Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dymisja Sawickiego

Treść

Minister rolnictwa Marek Sawicki złoży dziś premierowi rezygnację ze stanowiska. To skutek afery, jaka wybuchła po ujawnieniu nagrania rozmowy dwóch działaczy PSL: Władysława Łukasika

Wczoraj o godz. 16.00 w siedzibie PSL odbyło się spotkanie kierownictwa z ministrem Markiem Sawickim, którego z urlopu wezwał do Warszawy wicepremier, prezes partii Waldemar Pawlak. Przez dwie godziny minister gęsto tłumaczył się z zarzutów, jakie padły podczas rozmowy Łukasika i Serafina. Ludowcy byli poirytowani, gdyż afera uderzyła w wizerunek PSL, kompromitując to ugrupowanie.

Przed spotkaniem minister rolnictwa zachowywał zewnętrzny spokój, twierdził, że jest niewinny, a sprawy, jakie poruszali Serafin i Łukasik, powinny wyjaśnić organy państwowe. Jednak po dwóch godzinach minister Marek Sawicki wygłosił krótkie, minutowe oświadczenie, w którym zapowiedział, że dzisiaj poda się do dymisji.

– Po konsultacjach z Naczelnym Komitetem Wykonawczym postanowiłem w dniu jutrzejszym na ręce pana premiera złożyć rezygnację z zajmowanej funkcji ministra rolnictwa i rozwoju wsi – powiedział Sawicki. – Chcę zaapelować do służb, prokuratury o szybkie, pełne wyjaśnienie pomówień, które zostały opublikowane – stwierdził minister. Sawicki zaapelował też do mediów, aby opisały wyniki tych postępowań, gdy już się zakończą, bo jest przekonany, że potwierdzone zostanie to, że jest niewinny.

– To była decyzja odpowiedzialna, dojrzała. Pan minister jest odpowiedzialnym politykiem, wiedział, jak się zachować – oceniał tuż po posiedzeniu NKW poseł Jan Bury, przewodniczący Klubu Parlamentarnego PSL. Ujawnił, że podczas posiedzenia nie było głosowania, a komitet przyjął do wiadomości decyzję ministra rolnictwa. Zapewnił też, że nikt nie namawiał Sawickiego do złożenia dymisji. Nie było to potrzebne, bo jak mówił Bury, minister jest długo w polityce i wiedział, co w tej sytuacji zrobić.

Nie wiadomo, kto będzie nowym ministrem rolnictwa. Ludowcy mówią, że za wcześnie na wskazywanie kandydata na to stanowisko, ponieważ dymisja Sawickiego była nagła i partia nie była na nią przygotowana. Nieoficjalnie wiadomo, że Pawlak będzie rozmawiał ze współpracownikami o następcy ministra rolnictwa, ale sprawa nie jest pilna, bo przez kilka tygodni resortem może kierować jeden z wiceministrów.

Politycy opozycji jeszcze przed posiedzeniem Naczelnego Komitetu Politycznego PSL wzywali premiera do odwołania ministra rolnictwa. Adam Hofman, rzecznik PiS, uprzedzał, że jeśli Sawicki nie odejdzie, wówczas zostanie złożony wniosek o udzielenie mu wotum nieufności. Ale nie to zdecydowało o dymisji. Jeden z posłów PSL relacjonuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”, że rezygnacja Marka Sawickiego została ustalona podczas spotkania Waldemara Pawlaka z premierem Donaldem Tuskiem.

– To było najlepsze wyjście, bo afery nie dałoby się wyciszyć. Minister też miał tego świadomość, dlatego nie opierał się, nie bronił przed dymisją. Takie zresztą było też oczekiwanie większości komitetu wykonawczego – mówi poseł. – Część kolegów broniła Sawickiego, ale wszyscy mieli świadomość, że innej decyzji nie można było podjąć – dodaje.

Mariusz Błaszczak, przewodniczący Klubu Parlamentarnego PiS, zapowiedział wczoraj, że klub będzie się starał o powołanie komisji śledczej, która zajęłaby się wyjaśnieniem afery związanej z taśmami PSL, bo to „druga afera Rywina”. Ale politycy PO i PSL od razu wykluczyli powstanie takiej komisji. Jak już jednak wiadomo, potwierdziła się część nieprawidłowości, o jakich mówili Władysław Łukasik i Władysław Serafin.

Posłowie wkraczają do Elewarru

Po ujawnieniu taśm PSL do siedziby Elewarru udali się posłowie PiS Dawid Jackiewicz i Przemysław Wipler. Spotkali się z prezesem spółki, który obiecał im, że dzisiaj rano zostaną przygotowane dokumenty, o które chodzi parlamentarzystom. Będą to np. umowy o pracę kierownictwa firmy. Prezes Bronisław Tomaszewski nie zakwestionował uprawnień posłów do skontrolowania firmy, obiecał im wręcz współpracę.

– Duża część faktów została potwierdzona. Teraz będziemy badać kwestie szczegółowe – powiedział Przemysław Wipler. Jackiewicz uzupełniał, że potwierdziło się np. to, że były prezes Elewarru Andrzej Śmietanko, a teraz dyrektor generalny spółki, ma wyższą pensję od prezesa, ponadto dostaje bonus w postaci 3 proc. rocznych zysków spółki – w ubiegłym roku było to około 150-170 tys. złotych.

Jackiewicz tłumaczył, że możliwość kontroli daje im art. 19 ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora. Dlatego parlamentarzyści chcą przyjrzeć się też umowom i fakturom na usługi prawne i doradcze, jakie podpisywał Elewarr, rachunkom za podróże zagraniczne i wycieczki władz spółki. – Inne metody zawodzą – tłumaczył działania PiS Dawid Jackiewicz.

Poseł argumentował, że gdy opozycja żąda wyjaśnień od ministrów na temat sytuacji w państwowych spółkach, jest zbywana, a na odpowiedzi na interpelacje musi czekać nawet 6 miesięcy, odwlekane jest także zwoływanie nadzwyczajnych posiedzeń sejmowej Komisji Skarbu Państwa. – Jesteśmy po to, by patrzeć władzy na ręce – zaznacza Przemysław Wipler. Parlamentarzyści PiS są przekonani, że ich działania nie będą kolidowały z pracami prokuratury, ponieważ oni nie będą rekwirować dokumentów, tylko się z nimi zapoznawać.

Niech premier to wyjaśni

Rzecznik Prawa i Sprawiedliwości Adam Hofman nie krył, że dla jego partii istotna była reakcja premiera Donalda Tuska na ujawnioną korupcję polityczną. PiS wystąpi też z wnioskiem, aby premier przedstawił informację na ten temat na posiedzeniu Sejmu. Zbigniew Ziobro, przewodniczący Solidarnej Polski, zapowiedział, że jego klub wystąpi o rozszerzenie porządku obrad najbliższego posiedzenia Sejmu o punkt dotyczący informacji premiera na temat działań rządu przeciwko korupcji w spółkach Skarbu Państwa. Komisja ds. Służb Specjalnych ma zaś sprawdzić, jakie były działania służb w celu przeciwdziałania tej korupcji.

Ziobro pytał też, co zrobił premier po opublikowaniu raportu NIK o sytuacji w Elewarze. Nie wiadomo jednak, czy PiS i SP uda się namówić szefów innych klubów parlamentarnych, aby poparli ich wniosek podczas spotkania konwentu seniorów, który będzie dyskutował o porządku obrad Sejmu.

Linia obrony

W Polskim Stronnictwie Ludowym dymisja Marka Sawickiego nie poprawiła nastrojów, panuje tam nerwowa atmosfera po ujawnieniu nagrania rozmowy Władysława Łukasika i Władysława Serafina. Działaczy nie uspokoiło oświadczenie Łukasika, który napisał, że rozmowa ta miała charakter prywatny i odbyła się tuż po nagłym odwołaniu go ze stanowiska prezesa ARR.

„Byłem całkowicie zaskoczony nagłym odwołaniem ze stanowiska Prezesa ARR i rozgoryczony jego stylem. Stąd też w mojej wypowiedzi znajdują się pośpiesznie, potocznie formowane i przejaskrawione opinie, a przytaczane fakty – często tylko zasłyszane i nie zweryfikowane – były uzupełniane doraźnymi skojarzeniami i daleko idącymi przypuszczeniami, jakie w prywatnej rozmowie się niekiedy zdarzają” – stwierdził Władysław Łukasik.

„Oświadczam, że nie było moim zamiarem przypisywanie komukolwiek niewłaściwych czynów lub intencji, ani też w szczególności publiczne informowanie o własnych odczuciach. Wszystkie osoby, które mogą się czuć urażone lub poszkodowane w związku z tą prywatną rozmową, przepraszam. Upowszechnianie jej treści uważam za bezprawne” – dodał.

Jeden z posłów PSL powiedział „Naszemu Dziennikowi”, że taka będzie teraz linia obrony zarówno samego Łukasika, jak i partii, w nadziei, że prokuratura nie zrobi nikomu krzywdy. Przyznał zarazem, że w Stronnictwie podzielone były zdania co do przyszłości Marka Sawickiego.

– Część kierownictwa partii chciała od razu jego odwołania, ale minister miał też spore grono obrońców. Przecież nie realizował polityki sprzecznej z interesami naszej partii, a zatrudnienie w instytucjach czy spółkach rolniczych dostawali nie tylko jego ludzie, ale i osoby polecane przez innych polityków – mówi poseł. I podkreśla, że część osób „zatrudnianych w rolnictwie” po 2007 roku to również osoby z Platformy Obywatelskiej.

– Niech koledzy z PO nie udają takich świętych. W swoich firmach i agencjach też zatrudnili setki ludzi według partyjnego klucza – dodaje nasz rozmówca. Dlatego jeszcze wczoraj rano było słychać opinie, że nie będzie ostrej reakcji Tuska na ostatnie wydarzenia, gdyż przewodniczący PO musi się liczyć z tym, że i jego partia ma sporo za uszami. Jednak z uwagi na to, że afera była tematem numer jeden we wszystkich stacjach telewizyjnych, radiowych i na portalach internetowych – z każdą godziną sytuacja dojrzewała do dymisji Sawickiego.

Żeby pilot nie przeszkadzał

Nasi rozmówcy z PSL są przekonani, że autorem nagrania jest Władysław Serafin, który na początku rozmowy zabrał pilota sprzed ukrytej kamery rejestrującej rozmowę, chociaż ten stanowczo temu zaprzecza. Ich zdaniem, dzięki taśmom mogło chodzić o załatwienie nie tylko jakichś interesów finansowych, ale mógł to być element walki o wpływy w partii. Jesienią odbędzie się kongres PSL, na którym mają zostać wybrane nowe władze Stronnictwa.

O ponowny wybór na prezesa będzie się ubiegał wicepremier Waldemar Pawlak, a jego rywalem będzie na pewno poseł Janusz Piechociński. Marek Sawicki w tej rywalizacji i tak miał nie brać udziału, ale jego rola mogłaby być istotna.

– Prezes ma prawo się obawiać, że Sawicki wesprze na kongresie Piechocińskiego, dlatego ujawnienie taśm jest mu na rękę – mówi członek Rady Naczelnej PSL. Ale inny z jego kolegów jest przekonany, że wicepremier nie stał za tym nagraniem, bo i tak ma w kieszeni zwycięstwo na kongresie – nie musiał więc prosić ani Serafina, ani nikogo innego o nagranie rozmowy z Łukasikiem, żeby uderzyć w Sawickiego.

Władysław Serafin przekonuje, że nie interesują go wewnętrzne walki w PSL i nie brał w nich żadnego udziału. Ale już wpływowi ludowcy, jak Eugeniusz Kłopotek i Stanisław Żelichowski, wprost mówią o prowokacji. Choć nie odkrywają, kto mógłby być jej autorem.

– Największymi przegranymi są Serafin i Łukasik. Pierwszy może chyba zapomnieć o starcie w wyborach do Sejmu, drugi nie ma teraz co liczyć na zdobycie pracy w jakiejś państwowej firmie – uważa poseł PSL. Jego zdaniem, „sankcje” dotkną też Andrzeja Śmietankę i inne osoby z kierownictwa Elewarru.

Chodzi o ubiegłoroczny raport NIK dotyczący tej spółki, w którym Izba wskazała, że kierownictwo Elewarru i członkowie rady nadzorczej dostawali za wysokie wynagrodzenia, co odbywało się np. dzięki obchodzeniu ustawy kominowej. Najwyższa Izba Kontroli uznała, że powinni oni z tego powodu zwrócić do kasy firmy 1,4 mln złotych. Tego zalecenia nie zrealizowano, bo wniosek NIK nie był wiążący dla zainteresowanych, a Elewarr złożył skargę do Trybunału Konstytucyjnego. Zwrot pieniędzy mógłby wymusić tylko wyrok sądowy albo nacisk polityczny. I teraz takie polityczne decyzje mogą zapaść, bo sprawa raportu odżyła. Najwyższa Izba Kontroli zapowiedziała, że sprawdzi, jak zostały zrealizowane jej zalecenia.

Krzysztof Losz

Nasz Dziennik Środa, 18 lipca 2012

Autor: au