Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Emerytury u prezydenta

Treść

Mimo argumentów niezależnych ekspertów przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego prezydent Bronisław Komorowski uznał, że praca kobiet i mężczyzn do 67. roku życia jest konieczna, "aby nie dopuścić do obniżenia emerytur". Prezydent nie odpowiedział na apel młodej matki o wprowadzenie polityki prorodzinnej zapewniającej wyższą dzietność polskich rodzin.

Od przyjęcia kompletnie fałszywych założeń rozpoczęła się debata w Pałacu Prezydenckim o podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat dla kobiet i mężczyzn. Mianowicie przyjęto już na wstępie, że proces starzenia się społeczeństwa jest procesem "obiektywnym, którego nie da się w żaden sposób odwrócić". - Proces starzenia się ludności polega na wzroście liczby osób starszych w całej populacji. Jego głównym powodem jest to, że żyjemy dłużej. Tego procesu nie da się ani zatrzymać, ani odwrócić - stwierdziła autorytatywnie prof. Janina Jóźwiak z Instytutu Studiów Demograficznych SGH. Jej zdaniem, brak polityki prorodzinnej i związany z tym spadek liczby urodzeń dzieci pozostaje bez większego wpływu na starzenie się społeczeństwa.
- Nawet jeśli dziś sprowokujemy wyż urodzin za pomocą polityki prorodzinnej, to możemy tylko spowolnić proces starzenia się społeczeństwa - zaznaczyła Jóźwiak. Jej stanowisko poparła Irena Kotowska, również z ISD SGH.
Z tym założeniem stanowczo nie zgadza się dr Cezary Mech, finansista, były minister finansów i ekspert w dziedzinie systemów emerytalnych, którego po raz kolejny na konferencję u prezydenta nie zaproszono.
- Jeżeli się już na początku przyjmuje założenie, iż proces starzenia się społeczeństwa jest obiektywny i nieodwracalny, jest to równoznaczne z wyrażeniem zgody na planowe wygaszenie naszego Narodu - twierdzi dr Mech. - Jeśli chcemy przetrwać jako Naród, musimy się temu procesowi przeciwstawić, a nie wspomagać go czy też dostosowywać się do niego - podkreśla.
Starzenie się społeczeństwa nie jest, według byłego ministra, procesem naturalnym, lecz efektem polityki wszystkich rządów po 1989 roku. - Jak inaczej wytłumaczyć, że w kraju na jedną Polkę przypada 1,3 dziecka, czyli poniżej zastępowalności pokoleń, podczas gdy dla Polek w Wielkiej Brytanii współczynnik ten wynosi 2,3 dziecka? - pyta finansista. Tezie o "naturalnych" przyczynach starzenia się i wymierania Polski przeczy także to, iż według renomowanego wydawnictwa amerykańskiego Factbook wskaźnik dzietności w Polsce spadł do poziomu jednego z najniższych na świecie! W Europie zajmujemy pod względem dzietności ostatnie miejsce. Nawet Chiny, gdzie od lat prowadzona jest odgórna polityka jednego dziecka, wskaźnik ten jest wyższy niż w naszym kraju (1,4 dziecka na kobietę).
Wychodząc z tego błędnego założenia, iż starzenie się społeczeństwa jest koniecznością dziejową, kilku ekspertów, w tym prof. Marek Góra, prof. Witold Orłowski, Jan Krzysztof Bielecki i Aleksandra Wiktorow, podczas debaty u prezydenta uznało, że podniesienie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 67 lat jest "koniecznością dziejową", której nie da się uniknąć. Wskazywali, że to jedyny sposób, aby nie dopuścić w przyszłości do sytuacji, że nieliczna grupa pracujących będzie musiała utrzymywać armię emerytów.
Z tym stanowiskiem nie zgodziła się duża część ekspertów oraz większość dyskutantów zasiadających na sali, wśród których było wielu ludzi młodych. Mama z niemowlęciem na ręku przedstawiła swoje dziecko słowami: "Oto przyszły emeryt", i zaapelowała do prezydenta Komorowskiego o projekt dojrzałej polityki prorodzinnej. Ekonomista Łukasz Hardt z Uniwersytetu Warszawskiego podkreślił konieczność wdrożenia polityki prorodzinnej sprzyjającej zwiększeniu dzietności rodzin. Krzysztof Hagemejer, ekspert Międzynarodowej Organizacji Pracy z Genewy, zwrócił uwagę, że kobiety wielodzietne powinny być promowane wobec zagrożenia starzeniem się społeczeństwa, a tymczasem przez polski system emerytalny są de facto karane brakiem emerytury. Profesor Stanisława Golinowska z UJ wskazała na niską zdrowotność polskiego społeczeństwa, jedną z najniższych w Europie. Dotyczy to zwłaszcza polskich kobiet po pięćdziesiątce. Tylko 25 proc. kobiet powyżej 45. roku życia pracuje. Duża część znika z rynku pracy z powodu niepełnosprawności - podała Golinowska. Polemizując z prof. Orłowskim, który chwalił coraz lepszą kondycję ludzi w podeszłym wieku, prof. Golinowska wyjaśniła, że zdrowotność poprawia się wraz z dobrobytem, a zatem nie dotyczy wszystkich. Podkreśliła, że podniesienie wieku emerytalnego wymaga nakładów na służbę zdrowia oraz rehabilitację starszych ludzi, aby byli w stanie pracować. - Nie uciekniemy od tego, jeśli nie chcemy wywołać ogromnego ubóstwa - stwierdziła. Podniesieniu wieku emerytalnego zdecydowanie sprzeciwili się przedstawiciele związków zawodowych. Większość Polaków nie zgadza się na podniesienie wieku emerytalnego do 67 lat. Najbardziej są tym oburzone kobiety, na których spoczywa ciężar opieki nad dziećmi i starszymi członkami rodziny.

Małgorzata Goss

Nasz Dziennik Czwartek, 15 marca 2012, Nr 63 (4298)

Autor: au