Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Druga notatka Agencji Wywiadu

Treść

Prokuratura sprawdza, kto mógł wytworzyć dokument z logo Agencji Wywiadu i wprowadzić go do obiegu. Notatka zawiera sensacyjną relację rzekomego autora słynnego filmu nakręconego na miejscu katastrofy w Smoleńsku, który miał słyszeć strzały i twierdzi, że być może dobijano rannych. Prokuraturę zawiadomił szef Agencji Wywiadu. Jak ustalił "Nasz Dziennik", jest jednak jeszcze jedna notatka. Według niej Amerykanie dysponują satelitarnym zapisem końcówki lotu Tu-154M aż do jego tragicznego zakończenia.

Czy ktoś próbuje manipulować opinią publiczną i pozbawić wiarygodności słynny film nagrany na miejscu katastrofy w Smoleńsku telefonem komórkowym? Sprawą zajmuje się prokuratura, która na wniosek szefa Agencji Wywiadu gen. Macieja Huni sprawdza, kto mógł wytworzyć dokument z jej logo i wprowadzić go w obieg? Notatka zawiera sensacyjną relację rzekomego autora słynnego filmu, który miał słyszeć strzały, widzieć biegających funkcjonariuszy i twierdzi, że być może dobijano rannych.
Choć dokument ten znany jest już od maja, to dopiero dziś dowiadujemy się o śledztwie w tej sprawie. W sobotę poinformowała o tym "Rzeczpospolita". Według gazety, szef Agencji Wywiadu zaczął wątpić w prawdziwość tej notatki i skierował sprawę do prokuratury. Co więc zawiera tajemniczy dokument? Według notatki, datowanej na 14 kwietnia br., a więc sporządzonej tuż po katastrofie, jeden z oficerów Agencji Wywiadu, podając się za pracownika prokuratury wojskowej, miał rozmawiać z Andriejem Menderejem, domniemanym autorem słynnego filmu nagranego telefonem komórkowym na miejscu katastrofy. "Jest przekonany, że po upadku Tu-154M, a przed włączeniem syren alarmowych widział funkcjonariuszy OMON, którzy biegali wokół wraku samolotu i strzelali. Jego zdaniem, wyglądało to jak dobijanie rannych" - czytamy w notatce. Według widniejącego na niej tzw. rozdzielnika miała ona trafić m.in. na biurko szefa Agencji Wywiadu, a także pełniącego wówczas obowiązki prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera, prokuratora generalnego i szefa ABW.
Jak jednak ustalił "Nasz Dziennik", jest jeszcze druga, bardzo podobna notatka, przygotowana prawdopodobnie pod nazwiskiem tego samego oficera. Tym razem na dokumencie Agencji Wywiadu datowanym na 29 kwietnia br. jej pracownik informuje, że "w trakcie spotkania formalnego uzyskał od Rozmówcy informację, że lot samolotu Tu-154M z dnia 10.04.2010 roku został zarejestrowany przez satelitę rozpoznawczego [w tym momencie następuje zakreślenie tożsamości urządzenia - red.] na odcinku od granicy przestrzeni powietrznej [zakreślenie - red.] do miejsca katastrofy w pobliżu lotniska Siewiernyj". Dalej oficer informuje, że według jego rozmówcy nagranie pozwala odtworzyć m.in. szczegółowy tor lotu w ostatnich minutach przed katastrofą. Co więcej, został też poinformowany, że Centralna Agencja Wywiadowcza gotowa jest udostępnić stronie polskiej nagranie zarejestrowane przez satelitę, jeśli na drodze formalnej zwróci się o to prokuratura.
Według widniejącego na obydwu dokumentach tzw. rozdzielnika miały one trafić m.in. na biurko szefa Agencji Wywiadu, a także pełniącego wówczas obowiązki prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera, prokuratora generalnego i szefa ABW.
- Nie pamiętam takiej sytuacji, aby dokument czy notatka napisana przez jakiegoś oficera zostały rozesłane do prezydenta, premiera, prokuratora generalnego czy szefa innej służby specjalnej. To jest nieprawdopodobne, nie ma takiego zwyczaju i zabraniają takich zachowań przepisy wewnętrzne - tłumaczy były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Bogdan Święczkowski. Jak podkreśla, pragmatyka jest jedna: wszelkie dokumenty wychodzące poza Agencję do kierujących naczelnymi i centralnymi organami władzy są podpisane przez szefa służby lub ewentualnie przez jego zastępcę. Tymczasem to sam szef AW zgłosił sprawę do prokuratury.
- Dlatego już sam rozdzielnik pokazuje, że najprawdopodobniej notatka ta nie jest autentyczna - uważa Święczkowski. Jego zdaniem, zupełnie inaczej wygląda symbol Agencji Wywiadu widniejący na jej oficjalnej stronie internetowej, a inaczej na dokumentach przesyłanych drogą oficjalną. Podobnego zdania jest Maciej Wąsik, były zastępca szefa CBA.
- Nie wątpię, że ta notatka jest nieprawdziwa. I właśnie dlatego została upubliczniona - ocenia. Komu więc miałoby zależeć na kolportowaniu fałszywych dokumentów?
Według Bogdana Święczkowskiego, to klasyczna próba dezinformacji.
- Jeśli w pewnym momencie pojawi się przeciek zupełnie prawdziwy i wiarygodny, to większość z góry będzie zakładała, że jest to kolejna fałszywka. Uderza to, moim zdaniem, głównie w tych wszystkich, którzy w sposób rzeczywisty dążą do wyjaśnienia przyczyn i okoliczności katastrofy. W tym wypadku najprawdopodobniej chodzi o ich dyskredytację - tłumaczy były szef ABW.
Także Maciej Wąsik uważa, że ktoś zrobił to po to, by skierować zainteresowanie opinii publicznej na fałszywy trop i skompromitować te wersje katastrofy, które odbiegają od lansowanej przez Rosję tezy o winie polskich pilotów.
- Chodzi o to, by opinia publiczna zajmowała się przez długi czas wymyślonymi faktami, które łatwo wyśmiać. Dezinformacja jest skuteczną bronią - zaznacza.
Nasi rozmówcy są zdania, że na przykład dla służb rosyjskich, które mogą być zainteresowane takim odbiorem sprawy, zorganizowanie i zrealizowanie tego rodzaju prowokacji jest chlebem powszednim. A jeśli chodzi o dezinformację, to właśnie rosyjskie służby się w niej specjalizują i odnoszą duże sukcesy.
Antoni Macierewicz uważa, że bardzo niefortunne jest także włączenie do kontekstu tej publikacji informacji o słynnym filmie nagranym telefonem komórkowym na miejscu katastrofy. W jego tle wyraźnie słychać strzały i okrzyki. Jak podkreśla, jego pierwotna wersja, którą widziały miliony internautów, to ta sama, którą badała ABW i potwierdziła jego autentyczność, a także brak ingerencji w jego zapisie. Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych insynuuje, że notatka ta została sprokurowana "przez ludzi, którzy służą partiom politycznym, a nie krajowi". Oczywiście adresatem tego zarzutu są oficerowie, którzy do świata służb specjalnych przyszli po likwidacji WSI lub w czasie, gdy kontrolę nad ich cywilną częścią, a więc ABW i Agencją Wywiadu, sprawowali ludzie nominowani przez premiera Jarosława Kaczyńskiego.
Maciej Walaszczyk

"Nasz Dziennik 2010-11-29"

Autor: au