Ekspert od kradzieży
Treść
Czy profesor UJ ukradł inkunabuł i dwa starodruki?
Stanisław S., profesor UJ, historyk średniowiecza, trafił na trzy miesiące do aresztu pod zarzutem kradzieży inkunabułu i dwóch starodruków z biblioteki Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu.
Wcześniej - przez kilka lat - profesor S. był jednym z ekspertów współpracującym z krakowskimi prokuratorami w śledztwie dotyczącym kradzieży inkunabułów i starodruków z Biblioteki Jagiellońskiej w Krakowie.
- Śledztwo wszczęto 1 lutego, tuż po zatrzymaniu - na ulicy - Stanisława S. przez policję. Profesor miał przy sobie trzy księgi z biblioteki Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu, których wynosić nie powinien - powiedział nam prokurator Krzysztof Urbaniak, zastępca prokuratora okręgowego w Krakowie.
- Biblioteka Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu określiła procedurę udostępnienia cennych pozycji. Decydowali o tym w kolejności: dyrektor biblioteki, rektor seminarium i biskup sandomierski. Książki można było tylko przeglądać na miejscu. Nikt nie miał prawa ich wynosić. Nawet osoba, która zajmowała się renowacją - mówi prokurator Urbaniak. - Z naszych ustaleń wynika, że profesor S. nie starał się o zgodę na udostępnienie starodruków.
Zatrzymanie profesora na ulicy nie było dziełem przypadku. Młodszy inspektor Dariusz Nowak, rzecznik małopolskiej policji, przyznaje: - Od kilku tygodni policjanci ze specjalnej grupy ds. kradzieży dzieł sztuki pracowali nad sprawą zaginięcia cennych ksiąg z sandomierskiego księgozbioru. Sprawdzali też informacje o pojawianiu się na rynku antykwarycznym wielu dzieł stamtąd pochodzących. W którymś momencie te tropy zaczęły się wiązać z osobą profesora S
W mieszkaniu naukowca, w jego gabinetach na UJ oraz w PAN policjanci znaleźli podczas przeszukania kilkadziesiąt cennych ksiąg. Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, kilkanaście pozycji znaleziono też w zakładzie introligatorskim, który podczas przesłuchania wskazał sam podejrzany, twierdząc, że oddał je do renowacji. W sumie zabezpieczono ponad 90 inkunabułów i starodruków. W tej chwili ustalane jest ich pochodzenie, ale jak twierdzą nieoficjalnie policjanci, jest duże prawdopodobieństwo, że wszystkie pochodzą z okradzionego sandomierskiego seminarium. Łatwo to będzie ustalić, bowiem przed 10 laty w tamtejszej bibliotece wszystkie dzieła zostały zinwentaryzowane. Podczas minionego weekendu rozpoczęto tam kontrolę. Po sprawdzeniu zbioru inkunabułów okazało się, że brakuje 30 pozycji. Ile zaginęło starodruków - na razie nie wiadomo, bo ich inwentaryzacja jeszcze nie została zakończona.
Na razie Stanisławowi S. zarzucono kradzież jednego inkunabułu i dwóch starodruków, których wartość wstępnie oszacowano na 50 tys. zł. Prokuratura nie wyklucza, że zarzuty mogą zostać rozszerzone.
Inni podejrzani
W śledztwie podejrzane są także dwie inne osoby: ks. Marek R., dyrektor biblioteki, który miał wyłudzić 22 tys. zł dotacji z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na renowację inkunabułu, o którym wiedział, że został już skradziony, a także Krystyna D., konserwator zabytków, która wystawiła fakturę za niewykonaną renowację dzieła, poświadczając w ten sposób nieprawdę.
- Na wniosek prokuratury sąd aresztował podejrzanego profesora S. Wobec ks. Marka R. zastosowano dozór policyjny oraz poręczenie. Kobietę zwolniono bez zastosowania środków zapobiegawczych - powiedział prok. Urbaniak.
Przypomnijmy, że prof. Stanisław S. był ekspertem współpracującym z krakowską prokuraturą w śledztwie dotyczącym kradzieży inkunabułów i starodruków z Biblioteki Jagiellońskiej, które wszczęto w kwietniu 1999 roku. Złodzieje wynieśli wówczas 59 inkunabułów i starodruków w 47 woluminach. Jak przypomina sobie prof. Franciszek Ziejka, były rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, m.in. właśnie od prof. S. miała pochodzić informacja o tym, że starodruki z "Jagiellonki" mogą znajdować się w niemieckim domu aukcyjnym "Reiss*Sohn" w Königstein.
- Z tego, co pamiętam, to przeglądając strony internetowe domów aukcyjnych miał natknąć się na ofertę domu aukcyjnego "Reiss*Sohn". Powiedział o tym prof. Krzysztofowi Zamorskiemu (ówczesnemu dyrektorowi "Jagiellonki" - przyp. red.), który potem przekazał tę wiadomość również mnie - usłyszeliśmy wczoraj od prof. Ziejki.
Nadużyte zaufanie
Potwierdza to również Zdzisław Pietrzyk, dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej: - Mieliśmy do profesora ogromne zaufanie. Nie bez powodu, bardzo nam pomógł w 1999 r. w odzyskaniu części dzieł skradzionych z naszej biblioteki. Wspólnie z antykwariuszem Januszem Pawlakiem trafili na ich ślad w niemieckim domu akcyjnym. Później profesor przygotował opinie, które pomogły nam odzyskać te dzieła. Zawsze mogliśmy liczyć na jego życzliwość. Z tego, co wiem, na taką samą życzliwość profesora mogła też liczyć biblioteka Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Właśnie za jego wstawiennictwem trafiły do nas do dezynfekcji w ubiegłym roku tamtejsze księgozbiory. Przywieziono je do renowacji zagrzybione, nie nadające się do korzystania. Profesor oczywiście ich nie dostarczał. Przywieziono je samochodem z Sandomierza i w ten sam sposób tam wróciły.
Opinie niektórych krakowskich antykwariuszy na temat prof. S. nie są już tak pochlebne. Zastrzegając sobie anonimowość, sugerują, że to właśnie za jego sprawą miało w ostatnim czasie trafić na rynek wiele ksiąg, których pochodzenie jest nie do końca jasne. Profesor miał je sprzedawać przede wszystkim w warszawskich antykwariatach i domach aukcyjnych. Być może właśnie tą drogą trafiły do policji informacje, rzucające podejrzenia na cieszącego się autorytetem eksperta. Tym bardziej że policja przyznaje, iż bada również tę wersję.
MAGDALENA STRZEBOŃSKA,
EWA KOPCIK
Jak przyznaje prof. Franciszek Ziejka, S. znalazł się w gronie ekspertów współpracujących z prokuraturą w śledztwie dotyczącym kradzieży starodruków z "Jagiellonki" za radą nieżyjącego historyka - prof. Jana Pirożyńskiego.
Krakowska prokuratura wydała wówczas postanowienie o uznaniu starodruków za dowody rzeczowe w toczącym się postępowaniu i wystąpiła o ich bezwarunkowy zwrot. Jednak tą drogą starodruki nigdy do Polski nie trafiły, bo Wyższy Sąd Krajowy we Frankfurcie nad Menem zdecydował, iż mogą być wydane tylko na czas postępowania toczącego się w Krakowie, a potem zwlekał ostatecznie z przekazaniem ich polskiej prokuraturze.
W takiej sytuacji, w maju 2001 roku władze UJ skierowały do sądu niemieckiego pozew przeciwko właścicielom domu aukcyjnego Reiss*Sohn, domagając się bezwarunkowego zwrotu starodruków. Ostatecznie - w 2002 roku - sprawa zakończyła się ugodą, na mocy której UJ odzyskał 17 starodruków. Po wykonaniu ekspertyz odzyskanych ksiąg - dwa lata temu krakowska prokuratura wydała decyzję o przedstawieniu zarzutów usiłowania wyłudzenia oraz paserstwa trzem obywatelom niemieckim: dwóm właścicielom domu aukcyjnego "Reiss*Sohn" oraz Dieterowi GW., pośrednikowi z firmy Dewex, który dostarczał Reissowi starodruki. Najważniejszy wątek sprawy - dotyczący złodzieja ksiąg - został umorzony z powodu niewykrycia sprawcy. Prokuratura twierdziła, że wyczerpały się wszystkie możliwości dowodowe, które mogły doprowadzić do ujawnienia sprawców kradzieży. Wskazywała jednak na fakt, że złodziej był znawcą starodruków, bowiem znaki identyfikacyjne z cennych ksiąg były usuwane w taki sposób, iż dzieło nie traciło wartości.
- Kradzieży musiał dokonać ktoś z wewnątrz. Tylko taka osoba mogła wynieść księgi znajdujące się na trzech różnych piętrach. Księgi wybierano w przemyślany sposób. Złodziej zostawiał oryginalną okładkę, wsadzając do środka niewartościową pozycję. Wcześniej czy później dowiemy się, kto był sprawcą kradzieży. Uniwersytet jest przecież wieczny - mówił wówczas prof. Ziejka.
(STRZ, EK)
"Dziennik Polski" 2006-02-07
Autor: ab