Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dzieci nie wolno zabijać!

Treść

Z Piotrem Podleckim, twórcą Akademii Obrońców Życia, ojcem sześciorga dzieci, katechetą, przełożonym wspólnoty miejscowej Franciszkańskiego Zakonu Świeckich przy sanktuarium św. Kazimierza Królewicza w Krakowie, rozmawia Małgorzata Pabis W Krakowie działa niezwykła "uczelnia" - Akademia Obrońców Życia. Jaka była geneza jej powstania i dlaczego "Akademia"? - Od dłuższego już czasu współpracowałem z dr. inż. Antonim Ziębą, znanym obrońcą życia. Podczas jednego ze spotkań pojawił się pomysł, by stworzyć Akademię Obrońców Życia. Uważałem, że konieczne jest powstanie środowiska, grupy ludzi, którzy w sposób aktywny będą angażować się w obronę dzieci poczętych. Inżynier Zięba działa bardzo energicznie na niwie popularyzowania wiedzy na ten temat w wymiarze edukacyjnym. Postanowiliśmy w jakiś sposób to połączyć i stworzyć Akademię, w której podczas spotkań będziemy poszerzać wiedzę ich uczestników i przygotowywać różne akcje. Od razu pojawiła się grupa ludzi, która czuła niedosyt, że za mało się dzieje w dziedzinie tak bardzo ważnej, jaką jest obrona dzieci poczętych. I przystąpiliśmy do działania. Jaki jest cel Akademii? - Akademię tworzą głównie ludzie młodzi, więc naturalnie jest to miejsce, gdzie szkolą się - mam nadzieję - przyszłe kadry obrońców życia, działaczy w sposób szczególny zaangażowanych w pracę pro-life. Mam nadzieję, że w Akademii zostanie stworzone środowisko i odpowiednie warunki dla tych, którzy są za życiem od poczęcia do naturalnej śmierci. Akademia ma działać także na froncie edukacji, poszerzać świadomość nie tylko jej członków, ale z tymi wiadomościami wychodzić na zewnątrz. Chcemy, by była takim miejscem, gdzie będziemy wymieniać się pomysłami, dzielić się radościami i troskami. Co do tej pory Państwo zrobili? - Spośród wielu naszych akcji wymienię kilka. Byliśmy bardzo zaangażowani w tworzenie wystawy pro-life, która znajdowała się w holu Dworca Kraków Główny. Przygotowaliśmy ekspozycję przestrzenną, którą można było oglądać w kwietniu br. przy Krzyżu Katyńskim w Krakowie. Związana ona była z 50. rocznicą uchwalenia ustawy aborcyjnej. W święto Miłosierdzia Bożego rozdaliśmy wiele tysięcy materiałów na temat obrony pielgrzymom, którzy przybyli w tym dniu do Krakowa. Potem te materiały pojechały w Polskę, w najbardziej niedostępne miejsca. Uczestniczyliśmy w przygotowaniu uroczystości ekspiacyjnej w Łagiewnikach w 50. rocznicę uchwalenia ustawy aborcyjnej. W czasie wizyty Benedykta XVI na Błoniach rozdaliśmy kilkanaście tysięcy filmów, broszur i kompletów materiałów, które trafiły do rąk młodzieży. Nasza grupa była duchowo bardzo zaangażowana w wydanie książki Karin Struck "Widzę moje dziecko we śnie". Jestem pomysłodawcą wydania tej książki, a cała grupa omadlała tę inicjatywę przez cały rok. To jest takie nasze duchowe dziecko. Braliśmy udział w Marszu w Obronie Tradycji i Rodziny w Warszawie. Przygotowaliśmy wystawę pro-life w Akademii Pedagogicznej i w Papieskiej Akademii Teologicznej. Wiemy ze zwierzeń ludzi, że te wystawy uratowały niejedno życie. To tylko niektóre akcje, jakie podjęliśmy. Ostatnio w Krakowie zorganizowali Państwo także I Ogólnopolski Przegląd Filmów Pro-Life... - Szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałem o tym, by gdzieś w Polsce, a nawet w Europie ktoś zorganizował taki przegląd. Wszyscy wiemy, że przez kilkadziesiąt lat obrońcy życia byli prześladowani. A po Okrągłym Stole też trudno było oczekiwać ze strony rządzących jakiegoś wsparcia. Ostatnio sytuacja się zmieniła, więc postanowiliśmy przygotować przegląd filmów pro-life. Takie wydarzenie w centrum miasta, gdzie w sali kinowej odbywa się przegląd filmów promujących życie, to jest ewenement w skali kraju. Przez dwa dni pokazaliśmy kilkanaście filmów. Jaki był cel I Przeglądu Filmów Pro-Life? - Nadrzędnym przesłaniem były ewangelizacja i edukacja. Chodziło o to, żeby przekazać młodzieży ten moduł informacji, którego nie znajdą w podręcznikach, który w szkołach jest skrzętnie pomijany, a od którego może zależeć życie. Wciąż zbyt mało się wie, że prezerwatywy nie chronią przed HIV, że są zawodne, nieskuteczne. Mało kto wie, jak wyglądają realia dotyczące eutanazji, ile nadużyć jest z nią związanych. Mało kto wie, że prawo do eutanazji w Holandii stało się wręcz obowiązkiem eutanazyjnym. Nie mówi się młodzieży, dlaczego pornografia szkodzi. Muszę jeszcze podkreślić, że w tych filmach nie było żadnych scen obscenicznych, demoralizujących. Po tym przeglądzie zgłosiła się do mnie grupa młodzieży, głównie licealnej i gimnazjalnej, więc rozpoczęliśmy działalność z drugą grupą w Akademii. To daje nam pewne spektrum pokoleniowe. Dziś już liczne grupy młodzieży angażują się w obronę życia poczętych. A każdy z nas ma obok siebie grupę sympatyków, którzy pomagają nam prowadzić różne akcje. Jest Pan blisko ludzi młodych. Jako katecheta spotyka się Pan z różnymi ludźmi. Jak oni reagują na dzieło obrony życia? - Dziś mamy bardzo silną indoktrynację prowadzoną przez media. Ulegają jej w sposób szczególny młode dziewczyny. Mam np. uczennice, które uczestniczą w lekcjach religii, a jednocześnie biorą udział w manifestacjach za tzw. aborcją. Często rodzice wiedzą o tym i nie widzą żadnej sprzeczności. Kiedyś miałem spore kłopoty, gdy w czasie lekcji religii zasugerowałem, żeby młodzież nie czytała kolorowych czasopism, bo np. pojawiały się tam całostronicowe reklamy środków wczesnoporonnych. Rodzicom nie przeszkadzało to, że ich dzieci czytają gazety z reklamami pigułek zabijających dzieci, prezerwatyw czy globulek, ale to, że poruszyłem tak niestosowny temat. Próba ochronienia uczniów przed demoralizacją spotkała się z potępieniem mnie przez rodziców. To jest bulwersujące i szokujące. Ale na szczęście jest również inny wymiar. W młodych ludziach są nieprawdopodobne pokłady wrażliwości, delikatności, jest w nich dużo zrozumienia. Jeżeli młody człowiek dotknie prawdy, czym jest obrona życia, to bardzo często nie trzeba długo czekać, żeby jasno, czytelnie opowiedział się za obroną dzieci. Wielokrotnie byłem świadkiem takich historii. Często młodzi ludzie są za tzw. aborcją, bo tak naprawdę nie wiedzą, czym ona jest, nie mają wiedzy na ten temat. Po przeglądzie filmów pro-life przychodzili do mnie młodzi ludzie i opowiadali o tym, co przeżyli. Jedna dziewczyna mówiła, że cały przegląd przepłakała, ale nie dlatego, że była zszokowana treścią filmów, ale głęboko wzruszona, że dzieciom dzieje się krzywda, a ona o tym nic nie wiedziała. A młody mężczyzna po obejrzeniu filmu "Życiu zawsze 'tak'" powiedział, że przekonał się, jak wielkim złem jest aborcja. Zwłaszcza że niewiele brakowało, by wysłał na tzw. zabieg swoją żonę. Dlaczego Pan zaangażował się tak mocno w działalność pro-life? - Dla mnie zawsze było oczywiste to, że zabijanie dzieci jest złem. Jestem katolikiem, więc nie mogę milczeć, nie mogę być bierny, kiedy ktoś zabija dzieci. Pamiętam swój pierwszy kontakt z materiałami pro-life: wiele lat temu przyjechałem na wycieczkę do Krakowa i wszedłem do kościoła Mariackiego, w jednej z bocznych kaplic zobaczyłem wystawę na temat tzw. aborcji. Pamiętam, że dla mnie był to moment dotknięcia ogromnej prawdy, bo to, o czym słyszałem wielokrotnie, wtedy zobaczyłem. To mnie tylko utwierdziło w moich przekonaniach, że dzieci należy bronić. Myślę, że każdy, kto kocha dzieci, rozumie, iż nie wolno pozwalać, by je zabijano. Potem już wielokrotnie spotykałem się z materiałami pro-life, znalazłem adres Stowarzyszenia Obrońców Życia, więc poszedłem z prośbą o większą ilość materiałów, o pomoc w zdobywaniu wiedzy na ten temat. Spotkałem się tam z bardzo ciepłym przyjęciem. Potem sama wiedza już mi przestała wystarczać, musiałem zacząć działać. I tak jest do dziś. Ma Pan sześcioro dzieci. Najstarsze córki już angażują się w działalność pro-life... - Dzieci widziały i widzą, co jest dla mnie ważne. Oczywiście ochraniałem je przed materiałami, które nie są adekwatne do ich wieku. Dzieci jednak nieraz pytały, czym się zajmuję, przysłuchiwały się moim rozmowom z przyjaciółmi. Widząc ich zainteresowanie, starałem się "podprowadzać" je do tego, co wyraża się w dwóch słowach "Evangelium vitae". I nadszedł taki moment, że najstarsze córki mogły się już angażować w obronę życia i robiły to z wielkim zapałem. Codziennie noszą na ubraniu stópki 11-tygodniowego dziecka i wiedzą, że jest to znak obrońców życia. Czy już dziś widzi Pan efekty swojej ciężkiej pracy na rzecz obrony życia dzieci poczętych? - Moim zadaniem jest siać, a nie zbierać plony. Owoce mojej działalności zbierze ktoś inny. Robię, ile mogę, i zostawiam zawsze miejsce dla Pana Boga. Wiem jednak, że moja aktywność nie idzie na marne. Może za kilka czy kilkanaście lat któryś z moich uczniów przypomni sobie dziecko ssące kciuk w łonie matki, w sytuacji gdy jego żona będzie w stanie błogosławionym... Czuję się w obowiązku, żeby działać, i tak czują wszyscy członkowie Akademii Obrońców Życia. Myślę, że wielu ludzi mogłoby nam pomóc, chociażby codzienną modlitwą. W dziele obrony życia nie trzeba dużo - konieczna jest znajomość nauczania Kościoła i chęć do pracy. A to przecież tak niewiele, kiedy pomyśli się, że można ocalić kogoś od śmierci. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2006-11-03

Autor: ea