Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Eksperyment Platformy

Treść

"To zrobimy eksperyment" - powiedział prezydent Bronisław Komorowski i począł "przepraszać" za polityków Prawa i Sprawiedliwości: Antoniego Macierewicza i Jacka Kurskiego, a przy okazji także za Janusza Palikota, którego w Platformie Obywatelskiej już nie ma, oraz jedynego w tym gronie reprezentanta PO Stefana Niesiołowskiego, jak również za swoje wypowiedzi. Czy eksperyment prezydenta i Platformy Obywatelskiej bicia się w cudze piersi się powiedzie, odpowiedzą zapewne badania opinii publicznej, które wskażą, czy wyborcy przyjęli wykreowaną przez PO wirtualną rzeczywistość.
Eksperyment, który opinii publicznej ujawnił w ubiegłym tygodniu w wywiadzie dla TVN prezydent Bronisław Komorowski, trwa w najlepsze. Kreowana przez polityków Platformy Obywatelskiej alternatywna rzeczywistość zmierza do przekonania, że nic nie znaczą ich słowa nawoływania do "dorżnięcia watahy", grożenia opozycji "wyginięciem jak dinozaury" czy też publiczne dzielenie się przemyśleniami, że prezes głównej partii opozycyjnej "może jeszcze w tym roku będzie rozmawiał z siłami ostateczności". Alternatywna rzeczywistość ma nas przekonać, że wszelkie złe słowa w polityce pochodzą przede wszystkim z konkurencyjnego dla Platformy Obywatelskiej obozu politycznego, a żadne słowa polityków Platformy nie mogły sprowokować morderczego ataku na biuro Prawa i Sprawiedliwości, bo morderca wcale nie polował na któregoś z polityków PiS, lecz chciał po prostu zamordować sobie kogokolwiek. Fakt, że podczas zatrzymania wykrzykiwał, iż nienawidzi PiS i chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego, dla kreatorów wirtualnej rzeczywistości z Platformy to tylko drobny szczegół. Po tym jak na antenie TVN prezydent Bronisław Komorowski, jak to ujął: "w ramach eksperymentu", począł "przepraszać za Macierewicza i Kurskiego", mieliśmy do czynienia z kolejną odsłoną eksperymentu. Otóż w alternatywnej rzeczywistości ofiarą "wariata" nie był wcale ktoś z Prawa i Sprawiedliwości, lecz polityk Platformy Stefan Niesiołowski. Wicemarszałek Sejmu przez cały wtorek brylował przed telewizyjnymi kamerami. Już czuł, jak mu ktoś prawie poderżnął gardło, już widział te dziury po kulach w swojej klatce piersiowej, w którą morderca prawie że władował cały magazynek. Tymczasem naszemu bohaterowi nawet włos z głowy nie spadł. Dla kreatorów wirtualnej rzeczywistości to tylko szczegół, że w biurze poselskim Stefana Niesiołowskiego do żadnej tragedii nie doszło, bo przecież zawsze mogło dojść. Tak jak nieistotnym dla nich szczegółem jest to, że w chwili, gdy do tragedii nie doszło, ale mogłoby dojść, samego Niesiołowskiego w biurze nie było. Ale przecież zawsze mógłby tam być. Już zupełnie nieistotnym problemem w tej sytuacji jest znalezienie jakiegokolwiek świadka, który rzekomego mordercę mógłby w okolicach biura posła PO zobaczyć. Marszałek Niesiołowski z takim przejęciem opowiadał bowiem we wszystkich telewizjach o swoich mrożących krew w żyłach przeżyciach, że wielu widzów zapewne uwierzyło, iż wręcz gołymi rękami obronił się przed uzbrojonym napastnikiem.
Środa była kolejnym dniem eksperymentu Platformy Obywatelskiej. Politycy codziennie rozprawiają o poprawie języka polskiej polityki i ograniczenia jego agresji.
Projekt uchwały w sprawie zabójstwa w biurze PiS, który mógłby zostać przyjęty przez Sejm w piątek, wspólnie przedstawiły klub PSL oraz koła SdPl i Stronnictwa Demokratycznego. Zapisano w nim m.in., iż Sejm zdecydowanie i jednoznacznie potępia zamach na pracowników biura parlamentarnego PiS w Łodzi, a także wzywa polityków do rachunku sumienia. Do pracy wzięła się też sejmowa Komisja Etyki Poselskiej. Na dzień przed pogrzebem zamordowanego w biurze Prawa i Sprawiedliwości Marka Rosiaka dopadła posła, który miał się wykazać szczególną agresją języka. Zakończyło się tylko upomnieniem. Przewodniczący komisji etyki Arkadiusz Rybicki z Platformy Obywatelskiej mówił jednak dziennikarzom, że w obliczu tego, co zdarzyło się w Łodzi, brano pod uwagę możliwość wyższej kary dla posła.
Tym ukaranym nie był wcale Radosław Sikorski, który nawoływał do "dorzynania watahy", ani Donald Tusk, który straszył opozycję wyginięciem, ani też Janusz Palikot, który m.in. Jarosława Kaczyńskiego już widział rozmawiającego z "siłami ostateczności". Na dzień przed pogrzebem ofiary politycznej nienawiści, pracownika biura Prawa i Sprawiedliwości, "za agresję w polityce" ukarany został Adam Hofman z - a jakże - Prawa i Sprawiedliwości. Za ponury żart można uznać, że komisja etyki upomniała posła za słowa skierowane akurat pod adresem Janusza Palikota. Wielu politykom trudno powiedzieć w swoim imieniu "przepraszam" i dlatego wolą nie przepraszać w ogóle lub bijąc się w cudze piersi, przepraszać za politycznych konkurentów. Hofman przyznał jednak, że słowa, za które został upomniany, nie powinny z jego ust paść, i zapewnił, że za nie przeprosi. Poseł sądzony był za swoje stwierdzenie z sierpnia br. Odnosząc się do Palikota, powiedział wtedy, że "trzeba tego faceta powiesić na najbliższej gałęzi". Była to reakcja na konsekwencje, które pociągnęły za sobą słowa ówczesnego wiceszefa klubu PO. Na swoim internetowym blogu Janusz Palikot napisał, że "Gosiewski żyje"; "Widziano go na peronie we Włoszczowej". Synka byłego wicepremiera zmarłego w katastrofie smoleńskiej, "poinformowanego" w przedszkolu o treści wpisu, słowa ówczesnego posła Platformy miały doprowadzić do łez.
Z niecierpliwością można oczekiwać, jaką alternatywną rzeczywistość na najbliższe dni wymyślą nam jeszcze propagandziści Platformy.
Artur Kowalski
Nasz Dziennik 2010-10-28

Autor: jc