Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dziś wybory nowego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej

Treść

Gdy wczoraj Zdzisław Kręcina niespodziewanie zwołał na godzinę 21.00 konferencję prasową, wydawało się, że ogłosi rezygnację z kandydowania do fotela prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Tak się jednak nie stało, obwieścił jedynie, iż nie widzi przyczyn, dla których miałby tak postąpić. Na polu walki nic się zatem nie zmieniło - do wyścigu o schedę po Michale Listkiewiczu staną Kręcina, Zbigniew Boniek, Tomasz Jagodziński i Grzegorz Lato. Wyboru nowego sternika dokona 116 delegatów na Walne Zgromadzenie. To w ich rękach znajduje się de facto najbliższa przyszłość naszego futbolu. Co zdecydują? Listkiewicz na prezesowskim fotelu zasiadał od 28 czerwca 1999 roku. Kadencja, najdłuższa w historii, była burzliwa i rozbudzała skrajne emocje. Z jednej strony przypadła na czas sukcesów: awansów reprezentacji do finałów mistrzostw świata i Europy (inna sprawa, iż już na nich samych drużyna doznawała upokorzeń mimo ogromnych aspiracji), powierzenia Polsce i Ukrainie organizacji Euro 2012 (i tu nie można pominąć dużej roli odchodzącego prezesa). Listkiewicz lubi się tym chwalić, przekonując, iż w ostatnich latach nasza piłka zrobiła krok do przodu - i to pod wieloma względami. Po części można mu przyznać rację, tyle że z drugiej strony było bagno, które odsłoniło obraz futbolu brudnego, skorumpowanego, zepsutego. Ponad 160 zatrzymanych osób, 52 zamieszane kluby, widmo ustawionych z góry rozgrywek, w których prawdziwą i uczciwie toczoną walkę zastępowały zakulisowe mataczenia - zaszokowały wszystkich poza samym związkiem, który długo ignorował poczynania wrocławskiej prokuratury, nie potrafiąc - albo nie chcąc - przyjąć do wiadomości, że dzieje się źle i trzeba podjąć radykalne kroki, by kompletnie się w tym nie zatracić. Śledczy, pytani o współpracę z centralą na Miodowej, tylko wymownie się uśmiechali, Listkiewicz mówił przez moment o jednej "czarnej owcy". Ciche przyzwolenie na korupcję, zaniechanie walki z nią - to były największe grzechy związku kierowanego przez odchodzącego prezesa, po których jeszcze długo nasza piłka nie zdoła się otrząsnąć. Dziś atmosfera wokół PZPN jest fatalna. Opinia publiczna żąda radykalnych zmian, rewolucji w sposobie zarządzania centralą i mentalności działaczy, kibice na każdym kroku dają wyraz dezaprobacie i niechęci do ludzi, których oskarżają za aktualny stan rzeczy. Za klęski drużyn klubowych, które od lat nie potrafią osiągnąć żadnych sukcesów na międzynarodowych arenach, za brak pomysłu na rozwój, szczególnie piłki młodzieżowej, za stadiony, na które normalny człowiek boi się przyprowadzić rodzinę. W ostatnich latach do związku byli wprowadzani kuratorzy, ale Listkiewicz wszystkich przetrwał, udowadniając, iż centrala jest nie do ruszenia. Dziś odejdzie, zastąpi go ktoś nowy. Ale czy faktycznie będzie to oznaczać inną jakość, powiew świeżości? Niekoniecznie, niestety. Jest czterech kandydatów. Jeszcze kilka tygodni temu faworytem do przejęcia schedy po odchodzącym prezesie był Kręcina, nieoficjalnie "namaszczony" na to stanowisko przez Listkiewicza. Sytuacja się jednak zmieniła. W ubiegłym tygodniu Kręcina został wezwany do wrocławskiej prokuratury, która postawiła mu zarzuty o niegospodarność, na kilkadziesiąt godzin stał się Zdzisławem K. Sam nie przyznał się jednak do winy, zezwolił na publikowanie swego wizerunku oraz nazwiska i nie zrezygnował z kandydowania, choć nie brakowało głosów sugerujących, że powinien tak postąpić. A Listkiewicz przyznał, iż "nigdy nikogo nie popierał, ma swego faworyta, ale nie ujawni jego nazwiska". - Bardzo dobrze, że kandydują dwaj byli znakomici piłkarze - dodał jednak. Czy coś tym zasugerował, można się tylko domyślać. Kręcina w PZPN pracuje od 1983 roku, ostatnio był sekretarzem generalnym związku, ma dyplom trenera pierwszej klasy, doktorat z kształcenia kadr, jako pierwszy w Polsce otrzymał licencję oficjalnego organizatora meczów FIFA. Wczoraj wieczorem zaskoczył - nagle zwołał konferencję prasową, i kiedy wszyscy oczekiwali, że powie: "rezygnuję", obwieścił, iż stanie do wyścigu. Przyznał tylko, że "od tygodnia targają nim wątpliwości, zastanawiał się, czy ma moralne prawo" etc., etc. Uznał, że tak. - Winnym się nie czuję, nie przyznaję się do winy, nie zamierzam składać broni - powiedział. Szans na sukces nie ma najmniej znany z czwórki chętnych, czyli Jagodziński. Dziennikarz, rzecznik PZPN za czasów Mariana Dziurowicza, autor książki o aferach w naszej piłce "Cwaniaczku, nie podskakuj", p.o. dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie, nie pracował w związku za czasów Listkiewicza i dlatego mówi o sobie: "człowiek spoza układu". Sam uważa, że ma 50 procent szans na wybór, ale to bardzo optymistyczne podejście do sprawy. Za bardzo. No, chyba że delegaci postanowią zaszokować i kompletnie zadziwić opinię publiczną. Zostają Boniek i Lato i w tej dwójce należy upatrywać przyszłego prezesa PZPN. Obaj byli w przeszłości wielkimi piłkarzami, zgromadzili na koncie medale mistrzostw świata, odnieśli spektakularne, indywidualne sukcesy. Lato ma w kolekcji tytuł króla strzelców mundialu w 1974 r., Boniek był wielką gwiazdą Juventusu Turyn, zdobył Puchar Europy i zrobił międzynarodową karierę, jakiej może mu pozazdrościć 99,99 procent polskich piłkarzy. Po zakończeniu czynnej przygody z futbolem obaj próbowali swych sił w trenerskim fachu, bez powodzenia. Przeszkodą nie do pokonania dla Laty stała się Amica Wronki, Boniek objął nawet reprezentację Polski, ale do tego fragmentu swego życiorysu nie wraca najchętniej. Poza tym różni ich wiele. "Zibi" jest doskonale znany i rozpoznawany w piłkarskim świecie, pod tym względem bije na głowę nawet Listkiewicza, przyjaźni się z szefem UEFA Michelem Platinim, jego nazwisko otwiera sporo drzwi. Kibice go doceniają, cieszy się największym ich poparciem. Jak wykazują sondaże, grubo ponad połowa sympatyków futbolu dostrzega w nim najlepszego kandydata do fotela prezesa. Niektórzy upatrują w nim faworyta rządu, zdaniem części polityków zamieszanie wokół PZPN miało na celu doprowadzenie Bońka do prezesury. Był współwłaścicielem Widzewa Łódź, m.in. w okresie, w którym klub ten ustawiał za łapówki wyniki ligowych meczów. Zarzekał się i zarzeka, że o korumpowaniu nie miał pojęcia. Lato to "beton". Tak mówią o nim przeciwnicy, on się nie obraża. Stawał murem za związkiem, gdy publiczna opinia atakowała go za brak reakcji na aferę korupcyjną, dziś uważa, że pewne zaniedbania jednak były. Lubił krytykować Leo Beenhakkera, acz teraz przekonuje, że nigdy nie domagał się natychmiastowego zwolnienia Holendra. Był senatorem z ramienia Sojuszu Lewicy Demokratycznej, polityczną aktywnością nie błyszczał, potem w wyborach prezydenckich poparł Włodzimierza Cimoszewicza. Bardzo chce zostać następcą Listkiewicza, prowadził rozbudowaną kampanię, podobno zatrudnił specjalistów od wizerunku, schudł, zmienił ton wypowiedzi. Z jakim efektem? Wyboru prezesa dokona 116 delegatów na zjazd. 60 z nich reprezentuje Wojewódzkie Związki Piłki Nożnej, czyli tzw. teren, gdzie Lato cieszy się wielkim uznaniem. 50 delegatów mają kluby ekstraklasy i pierwszej ligi, dwóch futbol kobiecy i futsal, po jednym środowiska trenerów i sędziów. Aby zostać prezesem w pierwszej turze głosowania, trzeba otrzymać pięćdziesiąt procent plus jeden głos. Taki scenariusz jest mało realny, bardziej prawdopodobna wydaje się druga tura, do której przejdzie dwóch kandydatów z największym poparciem (i tu zadecyduje zwykła większość). Oprócz sternika delegaci wybiorą 5 wiceprezesów oraz pozostałych członków 18-osobowego zarządu związku. Kto zostanie nowym prezesem? Czy wybory coś zmienią? Czy polska piłka zyska nową jakość? Chciałoby się wierzyć, że tak, ale... No właśnie, jest "ale". Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-10-30

Autor: wa