Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dziś sprint i pierwszy medal?

Treść

Justyna Kowalczyk wydawała się najmniej zaskoczoną osobą na mecie olimpijskiego biegu na 10 km techniką dowolną. Polka przypominała, że medalu się nie spodziewała, i przekonywała, że skład podium można było przewidzieć dużo wcześniej. O ile w poniedziałek mistrzyni z Kasiny Wielkiej rywalizowała na najbardziej przez siebie nielubianym dystansie, o tyle dziś stanie na starcie sprintu klasykiem, w którym od dwóch lat spisuje się rewelacyjnie. Czy oznacza to medal?
"Jak to, Kowalczyk nie stanęła na podium?" - dało się słyszeć na naszych ulicach w poniedziałkowy wieczór. Nasza reprezentantka w ostatnim czasie tak bardzo przyzwyczaiła nas do zwycięstw i sukcesów, że dalsze jej miejsce ("dalsze" - jak to brzmi w przypadku piątego, wysokiego miejsca) przyjęte zostało jako niespodzianka i rozczarowanie. Przynajmniej przez tę część kibiców i komentatorów, którzy nie wsłuchiwali się zbyt uważnie w słowa zawodniczki i jej trenera. Bo sama Kowalczyk od ładnych kilku dni przekonywała, że wcale nie czuje się faworytką igrzysk, murowaną kandydatką do czterech złotych medali, a już niczego specjalnego nie oczekuje zwłaszcza po poniedziałkowym starcie. Zwracała uwagę, że 10 km łyżwą nie jest jej najmocniejszą stroną, że w tej konkurencji rywalki są mocniejsze. Wskazywała na trójkę: Charlotte Kallę, Kristinę Smigun-Vaehi oraz Marit Bjoergen. Nie pomyliła się, bo na mecie Szwedka wyprzedziła Estonkę i Norweżkę. Polka piąte miejsce przyjęła z mieszanymi uczuciami. - Nie jest złe, przeciwnie. Przed startem obawiałam się, że mogę nie wejść do dziesiątki, a uplasowałam się blisko podium. Z drugiej jednak strony do medalu zabrakło mi niewiele, a na igrzyskach walczy się o najwyższe cele. Na pewno zatem jakiś mały niedosyt odczuwam - przyznała.
Kowalczyk miejsce w trójce straciła na ostatnich dwóch kilometrach. Wtedy była jeszcze trzecia, ale na finiszu zabrakło jej sił. - Przeciwniczki pobiegły ten odcinek szybciej, i to cała tajemnica - dodała. Zadowolenia z występu swojej podopiecznej nie ukrywał za to trener Aleksander Wierietielny. - Wiedzieliśmy, że ten bieg będzie najcięższy, nigdy nie należał bowiem do ulubionych Justyny. Pokazała jednak charakter i udowodniła, że i w nim podciągnęła się mocno do przodu. Jeszcze na początku sezonu traciła do Bjoergen minutę i 40 sekund, teraz przegrała z nią zaledwie o niespełna 6 sekund. To niewiele - powiedział.
Tuż po poniedziałkowych zawodach rozpoczęła się też dyskusja typu "co by było gdyby", której Kowalczyk wyjątkowo nie lubi. Konkretnie chodziło o porównanie przygotowań czołowych zawodniczek biegu, w którym Polka mogła wyczuć pewną wątpliwość co do słuszności metod zaproponowanych przez swojego szkoleniowca. Kalla, Smigun i Bjoergen do igrzysk szykowały się bowiem zupełnie inną drogą niż nasza reprezentantka. Odpuszczały starty w Pucharze Świata, nie wzięły udziału w wyczerpującym cyklu Tour de Ski. Szwedka skupiała się na spokojnych treningach, występując w PŚ okazjonalnie i tylko po to, by sprawdzać słuszność przyjętego planu. - Na trasie w Whistler czułam się świetnie. Walczyłam od początku do końca, ani na moment nie odpuściłam i nie zwolniłam. Trener nakazał mi zaatakować już na wstępie i jak najdłużej wytrzymać to tempo - przyznała po poniedziałkowym biegu. Kowalczyk tę taktykę pochwaliła, z uznaniem wypowiadała się o postawie rywalki. W dyskusję na temat sposobów przygotowań wciągnąć się nie dała, bo od dawna bezgranicznie ufa swojemu trenerowi. Zresztą Wierietielny zawsze przekonywał, że Polka jest zupełnie innym typem zawodniczki od swoich konkurentek. Najcięższą pracę wykonuje latem, a potem potrzebuje jak największej ilości startów, by złapać optymalną formę. Stąd brały się jej częste przystanki w Pucharze Świata, stąd wziął się występ w TdS. Zresztą naszej reprezentantce bardzo zależało na tej imprezie. - To tak ciężkie zawody, że po nich już nic nie wydaje mi się straszne - śmiała się. Do Whistler przyjechała świetnie przygotowana, w świetnej formie i poniedziałkowe "tylko" piąte miejsce tego nie zmieni. Sceptykom wypada tylko uświadomić, że Kalla jest specjalistką od 10 km łyżwą, a olimpijskie trasy przyjęła z entuzjazmem, jako "stworzone dla niej". Co o nich mówiła Kowalczyk, przypominać nie trzeba. Zatem dyskusję na temat trenerskich filozofii trzeba zamknąć. Koniec, kropka.
Dziś biegaczki czeka sprint stylem klasycznym. Konkurencja, w której nasza podwójna mistrzyni świata z Liberca czuje się dużo lepiej, w której w minionych latach zanotowała gigantyczny progres, plasując się w ścisłej światowej czołówce. Dlatego powinno być łatwiej i... trudniej zarazem. O ile bowiem w poniedziałek Polka nie musiała odczuwać presji, o tyle teraz będzie inaczej. - Na pewno nie możemy powiedzieć, że po pierwszym biegu zszedł z nas stres. To igrzyska, tu każdy występ jest ważny, w każdym walczy się o medale i miejsce w historii. W żadnym nic łatwo nie przychodzi - przyznał Wierietielny. Trener ma jednak świadomość, że dziś przed jego podopieczną otworzy się szansa na sukces. - Przygotowywaliśmy się mocno do tych zawodów - dodał. Choć za najwybitniejszą w świecie specjalistkę od sprintów uchodzi Słowenka Petra Majdić, w rywalizacji klasykiem Kowalczyk dziewięć razy stała już na podium, a w samym tylko obecnym sezonie aż czterokrotnie. Wygrała w Kuusamo i Canmore (w ostatniej próbie przed igrzyskami), poza tym była druga w Rogli i Oberhofie. To o czymś świadczy. - Jakie mam oczekiwania przed startem? Żadnych! Chcę tylko wyjść na trasę maksymalnie skoncentrowana, nie popełnić ani jednego błędu i pobiec to, co potrafię - powiedziała. Walka zapowiada się niezwykle ciekawie i emocjonująco, bo sprint to konkurencja, w której nie można sobie pozwolić na drobną nawet chwilę słabości. Potknięcie, upadek praktycznie przekreślają szanse, szczególnie na takiej trasie jak w Whistler, gdzie brakuje podbiegów, na których stratę ewentualnie można odrobić. Do tego w poniedziałek wiatr w żagle złapała Kalla, która marzy o kolejnych medalach. A szwedzka prasa, która jeszcze niedawno spekulowała, że to Kowalczyk może na igrzyskach wygrać wszystko, już widzi swoją reprezentantkę na najwyższym stopniu podium kolejnych biegów. Są jeszcze i inne rywalki, w tym Majdić, która odpuściła sobie inauguracyjny start. Słowenka wyszła z założenia, że nie ma w nim szans na spektakularny sukces i postanowiła przygotować wszystkie siły na sprint. Ma w nim jeden konkretny cel - złoto. Ale podobne plany ma i Bjoergen, i inne rywalki. Będzie zatem ciężko, szalenie ciężko, prócz umiejętności i formy swoją rolę odegra szczęście, ten nieodłączny element sportowego sukcesu.
Kwalifikacje rozpoczną się o 19.15 naszego czasu, potem zawodniczki czekają ćwierćfinały, półfinały, wreszcie ten najważniejszy bieg o medale. Kilka godzin wielkich emocji i nerwów...
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-02-17

Autor: jc