociągiem, choć mają zastrzeżenia, pytania i oczekiwania. Najbardziej za gazociągiem jest właśnie Bułgarska Partia Socjalistyczna, ale w ostatnim czasie zgodziła się z premierem co do jego bardziej europejskiego kursu i konieczności przedyskutowania projektu z KE.

Za Bułgarią poszła też Serbia.

– Owszem, serbska wicepremier i minister infrastruktury Zorana Mihajlović oświadczyła, że Serbia musi zrobić to samo co Bułgaria, ale następnego dnia premier Aleksandar Vučić oświadczył, że jej słowa nie są stanowiskiem całego rządu i projekt gazociągu jest w Serbii na razie realizowany. To jest stanowisko w dużym stopniu polityczne, ponieważ każdy rozsądny biznesmen wie, że kiedy realizuje się przedsięwzięcie transgraniczne, to wszyscy muszą mieć ten sam pogląd na całość inwestycji. Tak jak pewne kręgi biznesowe i polityczne wysokiego szczebla naciskały na Bułgarię, żeby zaakceptowała Gazociąg Południowy, tak że stanie się to przykładem dla innych i wręcz pewnym usprawiedliwieniem akceptacji dla rosyjskiego pomysłu. Teraz zgodnie z tą samą logiką wstrzymanie projektu przez Bułgarię skutkuje tym, że wszystkie państwa na trasie gazociągu, aż po Słowenię i Austrię, przemyślą to jeszcze raz.

Jaka jest sytuacja energetyczna Bułgarii? Rok temu z powodu protestów po podwyżce cen gazu upadł rząd.

– Jeśli chodzi o dostawy energii, to Bułgaria w przeciwieństwie do Polski i krajów bałtyckich jest tradycyjnie znacznie przychylniej nastawiona do rosyjskich surowców. Większość menedżerów i kluczowych przedsiębiorców branży energetycznej Bułgarii ma niejako wbudowane zaufanie do energii z Rosji. To dlatego, że przeważnie studiowali w Związku Sowieckim. Ponadto przywódcy Bułgarii, i to wkrótce po wejściu państwa do UE, zdecydowali o otwarciu trzech dużych projektów energetycznych z Rosją. Dotyczą one ropy naftowej, gazu i energii atomowej. Jeżeli zostaną one zrealizowane, to na całe lata zwiążą Bułgarię energetycznie z Rosją. Sytuacja jest bardzo skomplikowana i państwo tak naprawdę nie wie, co zrobić z tymi trzema projektami. Pierwszy z nich – ropociąg Burgas-Aleksandropolis – został wstrzymany. Elektrownia jądrowa Belene po protestach i nieudanym referendum czeka na decyzję, ale przypomina to trochę pobyt w izbie wytrzeźwień. Wreszcie Gazociąg Południowy był przez poprzedni rząd uważany za bardzo atrakcyjny pomysł, który może przynieść krajowi dużo dobrego. Teraz się to trochę zmienia i elity polityczne oraz eksperci są gotowi na debatę. Krytykuje się warunki kontraktu, sposób jego finansowania, ceny gazu, procedury przetargowe. Konkluzja tego jest taka, że jeśli Bułgaria chce lub będzie chciała w przyszłości robić coś razem z Rosją, w szczególności Gazociąg Południowy, to jedynie wtedy, gdy będzie to uzgodnione od początku z Komisją Europejską i tym, co nazywa się zewnętrzną polityką energetyczną UE.

A konkurencyjny pomysł gazociągu Nabucco?

– Byłem koordynatorem krajowym do spraw Nabucco. Ten projekt miał wiele unikalnych cech wyjątkowo pozytywnych dla bezpieczeństwa energetycznego UE. Dawał on, a przynajmniej miał zamiar dawać wolność wyboru, tak upragnioną dywersyfikację. Gazociąg Południowy z tego punktu widzenia daje jedynie dywersyfikację szlaków przesyłu, a nie bezpieczeństwo dostaw. Po kryzysie ukraińskim staje się to coraz bardziej wątpliwe i problematyczne, negatywnego wpływu Gazociągu Południowego na Ukrainę nie można teraz lekceważyć. Europa znalazła się przed strategicznym dylematem, który zmusza ją do próby mówienia jednym głosem i stąd zapewne to zdecydowanie KE względem bułgarskiego rządu. Otóż jeżeli powstanie Gazociąg Południowy, będzie to w dwóch trzecich ten sam gaz, który teraz dwanaście krajów UE, w tym Bułgaria, otrzymuje w tranzycie przez Ukrainę. I chodzi o gaz już zakontraktowany do roku 2020, 2025 itd. A jedynie jedna trzecia to byłby nowy gaz. Tymczasem Nabucco, 30 mld m sześc. gazu rocznie, to byłby w całości nowy gaz, a właśnie takiego potrzebuje Europa, a tego nie może dać Gazociąg Południowy. Bez względu na wielkość rynku, jeżeli ma się tylko jedno źródło dostaw, nie osiągnie się nigdy takiego efektu, jaki występuje na rynku bardziej rozwiniętym, jak na przykład Wielka Brytania czy Holandia, gdzie jest gaz z Rosji, Norwegii, Algierii, Nigerii itd.

Bułgaria może liczyć na jakieś alternatywne źródła gazu? Mówiło się o dużych złożach gazu łupkowego, ale poszukiwania wstrzymano, bo łupki miały podważać rentowność elektrowni Belene.

– Według naukowców mamy duże zasoby, ale niestety nasz parlament postanowił ogłosić moratorium na dalsze badania i ewentualną eksploatację, a więc teraz jest to zakazane. Inna opcja to gaz skroplony (LNG), ale to łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Morze Czarne kontroluje Turcja, do której należy Cieśnina Bosfor. Turcy żądaliby opłaty za przepływ gazowców w wysokości co najmniej 20 proc. wartości towaru, co wpływa na ekonomiczną opłacalność tego rozwiązania. LNG nie będzie konkurencyjne cenowo dla tradycyjnych dostaw z Rosji. Ale wszystko to pozostaje opcją na przyszłość. Polityka względem gazu łupkowego może się zmienić. W ciągu kilku lat można liczyć także na spadek cen LNG, na czym zapewne skorzysta Polska, która ma doskonałe warunki do jego odbioru, gdy tylko wybudujecie już terminal w Świnoujściu. Chodzi o to, że po katastrofie Fukushimy ogromne ilości LNG z Kataru i innych kierunków kupuje Japonia. Jeśli ten kraj wróci do energii atomowej, to ogromne zasoby LNG zwolnią się i ceny znacząco się obniżą, tak że będzie można go opłacalnie dostarczać do Europy. Ale to jeszcze kwestia 3-5 lat. To samo dotyczy amerykańskiego skroplonego gazu łupkowego, którego dostaw można się spodziewać w Europie już w latach 2018-2020.

Sądzi Pan, że Europie uda się przemówić jednym głosem, czy też silniejsze będą wpływy Rosji? Polskie propozycje tzw. unii energetycznej nie spotykają się z dużym odzewem.

– Po kryzysie gazowym z 2009 r. Europa zaczęła myśleć o bezpieczeństwie dostaw energii bardziej poważnie. Buduje się interkonektory, magazyny, terminale LNG – wszystko po to, żeby zapewnić bezpieczeństwo na wypadek, gdyby Rosja wstrzymała ponownie dostawy. W międzyczasie doszło do ogromnego kryzysu finansowego, który dotknął cały świat, w tym Europę. A teraz logika dywersyfikacji musi zacząć dotyczyć nie tylko kierunków dostaw, ale i całości gospodarki energią. Gaz musi być przystępny, musi stymulować rozwój, reindustrializację w Europie, a szczególnie w państwach leżących nad morzami: Bałtyckim, Adriatyckim i Czarnym. To jest najbardziej perspektywiczny region, jeśli chodzi o rynek energii i w ogóle rozwój gospodarczy, ale jeśli będzie miał łatwo dostępną energię, to wtedy będzie się rozwijać dwa razy szybciej niż reszta Europy. Także Gazociąg Południowy pod pewnymi warunkami mógłby się do tego pozytywnie przyczynić, ale na razie tych warunków nie ma. Musiałby być zbudowany na innej logice niż obecna.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Falkowski
Nasz Dziennik, 21 czerwca 2014

Autor: mj