Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dzieci do ochronek, kobiety na traktory

Treść

Zwiększenie liczby zajęć pozalekcyjnych dla dzieci, budowa sieci przyzakładowych przedszkoli, jak najszybszy powrót kobiet po porodzie do pracy - to zdaniem Wojciecha Wierzejskiego sposób na "odciążenie" kobiet wychowujących dzieci i "wyrównywanie szans". Realizacja pomysłu wiceszefa LPR spowodowałaby niemal całkowite przejęcie funkcji rodzinno-wychowawczych przez placówki oświatowe i ograniczenie do minimum kontaktu dziecka z rodzicami. Pomysł to nienowy, od lat realizowany przez szwedzkich socjalistów walczących z klasycznym modelem rodziny. Nic więc dziwnego, że Wierzejskiego ostro krytykują pedagodzy i posłowie z sejmowej Komisji Rodziny i Praw Kobiet.
- Niezależnie od tego, czyjego autorstwa jest ten pomysł, nie podoba mi się. Jestem przeciwny. Żadna instytucja państwowa czy prywatna opiekuńczo-wychowawcza nie zastąpi dzieciom kontaktów z rodzicami. Nic nie jest w stanie zastąpić rodziny - uważa poseł Andrzej Mańka (LPR), członek sejmowej Komisji Polityki Społecznej, klubowy kolega Wojciecha Wierzejskiego.
"W celu ulżenia kobietom pracującym, a mającym dzieci i umożliwienia realizacji zawodowej partia powinna nieść im daleko idącą pomoc. Stwórzmy sieć świetlic i tanich garkuchni" - przekonywał przed laty na plenum partyjnym Bolesław Koperski, wówczas I sekretarz łódzkiego KW PZPR. I choć od wystąpienia prominentnego łódzkiego komunisty minęły lata, jego pomysł w nieco zmienionej formie pojawił się ponownie. Tym razem jednak autorem pomysłu zawodowej aktywizacji kobiety, mówiąc wprost - kosztem rodziny, jest wiceprzewodniczący Ligi Polskich Rodzin. Wojciech Wierzejski w jednym z artykułów, pt. "Jestem umiarkowanym feministą", umieszczonym na jego blogu, postuluje zorganizowanie sieci przyzakładowych przedszkoli, w których matka mogłaby zostawić dziecko, sama zaś oddać się pracy zawodowej. Wierzejski domaga się zwiększenia przez szkoły liczby pozalekcyjnych zajęć popołudniowych w celu "zagospodarowania dzieciom wolnego czasu". Wszystko po to, by rodzice zamiast zajmować się dziećmi, mogli więcej pracować. "Musimy w szkołach zwiększyć ilość zajęć pozalekcyjnych tak, aby dzieciom zorganizować czas wolny po południu, a przez to odciążyć pracujące kobiety" - przekonuje w swoim blogu Wierzejski.

Najważniejsza jest rodzina
- Sama prowadzę ośrodek, którego celem jest niesienie pomocy dzieciom zapracowanych rodziców, i nie uważam tego pomysłu za dobry. Wręcz przeciwnie. Nie można akceptować zwalniania rodziców z obowiązku wychowania dzieci. A gdzie miejsce na miłość, budowanie relacji rodzinnych, które później będą procentować w przyszłości. Bardzo ważne jest, by rodzice mieli czas dla swoich dzieci, na wspólną kolację, rozmowę o problemach - uważa Agata Czyszczoń, dyrektor Dziennego Ośrodka Socjoterapii w Kielcach.
Zdaniem Czyszczoń, aktywizacja zawodowa kobiet, możliwość robienia kariery przez rodziców nie mogą być rzeczy stawiane ponad rodziną i wychowaniem dzieci. - Gdy stajemy się matką czy ojcem, naszym podstawowym zadaniem jest zająć się dzieckiem, praca powinna służyć wyłącznie temu, by realizować cel, jakim jest wychowanie dziecka - uważa Czyszczoń.
Z kolei poseł Lucyna Wiśniewska (PiS), członek sejmowej Komisji Rodziny i Praw Kobiet, uważa, że jakkolwiek ośrodki i instytucje służące pomocą w opiece i wychowaniu dzieci powinny istnieć, to jednak szkoła i obowiązkowe zajęcia pozalekcyjne nie są w stanie zastąpić procesów wychowawczych w rodzinie.
Pozalekcyjne popołudniowe zajęcia dla dzieci, podczas których - co oczywiste - kontakt z rodzicami ma zostać zastąpiony przez nauczyciela lub pedagoga, osobę obcą i pozostawionym pod opieką dzieciom obojętną emocjonalnie, to nie jedyny szkodzący rodzinie pomysł zaprezentowany przez Wierzejskiego w jego blogu: "Ona [kobieta - przyp. W.W.] też powinna się rozwijać. Po urodzeniu dziecka, o ile to możliwe, jak najszybciej wrócić do obowiązków zawodowych, iść na kolejne studia, kursy itp.".
- To jest kompletne postawienie sprawy polityki prorodzinnej na głowie. Wydaje mi się, że Wierzejski poszedł w kierunku, o którym kiedyś już słyszałem. Tyle że wówczas takie teorie lansowała pani Izabela Jaruga-Nowacka - komentuje poseł Leszek Dobrzyński (PiS) z komisji rodziny.

Wzorem szwedzkich socjalistów
Idee podobne do teorii głoszonych przez posła Wierzejskiego czy wiceminister pracy Joannę Kluzik-Rostkowską, postulującą umieszczenie w rządowym programie pomocy rodzinie budowę żłobków, od lat 30. ubiegłego wieku praktykują szwedzcy socjaliści i środowiska feministek.
Zaczęło się od pomysłu pełnego uspołecznienia procesu wychowania dzieci, sformułowanego przez socjaldemokratów Gunnara i Alvę Myrdalów. "Aby wychować dziecko gotowe do współpracy w środowisku społecznym, musimy je w większym stopniu uwolnić od siebie, przekazując je w ręce zatwierdzonych przez państwo ekspertów z dziedziny opieki i kształcenia. Zbiorowe żłobki prowadzone przez kontrolowanych przez rząd specjalistów bardziej niż małe, patologiczne rodziny odpowiadają należytym celom eliminowania klas społecznych i budowy społeczeństwa opartego na gospodarczej demokracji" - twierdzili Myrdalowie. Zdaniem Allana Carlsona, amerykańskiego publicysty związanego z Instytutem Ludwiga von Misesa, taka polityka doprowadziła do niemal całkowitego zniszczenia autonomii rodziny, zaś pozbawienie rodzin wszystkich typowych dla nich funkcji: opiekuńczych, wychowawczych i asekuracyjnych, spowodowało drastyczny spadek liczby zawieranych małżeństw.
Wojciech Wybranowski

"Nasz Dziennik" 2006-09-20

Autor: ea

Tagi: Dzieci do ochronek kobiety na traktory