Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dziki ryją, a minister się leni

Treść

To już prawdziwa plaga. W całym kraju rolnicy skarżą się na spustoszenia, jakie w ich uprawach powodują dzikie zwierzęta, i oskarżają myśliwych o zaniechanie prowadzenia odstrzałów. 30 proc. gospodarstw na Lubelszczyźnie jest już zagrożonych stratami z tego tytułu. Sprawę komplikują ekolodzy, terroryzując leśników przebąkujących o odstrzałach. Na koła łowieckie spadają też gromy za zwłokę w wypłacie rekompensat za poniesione straty, ale myśliwych nie stać na płacenie pełnych odszkodowań. Rząd jest głuchy na postulaty zmiany prawa dotyczącego likwidacji szkód rolniczych spowodowanych przez dzikie zwierzęta. A przepisy, które już istnieją, urzędnicy naginają w ten sposób, by wypłacać rolnikom jak najniższe odszkodowania.
Jak tłumaczy nam Romana Jakubiec, prezes Lubelskiej Izby Rolnej, choć problem szkód łowieckich narasta z roku na rok, politykom brakuje woli do jego rozwiązania. Zagrożonych stratami z tego powodu jest już co najmniej 30 proc. gospodarstw rolnych na Lubelszczyźnie, z czego straty 10 proc. gospodarstw można określić jako bardzo duże. - Nie można za wszystko winić myśliwych, bo nie oni to prawo ustalają, ale trudno nie zauważyć, że wśród parlamentarzystów jest wielu myśliwych i to im powinno zależeć na uregulowaniu tej kwestii - uważa Jakubiec.
Według danych dr. inż. Mariana Flisa z Katedry Ekologii i Hodowli Zwierząt Łownych Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie, przewodniczącego Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Lublinie, w czasie ostatniej dekady populacja dzików wzrosła dwukrotnie. W 2008 r. było ich w Polsce ponad 200 tysięcy. Nadmierny przyrost liczby dzików to m.in. efekt rozregulowania ekosystemów przez monokulturową uprawę kukurydzy, scalanie pól, uprawy wielkoobszarowe i GMO. - Dziki obecnie rozmnażają się cały rok, a nie, jak to było do tej pory, raz do roku - twierdzi dr Flis. - To m.in. wysokoenergetyczna karma w postaci kukurydzy spowodowała rozregulowanie funkcjonowania całej populacji - dodaje.
Zdaniem Romana Włodarza, prezesa Śląskiej Izby Rolniczej zajmującego się problemem szkód łowieckich z ramienia Krajowej Rady Izb Rolniczych, w Polsce istnieje państwowy bezwład w zakresie kształtowania liczebności zwierząt dzikich. Jest ich coraz więcej, gdyż zmienił się klimat, poprawiła troska o środowisko, a także dlatego, że właściwe organa przespały moment odpowiedni do zapanowania nad sytuacją. Obecnie dziki mnożą się szybciej, niż uwzględniają to planowe odstrzały, i wyrządzają szkody nieomal w całej Polsce.
- W niektórych kołach, przy 100 dzikach stwierdzonych w kwietniu, w ciągu sezonu odstrzela się 160 sztuk, a mimo tego ich populacja nie maleje, a jeszcze rośnie - wskazuje prezes Włodarz. - Myśliwi rekordziści zabijają po około 40 dzików rocznie. To już przestaje być zabawne, bo już nie jest pasją, ale rzezią - twierdzi dr Flis.
Ogromny problem z dzikami ma np. województwo śląskie. W gminie Rudziniec na terenie zabudowanym zwierzęta te zniszczyły w ciągu miesiąca wszystkie tereny zielone, z ogródkami i boiskami szkolnymi. Dziki doskonale funkcjonują na terenach zabudowanych, a brak woli politycznej, odpowiednich aktów prawnych i strach przed ekologami uniemożliwia zrobienie z nimi porządku. - Lochy chodzą pośrodku wsi i stanowią zagrożenie dla idących do szkoły dzieci. Ogromny problem stanowią otuliny parków i rezerwatów. Dziki tylko przechodzą sobie z pola na pole, a rezerwat jest pilnowany z zewnątrz przez organizacje ekologiczne. W gminie Rudy Raciborskie doszło już do tego, że ekolodzy podcinają ambony, przekłuwają koła w samochodach myśliwych, którzy przyjechali polować na tamtym terenie - ujawnia Włodarz.
Eksperci wskazują, że problemem dla rolnictwa jest nie tylko nadmierna populacja dzików, ale również innych zwierząt, np. kormoranów czy lisów. Nikt nie płaci za szkody wyrządzone przez kormorany, wydry, jenoty, świnie wietnamskie, świniodziki, nie mówiąc już o wronach i gawronach, ponieważ prawo zobowiązuje koła łowieckie do odszkodowań za szkody wyrządzone jedynie przez dziki, jelenie, sarny i daniele, a służby państwowe - za wilki, bobry, rysie, żubry, niedźwiedzie i łosie.
Na poziomie górnej Wisły w okolicach Czechowic-Dziedzic znajdują się nieomal całkowicie przetrzebione stawy rybne, dlatego że ekolodzy chronią 200 par kormoranów na Zbiorniku Goczałkowickim, a urzędnicy panicznie boją się słowa "odstrzał redukcyjny", bo co ekolodzy na to powiedzą - wylicza prezes Włodarz.
Szczególnie uciążliwy dla środowiska naturalnego i gospodarstw rolnych jest ogromny wzrost populacji lisów po objęciu ich szczepieniem przeciwko wściekliźnie. Jak wskazują myśliwi, np. w okolicy Lublina nie ma już zajęcy, kuropatw i częściowo bażantów wytrzebionych przez te drapieżniki. - Idą ogromne pieniądze na szczepionki, a z drugiej strony myśliwym każe się te lisy odstrzeliwać - żali się dr Flis.
Koła łowieckie nie nadążają
Wzrost liczby zwierząt powoduje zwiększenie szkód, a zatem i sumy wypłacanych odszkodowań, z których ponad 80 proc. pochodzi z kas kół łowieckich. Według danych PZŁ, w Polsce koła łowieckie dzierżawią 25,5 mln użytków rolnych, a odszkodowania wypłacone przez PZŁ w ubiegłym roku rolnikom wynosiły ok. 32 mln złotych. W okręgu lubelskim w sezonie 2007-2008 wypłaconych zostało ok. 400 tys. zł tytułem odszkodowań. Powoduje to zbytnie obciążenie finansowe dla kół łowieckich.
- Niektóre koła mają trudności z płynnością finansową i zdarza się, że konieczna jest zrzutka do kapelusza na pokrycie bieżących wypłat - wskazuje dr Flis. - A gdy koło utraci płynność finansową, to w pierwszym rzędzie zrzeknie się obwodu łowieckiego, a wtedy będziecie dochodzić swoich roszczeń u starosty. Życzę powodzenia - mówił lubelski łowczy, odpowiadając na zarzuty rolników winiących myśliwych za szkody łowieckie i niskie odszkodowania.
Myśliwi poważnie zastanawiają się nad przyszłością polskiego łowiectwa w sytuacji stale rosnących obowiązków związanych z nadmiarem zwierzyny łownej.
- Wszystko to staje się coraz mniej zabawne - mówi dr Flis. - Trzeba po nocy pilnować upraw kukurydzy, trzeba strzelać po 50 dzików rocznie, trzeba jechać po kilkadziesiąt kilometrów na szacowanie szkód, czasami trzeba na to wziąć urlop z pracy. Ta pasja zaczyna nas zbyt wiele kosztować.
Zła kondycja finansowa wielu kół łowieckich wynika m.in. z faktu, że nie mają prawa sprzedawać dziczyzny indywidualnym klientom, lecz muszą korzystać z usług kilku central. Prowadzi to do takich paradoksów, że cena dzika w skupie waha się od 80 gr do 3 zł za kilogram, a w handlu detalicznym dziczyzna osiąga zawrotne ceny. Powstał już i czeka na wprowadzenie akt prawny, który umożliwi kołom łowieckim sprzedaż tzw. bezpośrednią. - Każdy z państwa już wkrótce będzie mógł w kole łowieckim kupić sobie sarnę czy dzika nie po 80 czy 100 zł za kilogram, tylko - powiedzmy - po cenie znacznie niższej, rzędu 5-6 zł - mówi dr Flis. Roman Włodarz nie jest tego taki pewny.
- Zobaczymy, opór lobby mięsnego i weterynaryjnego jest przeogromny - oponuje.
- Gdyby rozwiązać wszystkie umowy dzierżawne z kołami łowieckimi, to nie istnieje żadna struktura państwowa mogąca myśliwych zastąpić, a więc jak na razie rolnicy i myśliwi są na siebie skazani - wskazuje Roman Włodarz. - Trzeba oddać sprawiedliwość myśliwym, bez których sytuacja całkowicie by się wymknęła spod kontroli. Ten myśliwy, który odstrzelił 200 lisów w ciągu roku, wykonał naprawdę dobrą robotę, gdyż lisów jest stanowczo za dużo.
Uczestnicy debaty w Lubelskiej Izbie Rolniczej zwracali uwagę na stan niemocy państwa w zakresie regulacji liczby dzikich zwierząt i polityki ekologicznej związanej ze zwierzętami łownymi.
- Mamy skomplikowaną i nieciągłą konstrukcję prawa dotyczącego własności dzikich zwierząt oraz ułomny system odpowiedzialności za szkody wyrządzane przez dzikie zwierzęta. Praktycznie koła łowieckie odpowiadają za 4 gatunki zwierząt, za 6 odpowiada państwo, a za pozostałe nikt - wskazuje prezes Włodarz.
Przykładem braku skoordynowanej polityki państwa jest choćby sytuacja nadmiernej liczebności lisów.
- Kto inny podejmuje decyzję, żeby lisów było za dużo, dając im szczepionki przeciw wściekliźnie, a kto inny musi robić porządek z lisami, które już wykończyły zające, kuropatwy i czynią coraz większe szkody u rolników - mówi Włodarz. - Ale na szczęście mamy jenoty i szopy pracze, które robią teraz porządek z lisami. Za chwilę będziemy mieli kolejny problem, właśnie z jenotami i szopami praczami...
Tymczasem wobec braku zainteresowania rządu problematyką szkód rolniczych nowelizacją ustawy Prawo łowieckie zajęli się posłowie opozycyjnego PiS.
- Nie jestem ani myśliwym, ani rolnikiem, po prostu do mojego biura poselskiego przychodzą rolnicy ze łzami w oczach, skarżąc się na dewastację ich upraw przez dzikie zwierzęta - mówił na spotkaniu w Lubelskiej Izbie Rolniczej poseł Jerzy Rębek z PiS, który jako jedyny z parlamentarzystów przyjął zaproszenie na spotkanie.
Poseł dokonał pierwszej prezentacji ogólnych założeń projektu nowelizacji ustawy Prawo łowieckie, nad którym grupa posłów PiS pracowała od jesieni ubiegłego roku i planuje w najbliższym czasie wnieść go do laski marszałkowskiej.
Projekt zakłada uruchomienie mechanizmu pozwalającego na zabezpieczenie w budżecie państwa środków na wypłatę przynajmniej części odszkodowań za szkody spowodowane przez zwierzęta łowne w uprawach rolnych. Chodzi o pieniądze rzędu 40-50 mln zł rocznie w skali kraju. Projekt nie zwalnia kół łowieckich z obowiązku płacenia odszkodowań za poniesione straty, ale zamiast kierowania ich bezpośrednio do rolników przewiduje przekazywanie pieniędzy w wysokości zbliżonej do dotychczasowych wpłat na tzw. fundusz odszkodowawczy. Według poselskich wyliczeń, na fundusz odszkodowawczy koła łowieckie wpłacałyby kwotę równoważną 5 kg żyta za hektar dzierżawionego gruntu i taką samą kwotę miałby do wpłacenia minister finansów.
Adam Kruczek
"Nasz Dziennik" 2009-07-18

Autor: wa