Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czy Juncker wszystkich pogodzi

Treść

Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Parlament Europejski w Strasburgu będzie dziś głosować nad kandydaturą Jean-Claude’a Junckera na przewodniczącego Komisji Europejskiej.

Formowanie unijnego „rządu” to proces bardzo skomplikowany. PE głosuje najpierw nad kandydaturą przewodniczącego, a potem całej komisji. Z kolei jej członków desygnuje złożona z przedstawicieli państw Rada Europejska. W parlamencie decydują przede wszystkim podziały polityczne europejskich partii, w radzie – interesy narodowe.

Juncker musi to wszystko pogodzić. W ubiegłym tygodniu spotkał się z wszystkimi frakcjami politycznymi w PE, zabiegając o poparcie. Jego macierzysta Europejska Partia Ludowa (EPP), do której należą m.in. PO i PSL, ma 220 deputowanych w liczącej 751 miejsc izbie. Były premier Luksemburga będzie musiał więc przekonać do siebie także polityczną konkurencję. Zapewne liczy głównie na socjaldemokratów (S&D) – 191 mandatów.

Koncert obietnic

Po spotkaniach z Junckerem wypowiedzi liderów frakcji były dość stonowane. Pełne poparcie zapewnia mu jedynie EPP. Szef S&D Gianni Pittella oświadczył, że jego grupa polityczna zamierza jeszcze dyskutować na temat programu i propozycji kandydata. W podobny sposób wypowiedział się przedstawiciel liberalnego ALDE. Częściową zgodność z Junckerem co do wizji przyszłości UE widzą Zieloni, a zdecydowanie nie poprze go skrajnie lewicowe GUE/NGL i eurosceptyczna EFDD Nigela Farage’a. Konserwatywny ECR (do którego należą deputowani z PiS) również zagłosuje przeciw głoszącemu federalistyczną koncepcję Unii kandydatowi, ale „jest otwarty na współpracę”. Socjaldemokratom Juncker musiał z pewnością wiele obiecać. W grę wchodzą lewicowe postulaty w sferze społecznej, ekologii. Mówi się też, że zażądali oni, by w KE znalazło się więcej kobiet. Tak czy inaczej najwięcej polityk desygnowany na urząd szefa KE ugrać może, obiecując stanowiska. Przede wszystkim samych komisarzy, ale także innych urzędników. Od spełnienia tych obietnic w postaci pożądanego składu nowej KE zależy, czy we wrześniu lewica ponownie zagłosuje „za”, gdy PE będzie zatwierdzać cały skład Komisji.

Zgodnie z traktatem lizbońskim każde państwo członkowskie przedstawia zatwierdzonemu przez PE przewodniczącemu jednego kandydata na komisarza (oczywiście poza ojczyzną przewodniczącego, w tym przypadku Luksemburgiem), a ten dzieli pomiędzy nich teki, czyli obowiązki w komisji. Jednak żeby podział nie był przypadkowy, ale jakoś zgodny z priorytetami państw i kompetencjami kandydatów, odbywają się długie konsultacje i negocjacje. Temu służy także jutrzejszy szczyt w Brukseli. Juncker zamierza poprosić na nim przywódców o przedstawienie przez każde państwo po dwóch lub trzech kandydatów na komisarza wraz z sugestią, jakimi dziedzinami unijnej polityki mogliby się zajmować. Juncker może też kupczyć stanowiskami wiceprzewodniczących KE dla kilku wybranych komisarzy.

Niektóre rządy już podjęły decyzję, kogo wyślą do Brukseli na nową kadencję Komisji Europejskiej. Komisarzem z Niemiec nadal ma być Guenther Oettinger, chociaż być może już nie będzie się zajmował energią. Sam wyznał, że mógłby zostać komisarzem ds. transportu albo konkurencji.

Austria także desygnuje obecnego komisarza Johannesa Hahna (obecnie zajmuje się polityką regionalną). Paryż proponuje byłego socjalistycznego ministra gospodarki i finansów Pierre’a Moscoviciego. Miałby zostać komisarzem ds. gospodarczych i monetarnych, nadzorującym dyscyplinę budżetową w krajach UE. Trzy kraje proponują swoich byłych premierów: Finlandia – Jyrkiego Katainena, zaś Estonia i Łotwa – liberalnych ekonomistów Andrusa Ansipa i Valdisa Dombrovskisa.

Rada Europejska musi podjąć wspólnie z Junckerem decyzję o wskazaniu najważniejszego z komisarzy poza przewodniczącym, czyli szefa unijnej dyplomacji, który będzie jednocześnie pierwszym zastępcą Junckera. Cały czas trzeba też mieć na uwadze, że w listopadzie kończy się kadencja Hermana Van Rompuya, przewodniczącego Rady. Wprawdzie przywódcy państw sami wybiorą osobę, która będzie kierować ich pracami, ale jasne jest, że trzeba w tym zachować ogólny parytet wpływów dominujących w UE sił politycznych. Przewodniczący Rady i przedstawiciel ds. polityki zagranicznej powinni pochodzić z różnych obozów politycznych.

Kto pokieruje dyplomacją

Sprawami zagranicznymi UE mogłaby się zająć socjaldemokratyczna minister spraw zagranicznych Włoch Federica Mogherini. Ma ona podobno poparcie Niemiec. Ale Włochy uchodzą za kraj bardzo prorosyjski i Mogherini także ma takie zapatrywania. Poza tym Włoszka ma bardzo małe doświadczenie, a jej kraj obsadził już bardzo wpływowe stanowisko szefa Europejskiego Banku Centralnego. Jeśli jednak liderzy zdecydują się na Mogherini lub innego przedstawiciela lewicy, na czele Rady musi stanąć ktoś z centroprawicy. Najbardziej naturalny byłby tu na wzór Van Rompuya jakiś były premier z partii zrzeszonej w EPP, na przykład Katainen lub Dombrovskis.

Rozważa się też wariant odwrotny. Szef dyplomacji z centroprawicy, a przewodniczący Rady z lewicy. O pierwsze stanowisko mógłby wtedy walczyć Radosław Sikorski, ale nie pomoże mu wizerunek odkryty przez aferę podsłuchową. Zamiast niego politycy UE mogą docenić nowe kraje członkowskie wskazaniem kogoś innego z naszego regionu, na przykład obecnej bułgarskiej komisarz ds. współpracy międzynarodowej i pomocy humanitarnej Kristaliny Georgijewej. W tym układzie przewodniczącym Rady zostałby jakiś lewicowiec, na przykład duńska premier Helle Thorning-Schmidt.

Wybór szefa unijnej dyplomacji może bardzo zaskoczyć, tak jak to się stało pięć lat temu, gdy funkcję tę powierzono Brytyjce Catherine Ashton. Wskazanie przewodniczącego Rady wiąże się z jeszcze innym problemem. Otóż przewodzi on także posiedzeniom grupy państw strefy euro i te wolałyby kogoś ze swojego grona. To nie podoba się krajom zachowującym własne waluty i patrzącym z niepokojem na postępującą integrację w sferze finansów. Wolałyby one kogoś spoza strefy euro. Chodzi zwłaszcza o Wielką Brytanię. A głos Londynu już raz został zlekceważony przy desygnowaniu szefa KE i dalsze takie akty prowadziłyby do niepokojąco silnej izolacji politycznej Wielkiej Brytanii w UE.

Polska nie zadeklarowała, czy postawi na Sikorskiego, czy też powalczy o któreś z ważnych stanowisk gospodarczych, na przykład komisarza energii, konkurencji lub rynku wewnętrznego.

Piotr Falkowski
Nasz Dziennik, 15 lipca 2014

Autor: mj